Forum dyskusyjne

Przeczytaj komentowany artykuł

RE: Jak korzystać z psychoterapii?

Autor: mimbla   Data: 2014-05-16, 10:49:11               

Nie tyle wracam do koncepcji "leczenia" ile używam porównania, analogii. Dostrzegam pewne podobieństwa w procesie psychoterapii i procesie leczenia/rehabilitacji ciała. Taki zabieg czysto językowy. Podobnie jak określenie "lekarz dusz" jest z raczej przenośnią niż sugestią powstania nowej specjalizacji w dziedzinie nauk medycznych. :)

Co do pomiaru skutecznosci psychoterapii na dużych grupach jestem wielce sceptyczna co do tych pomiarów (za dużo widziałam przeraźliwie naciąganych w różne strony badań na dużych grupach a dotyczących psychologii, psychiatrii i psychoterapii) oraz, w sposób oczywisty , nawet jeśli mój zdrowy sceptycyzm odłożyć na bok i tak nijak to się na pojedynczego Kowalskiego nie da się przełożyć. Skoro zaś artykuł dotyczy pojedynczego Kowalskiego duże grupy można odłożyc ad acta, jako znajdujące sie obok tematu.

Spory dotyczące tej nieistniejacej Ustawy o zawodzie są liczne oraz wiele mają aspektów, w tym zupełnie nie związanych z dobrem pacjenta. To znowu jest obok tematu artykułu. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że choć odpowiedzialność zawodowa psychoterapeutów od strony prawnej jest w Polsce na dzień dzisiejszy iluzją, to odpowiedzialnosć zawodowa lekarzy (prawnie uregulowana) jest faktycznie w znacznym stopniu także iluzją. Coś powoli zaczyna się w tej sprawie zmieniac, ale bardzo daleko jest do stanu nawet zadowalajacego. Udowodnienie lekarzowi, ze przyczynił się do "wysłania pacjenta na tamten świat" wcale nie jest, mimo istniejących przepisów prawnych, łatwe. Co do "błędów w sztuce" to cóż, co na zdrowy rozum błędem w sztuce wedle wysokich komisji nader często nim wcale nie jest. Tak patrząc od strony pacjenta.

Sytuacja , w której lekarz nadzoruje pracę terapeuty jest dosyć absurdalna, bo lekarz nie posiada właściwej wiedzy i kompetencji. Zbyt wiele czasu by mu musiało zająć zdobycie wykształcenia stosownego. Kompetentny do nadzorowania byłby człek po medycynie ze specjalizacją w psychiatrii oraz po psychologii i terapii własnej. To by musiał zaczynać wykonywanie zawodu koło 40-ki, a jeszcze zeby nadzorować czyjąś pracę to by mu się przydalo nieco praktyki. Czyli byłby kompetentny w nadzorowaniu w wieku okołoemerytalnym. Mało praktyczne rozwiązanie.

Po co ma być szybciej? Ano po to, żeby jakosć życia się podniosła. Jakość funcjonowania w relacjach. Społecznego. Każdego innego. Odwrócę pytanie - po co ma być wolniej? Do psychoterapeutów nie zwracają się ludzie co "nie chce im się wysilić i zmienic swojego życia" tylko raczej ci, co takie próby wielkorotnie podejmowali i nie odnieśli sukcesu. Doszli do kresu możliwości własnych w tym obszarze. Tkwią w błędnym kole, którego nie są w stanie sami przerwać. Stan "dobrego samopoczucia" w odniesieniu do psychoterapii nie oznacza stanu "nieustannej euforii" ni szczęśliwości na wzór znanego z opowiastki S. Lema Kobyszcza. Oznacza jeśli juz to stan zwiększenia poczucia własnej sprawczosci w życiu, zniesienie pewnych ograniczeń, akceptację różnych własnych stanów emocjanalnych - w tym stanu "czuję sie nieszczęśliwy", równowagę emocjonalną (nie mylić ze spłaszczeniem emocji do poziomu "wszystko mi jedno")...

Kto ma określać, czyje życie jest "ułomne"? Pomijając sytuacje skrajne czyli osoby wyrządzajace ewidentne szkody bliźnim (ich życie jest "ułomne" bo szkodzą) to jest to absolutnie subiektywne. Z subiektywnie szczęśliwym socjopatą warto by "coś spróbować zrobić", ale takich jest niewielu. Z tych zwykłych Kowalskich zaś każdy moim zdaniem ma prawo do absolutnie subiektywnej oceny własnego życia i, z wyjątkiem sytuacji w/opisanej czyli osobników jawnie i namacalnie szkodliwych społecznie, wara komukolwiek od oceniania. Tu, co się p. Witkowskiemu wydaje bardzo nie pasować, nigdy nie będzie "mędrca szkiełka i oka" oraz kryteriów obiektywnych. Bo nikt z zewnątrz nie jest uprawniony do oceniania, jak komuś jest w życiu - źle czy dobrze. Czy funkcjonuje ułomnie czy nie. Korzystanie z psychoterapii jest dobrowolne.

A tak w odniesieniu do Twojego zalinkowanego komentarza do artykułu, a dokładniej do fragmentu dotyczącego pacjentki, która dopiero w drugim roku terapii wyjawiła jakieś bardzo istotne traumatyczne wydarzenie ze swojego życia istotne dla sukcesu terapii. Ty widzisz tu oskarżnaie pacjentki o zatajanie i obarczanie jej winą. Ja natomiast widzę zwyczajne wyjaśnienie tego, że niektóre terapie są długie oraz że często nie da sie przewidzieć czasu trwania terapii. Wyjaśnienie, nie oskarżenie. Zadajesz dalej pytanie o pracę terapeuty - czemu nie zbudował relacji zaufania oraz czemu nie zadał naprowadzających pytań. Otóż skoro pacjentka ujawniła co trzeba to oznacza ze relacja zaufania została zbudowana. Tyle że to trwało dwa lata. Jakby nie było zaufania w relacji to by nie nastąpiło ujawnienie.
Czemu terapeuta nie zadał "pytań naprowadzających"? Po pierwsze wcale nie wiesz czy nie zadał. Mozliwe że opisane ujawnienie to między innymi skutek iluś pytań naprowadzajacych zadanych przez tego terapeutę. Nie mamy stenogramu sesji. Po drugie zaś jesli pacjent nie jest gotowy do ujawnienia czegoś naprawdę dla siebie trudnego to naciskanie daje efekt odwrotny od zamierzonego. Tak jak w rozplątywaniu kłębu splatanej włóczki - pociagniesz za mocno i albo się zasupła dokumentnie albo co gorsza urwie. I cała poprzednio wykonana robota przy rozplątywaniu moze wziąc w łeb, a ciąg dalszy rozplątywania staje się trudniejszy, bo koniec nitki zanikł gdzieś we wnętrzu powstałego supła.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku