Forum dyskusyjne

Przeczytaj komentowany artykuł

RE: Koncepcja neurotyzmu wg

Autor: annabellee5   Data: 2015-01-16, 01:43:36               

Źle reaguję na zmiany, mam huśtawki nastrojów, miałam podejrzenie choroby maniakalno- depresyjnej (tudzież afektywno- dwubiegunowej, pierwsza nazwa jest "schizowa"^^xD), ale nie dało się dokładnie stwierdzić, bo to może być związane z wiekiem, który jedni przeżywają bardziej, drudzy mniej burzliwie, nie wiem jak teraz by powiedziano, bo już od dawna nie chodziłam do pani doktor, tak czy siak mówiła mi, że chyba nawet bardziej mam to niż zespół Aspergera, generalnie mi napisali, że mam elementy zespołu Aspergera. Trafiłam dwa razy do szpitala (na obserwację i wyszło półkomicznie) przez rąbnięte zachowanie, nie wiem to było coś takiego, że chcę coś zrobić, ale nie wiem co i robię stertę rzeczy, o których wiem, że przedstawiają się idiotycznie. Czuję się dziwnie we własnym ciele, od kiedy zaczęłam ważyć więcej niż 47 kilo, swoją drogą potem tyłam dalej, bo się nie mogłam powstrzymać od jedzenia, bo wcześniej miałam dla odmiany tak przez trochę ponad rok, że jadłam coraz mniej, miałam jakoś strasznie dużo siły, dawałam z siebie wszystko w nauce itp., fizycznie też byłam lepsza niż dawniej, miałam w sobie jakoś bardzo dużo determinacji, żeby kontynuować wysiłek. Zawsze byłam szczupła (w podstawówce i gimnazjum), byłam też zawsze w podstawówce i gm najlepszą uczennicą w klasie bądź jedną z dwóch najlepszych, często najlepszą lub jedną z najlepszych w szkole, tylko w II gm trochę zaczęłam tyć, a przy tym się rozleniwiać, co mnie przeraziło i czas zaczął strasznie szybko pędzić, ostatecznie w wakacje przed LO po obozie harcerskim (dobrze, że byłam w harcerstwie, dużo mi dało jeśli chodzi o formowanie siebie swoją drogą) ważyłam 34/35 kilo, jestem niska, ale tak czy siak wystawały mi kości i miałam takie widoczne żyły na rękach, jak odbijałam piłkę do siatkówki to aż mnie bolało, tzn. zawsze boli ale po prostu mi dotykało tych żył. Strasznie się też wtedy bałam zmiany szkoły, ale nie myślałam o tym lęku jak mało jadłam i się stuprecentowo angażowałam w naukę itp. To jak tyłam mogło mieć związek- nie wiem, być może- z pierwszym okresem (później niż średnio fizycznie i jak to się nazywa chyba społecznie dojrzewałam), bo jakoś trochę po tym jak się zaczął (a także trochę wcześniej zakochałam się:)), zaczęłam mniej jeść, schudłam 10 kilo i mi nie wróciło- chudłam między wakacjami między I a II LO a zimą w II LO, a teraz jestem na drugim roku studiów. Teraz wyglądam jak człowiek (wtedy nienawidziłam siebie, miałam już nadwagę, co za wahnięcie wagi, to jakieś nienormalne), ale w ciele czuję się nadal okropnie, jak grudka kamienia lub gliny. Nie udaje mi się jak na razie z tego schudnąć, ale ostatnio jest lepiej, bo nie mam tylu napadów, ostatnio jem dużą część czasu normalnie i chyba zmierza ku lepszemu, choć obawiam się, że musiałabym sporo schudnąć, żeby przestać się tak czuć we własnym ciele.
Ostatnio mam właściwie dziwne stany. Od jednego konkretnego wydarzenia w związku z facetem (przestałam go widywać właściwie kiedy poczułam, że się w nim zakochałam, co za ironia, ale też trudno żebym się zakochała tak szybko, potrzebuję na takie coś zawsze trochę czasu, choć nawet rozumiem miłość od pierwszego wejrzenia od kiedy mi się tak zdarzyło z przyjaźnią), zaczęłam źle reagować na światło dnia. Nie wiem jak to określić: lęk? niepokój? wymęczenie?. W każdym razie to jest tak jakby światło było głośne, nie mogę w nim poczuć ciszy. Fatalny sposób zapewne- jak piłam to przynajmniej mi się ten hałas przytłumiał, a wcześniej nie piłam, miałam złe skojarzenia z alkoholem, i w sumie nadal je mam, tylko po części mi puściły i też wiem, że alkoholizm to by była beznadziejna sprawa. W każdym razie choć już wcześniej miałam mocno pobudzoną wyobraźnię, a pod koniec LO potrafiłam się tak silnie zanurzać w prowadzone w głowie dialogi, że to było aż jak półsen, nie widziałam osób, z którymi w myślach rozmawiałam, ale potrafiłam im odpowiedzieć i dopiero po chwili sobie przypomnieć, że przecież to nieprawda, choć cały czas wiedziałam, że to nieprawda, ale o tym nie pamiętałam, to od kiedy zaczęłam pić wyobraźnia nakręciła mi się już bardzo mocno, głównie jeśli chodzi o rzeczy straszne oraz zaczęły mnie męczyć dziwne stany. Na przykład takie coś, że słucham muzyki, a w tle jakieś warczenie, którego nigdy wcześniej nie rejestrowałam. Albo jakieś wypukłości, jest obrazek w perspektywie, a ja już nie tylko widzę perspektywę, ale też coś jakby ten obrazek występował tudzież szedł wgłąb, jak przy takiej książce z dinozaurami, do której miałam okulary, że widać było w trójwymiarze, nie aż tak jak na filmie trójwymiarowym, ale tak występowało jednak, przy czym miało trochę mniej wyraźny zarys- to teraz mam coś podobnego, albo też że szłam ulicą i plakaty się do mnie szczerzyły, albo po upiciu chmury jakby nie były chmurami tylko jakby były z kamienia i to mnie potem jeszcze jakiś czas trzymało, a generalnie to piję raczej jedną lampkę wina albo jedno piwo, a na mnie działa bardzo silnie, taki odlot, od pierwszego łyka, choć ostatnie dwa razy chyba nie od pierwszego łyka, widać mam tzw. słabą głowę, co nawet przyjemne dla mnie, ale kusi. Jednak okropne jest to, że ja po trzech, czterech tygodniach niepicia nadal nie czuję, żebym do końca wytrzeźwiała, jakby ten alkohol nadal jakoś tam działał. Reakcję na leki też miałam silną, brałam dwa razy w życiu, znam osobę, która miała dość straszne objawy odstawienne, więc może dobrze, że ja leków nie biorę, choć alkohol w sumie też, na jedno tu wychodzi pod tym względem, nie wiem, w każdym razie brałam bardzo słabe leki antydepresyjne i to bodajże pół tabletki, a już na niczym się nie mogłam skupić, przy drugim leku oczy mi się zamykały i nie dało się czytać, najwyżej przez bardzo krótki czas i ciągle latałam do toalety. Tak czy siak w szpitalu nic mi nie wykryto, jedynie właśnie było że elementy Aspergera i podejrzenie choroby maniakalno- depresyjnejxD, coś tam jeszcze jakaś nieprawidłowość w mózgu, której jednak ze względu na wiek nie dało się określić czy jest coś źle czy nie, bo tam podobno w wieku dojrzewania mogą być naturalnie różne nieprawidłowości. W każdym razie dwie osoby, w tym moja pani doktor, myślały że mam psychozę. Potem pani doktor powiedziała właśnie nie wiem w końcu czy po prostu że jednak nie mam psychozy czy że jestem na pograniczu stanu psychotycznego, bo ona tego nie mówiła przy mnie tylko powiedziała moim rodzicom.
Jak zaczęłam przeczuwać to zaczęłam tak na poważnie pisać wiersze. Od końcówki I LO czy wakacji między I LO a II LO. Przeczucie, natchnienie, otworzenie się jakiejś bramy. Zawsze miałam potrzebę wyrażania się w sposób twórczy. Jak byłam dzieckiem to pisałam takie malutkie książeczki, część na podstawie zabaw z bratem, które były pełne fantazji. Potem książeczki były dłuższe, rysowałam, ale to tam mniej się liczy, bo ani nie brałam lekcji rysunku ani nic chociaż takie przynajmniej ilustracje... Potem przez dłuższy czas nie miałam pomysłu i byłam przerażona, tak, to chyba właśnie się zbiega z tym jak w II gm się zaczęłam rozleniwiać, choć może się zaczęło już wcześniej. W każdym razie w LO coś się we mnie otworzyło, dokładnie, raczej otworzyło, bo ja najpierw piszę, a potem rozumiem, często nawet uświadamiam sobie różne rzeczy przez pisanie. Ostatnio pisałam bardzo dużo różnych tekstów prozą też, o ile to można nazwać prozą, goniło mnie i jeszcze trochę trwa, bo czułam że muszę to spisać teraz. Bo wreszcie się wykrystalizowała cała masa niepokoi, rzeczy, które we mnie siedziały od zawsze, choć i dochodziły nowe przez moje życie, ale jednak jakiś rdzeń był często wspólny, więc ja bardziej odkrywam, czytam, łapię myśli niż kreuję rozumowo, tym bardziej trochę mnie wkurza z tym teatrem. Niby teatrzyk, ale ja to czuję i wczuwam się i nie wiem dlaczego np. człowiek z miną obojętną ma być nazwany mniej teatralnym- teraz mi chodzi o moje zachowanie. W końcu człowiek z obojętną miną nie musi rzeczywiście być taki nieczuły, to może być właśnie gra. Natomiast z tamtym pisaniem: właśnie bałam się, że potem może być już za późno na spisanie tego- może mi się wszystko znowu rozproszyć i umknąć i znów nie będę umiała tego nazwać.
Z tym poczuciem zagrożenia itp., oscylowaniem między uległością a dyktatorstwem, lękiem przed osamotnieniem i przed zawładnięciem przez drugą osobę, pragnieniem samotności i pragnieniem bliskości to się jak najbardziej utożsamiam.
Jak od pierwszych wizyt (zaczęło się na jesieni w I LO) opowiadałam mojej pani doktor o lękach przed zaszywaniem ludziom chipów pod skórą i montowaniem wszędzie kamerek albo przed wielkim spiskiem nad światem to mówiła "teatrzyk Zosi". Nie można się wczuć, bo to teatrzyk, nie można dać się ponieść własnemu opowiadaniu, bo to teatrzyk. Ona chce zresztą wszystko rozkładać na czynniki pierwsze (czy terapeutka, bo terapię miałam akurat z inną, to ma być oddzielnie doktor, oddzielnie terapeuta, dlaczego dokładnie nie wiem), a ja np. jak piszę wiersz to wyraźnie to widzę: jak moja historia, raz z życia wzięta, raz zmyślona mająca zobrazować w jakiś sposób to co się we mnie dzieje albo za czym tęsknię, splata się z jakimś sensem uniwersalnym, jak jeden sens splata się z drugim, drugi z trzecim i jak jeszcze wychodzi z mojego wiersza coś co nie jest związane z tą historią jako taką, choć jednocześnie sama historia również się w nim liczy. Jak miałam tylko koszmary o duszeniu to czułam się po prostu jak gąbka, która przesiąka całym brudem tak swoim jak tego świata, tym wszystkim co słyszę i co mnie porusza, jak się mnie szerzej nie pozna to co, to jest moje życie i absolutnie się z tym nie zgadzam, że pisać to tylko wtedy kiedy się zostaje docenionym, gąbka się chyba może zmienić albo w twardą gąbkę albo w wyżymaną gąbkę. Albo pozostać coraz bardziej gnijącą gąbką. Jako wyżymana gąbka czy wyżymany ręcznik realizuję moje rąbnięte życie i nie mam pojęcia co zrobić ze stanami, które spotykają mnie ostatnio. Po prostu nie wiem. Natomiast nic nie jest dla mnie nijakie, a w każdym razie nie jest nijaki człowiek, zachód Słońca, poranek. Dla kogoś to tylko huśtawka nastrojów, ale może coś więcej. Dla kogoś to tylko hormony, ale przecież czy to że mamy oczy znaczy, że to co widzimy nie jest cielesną stroną czegoś większego. Miałam w życiu przebłyski gdy umiałam inteligentnie rozmawiać czy śpiewać i nie fałszować, miałam chwile gdy fałszowałam, w żartobliwej rozmowie prawie zawsze jestem do niczego. Ostatnio chyba lepiej rozumiem ludzi, ale boję się przyszłości i własnych zachowań. Nie wiem czy jest sposób.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku