Forum dyskusyjne

Przeczytaj komentowany artykuł

RE: Koncepcja neurotyzmu wg

Autor: annabellee5   Data: 2015-01-17, 01:32:45               

Nie uważam cię z miejsca za osobę pustą, osobę, która nikogo nie kocha, osobę, która w ogóle w życiu się nie stara. Pisałam, że czuję się w moim ciele fizycznie źle, jaki mam na to wpływ? Dlaczego uważasz, że nie akceptuję miłości? Napisałam, że nie widzę możliwości kochania jeśli jest się maszyną, a czułabym się maszyną gdybym zmuszała się do akceptacji świata. Nie chcę go naprawiać tak jak to robili wielcy teoretycy, nie chcę wprowadzać totalitaryzmu. Cały czas zresztą o tym piszę, że uważam, iż potrzebna jest jakaś choćby podstawowa wolność. Ale dlaczego mam uznać świat za swój, dlaczego mam usuwać wewnętrzne sprzeczności i konflikty? Nie czułabym się wtedy zresztą szczęśliwa tylko przyduszana. Z akceptacją siebie jest analogicznie, coś mogę w sobie akceptować, czegoś nie. Nie obetnę sobie serca tylko dlatego, że ma kształt nie pasujący do układanki. Ludzie robili bardzo różne rzeczy, np. asceci zupełnie wyrzekali się życia (nie umiałabym, nie chciałabym), tak czy siak nie uważam, że robili źle, uważam, że czuli, że do czegoś to jest potrzebne i uważam, że rzeczywiście było. Święci pewnie w tym sensie są złym przykładem, że są święci. Ale himalaiści wspinają się na wielkie szczyty mimo iż dużo ludzi uważa ich za dziwaków. Czy to, że mam jakieś problemy itp. znaczy, że nie ma we mnie dobra?
Nie da się zaprzeczyć temu, że to jest niebezpieczne kiedy rodzi się na świecie człowiek z genem zabójcy, ale czy to znaczy, że mamy stosować eugenikę? Załóżmy, że gdybyśmy wybili wszystkie koty lub zmutowali je w jakieś dziwne stwory znikłby jakiś duży przyrodniczy problem, czy to wystarczający powód, żeby zabić je czy zmutować i gdyby umiały mówić powiedzieć: "Trzeba się poświęcić, nie można być takim egoistą, dajcie się zmutować". I na tej samej zasadzie nie wiem dlaczego mam uważać, że świat jest po prostu, w porządku, nie jakiś szczególny, do zaakceptowania kiedy dla mnie jest piękny, straszny, odrażający, niejednolity, niekiedy wściekły, jaskrawy, okaleczony itp.? Dlaczego mam dać się zmutować i mówić, że świat jest do zaakceptowania, do przyjęcia, nic złego i nic wielkiego, Po prostu jest.?
Właśnie nie rozumiem tego często słyszanego: Jak można myśleć, że się może cokolwiek zmienić. Nigdy nie wiem ile zmienię, zawsze mogę się jeszcze przynajmniej trzymać tego, że sama się staram, ale na ogół coś się jeszcze zmieni, raczej nie przeformułuje czyichś myśli, ale doda swoje itp., itd., i potem się różne rzeczy krystalizują jak np. w rozmowie. Jak dla mnie gdyby rzeczywiście nie można było tak pomyśleć to byłoby wszystko jedno co robimy i co mówimy.
Dla mnie bycie prawdziwym to nie zachowanie się byle jak tylko szczerość wobec siebie i kontakt z sobą, który uzyskuję w poezji jak dziwnie by troi nie brzmiało. Bycie prawdziwym to dla mnie to co naprawdę uważam, a nie np. udawanie że jest dobrze gdy nie jest.
Studiuję polonistykę

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku