Artykuł

Benedykt Krzysztof Peczko

Benedykt Krzysztof Peczko

Polityka, media i "rzeczywistość" cz. 3


Język wpływu i agresywne metafory


    Nasza praca polega na dawaniu ludziom nie tego, czego chcą, ale tego, co my uważamy, że powinni dostać. - Richard Salant, były prezes CBS News

Na początek chciałbym pokrótce przypomnieć, jaką rolę odgrywa struktura języka w funkcjonowaniu jednostek i grup. W konsekwencji łatwiej będzie pojąć rolę języka w sprawowaniu władzy, także tej medialnej.

W NLP wiele miejsca poświęca się wzorcom komunikowania się, werbalnego i niewerbalnego, które usprawniają porozumiewanie między ludźmi, zwiększanie jego precyzji i jednoznaczności. Zbiór tych wzorców opracowany przez Grindera i Bandlera nosi nazwę meta-modelu językowego. Jego odkrycie było wynikiem długotrwałego procesu analizy sposobu komunikowania się Perlsa i Virginii Satir z pacjentami. Twórcy NLP wykorzystali do tego celu pojęcia i narzędzia semantyki ogólnej Alfreda Korzybskiego, gramatyki transformacyjno – generatywnej Noama Chomsky’ego oraz odkryć grupy z Palo Alto (Bateson, Watzlawick i inni). Każdy wzorzec meta-modelu był praktycznie testowany i doskonalony w grupie seminaryjnej prowadzonej przez Bandlera i Grindera, która spotykała się regularnie w latach 1972 – 1976. Po opublikowaniu Struktury magii, pierwszej książki z dziedziny NLP, meta-model przeniknął do różnych szkół psychoterapii, poradnictwa, a niebawem do edukacji, biznesu (w tym coachingu) i innych dziedzin, których istotnym elementem jest komunikacja. Wzorce meta-modelu upowszechniły się tak bardzo, że dziś wielu, którzy się go uczą poza kontekstem NLP, nie wie nawet, jakie są korzenie tego, czego się uczą.

Zwykle meta-model kojarzy się z zestawem specjalnych pytań, które mają na celu dotarcie do kluczowych informacji, do sedna problemu. Rzeczywiście jest to bardzo istotna funkcja meta-modelu, która stanowi nieocenioną pomoc w terapii, poradnictwie, coachingu itd. A także w każdym innym kontekście, w którym ważna jest precyzja komunikacji. Jednak meta-model to coś wiele więcej, niż pytania. Jego nazwa wskazuje, że jest to model wyjaśniający, w jaki sposób ludzie konstruują i podtrzymują swoje modele świata, wyobrażenia na jego temat (także przy pomocy języka). Struktura tej mapy znajduje swoje odzwierciedlenie w strukturze ich języka i – zwrotnie – sposób formułowania zdań, stosowane pojęcia i metafory wpływają na sposób myślenia, własny i innych ludzi.

Z kolei tzw. "odwrócony meta-model" to język hipnozy. W odróżnieniu od meta-modelu jego celem nie jest precyzja komunikacji, lecz odwrotnie – posługiwanie się wysoce ogólnymi i wieloznacznymi sformułowaniami. W hipnoterapii jest to użyteczne narzędzie wprowadzania w trans pacjentów, dzięki czemu łatwiej jest aktywizować u nich nieświadome zasoby i proces zmiany. Mimo swej nieprecyzyjności "odwrócony meta-model" także posiada strukturę, która pozwala ukierunkować np. wspomnienia, skojarzenia i odczucia pacjenta w stronę pozytywnych zmian i rozwiązań. Równocześnie pozostawia pacjentowi znaczny stopień swobody w tym procesie, bez autorytarnego narzucania mu takich czy innych treści. Dlatego podawane przez hipnoterapeutę instrukcje i sugestie nazywa się "procesualnymi". Mają one stymulować i kierować proces zmiany na właściwe tory, lecz to pacjent wypełnia go własnymi treściami oraz reguluje jego zakres, głębokość itd. - w sposób dostosowany do swoich potrzeb i indywidualności.

Grinder i Bandler opisali zestaw wzorców tego rodzaju języka, w oparciu o studia nad stylem pracy Miltona H. Ericksona, uchodzącego za mistrza tej metody. W latach 70. XX w. Erickson słynął z siły hipnotycznego wpływu, co czasem budziło nawet kontrowersje i obawy. Jeden z jego uczniów, Jay Haley wyjaśniał:

    Erickson był naprawdę odpowiedzialny w stosowaniu swojej siły oddziaływania. W pewnym okresie ludzie zaczęli uważać tego rodzaju siłę za coś złego, ale punkt widzenia Ericksona był inny. (…) Myślę, że to szczęście, że przy jego gotowości do stosowania siły swego wpływu był człowiekiem dobrotliwym. Gdyby takie możliwości wywierania wpływu na innych, jakie on posiadał, zostały wykorzystane w celach destruktywnych, efekty mogłyby być w najwyższym stopniu szkodliwe. Erickson był jednak nie tylko życzliwie nastawiony do innych, lecz zawsze służył pomocą zarówno w swoim gabinecie, jak poza nim… Nigdy nie wątpiłem w jego wysoki poziom moralności i dobre intencje oraz nigdy nie musiałem się martwić o to, że mógłby wykorzystać kogokolwiek do swoich osobistych celów. (Rosen S., 1997. Mój głos podąży za tobą. Terapeutyczne przypowieści Miltona H. Ericksona. Poznań: Zysk i S-ka, s. 171).

Związek języka z funkcjami poznawczymi jest dziś oczywistością. NLP i inne dziedziny psychologii stosowanej z założenia czynią z tej współzależności użyteczne narzędzie, które zwiększa samodzielność, samokontrolę i samo-odpowiedzialność w myśleniu i działaniu. Tu nasuwa się pytanie, jaki rodzaj wpływu na innych, np. przez stosowanie meta-modelu, także w jego "odwróconej wersji" (tzw. modelu Miltona) jest etyczny? Odpowiedź wydaje się prosta: taki, który ma za zadanie wsparcie jednostek i grup w realizacji ich celów i wartości, z poszanowaniem celów i wartości innych (szerszego systemu). W NLP nazywa się to "ekologią" wpływu czy zmiany.

Tej samej wiedzy i metod można jednak używać bez respektowania owej "złotej zasady". Jak więc ta sprawa wygląda w przypadku polityki i mediów? Otóż politycy i media posługują się językiem, którego celem nie jest ani precyzja, ani jednoznaczność komunikacji, ani budzenie zasobów ludzi czy poszerzanie ich świadomości, lecz kształtowanie myśli, emocji i decyzji odbiorców oraz ukierunkowywanie ich tam, gdzie życzą sobie np. sprawujący władzę (lub się o nią ubiegający). Chodzi tu więc o osiągnięcie pewnego efektu politycznego, np. wygranej w wyborach, uspokojenie opinii publicznej, zapobieżenie protestom itd. Znajomość wzorców lingwistycznych, dzięki którym można to zrobić, jest nieoceniona.

Niestety, obawy Haleya już dawno się spełniły. Tajniki języka hipnozy właściwie nie są obecnie żadnymi "tajnikami". Uczą się ich sprzedawcy, politycy, pracownicy mediów i wszelkiej maści specjaliści od reklamy i propagandy. Erickson oddziaływał zarówno poprzez precyzję obserwacji, mistrzowskie wykorzystanie języka, jak i personalną relację z pacjentami, studentami itd. W przekazie medialnym brak jest tego osobistego kontaktu z obywatelami. Za to siła komunikacji hipnotycznej jest wykorzystywana w skali masowej i ze zwielokrotnioną siłą poprzez towarzyszące obrazy, dźwięki, cyfrowe retusze, inscenizacje, wielokrotne powtarzanie tych samych treści, odwoływanie się do autorytetów (a nawet ich narzucanie) itp. Tak więc jesteśmy hipnotyzowani w sposób "produkcyjny". I wcale nie w takich celach, jakim przyświecała praca Ericksona oraz jego kontynuatorów. I nie w oparciu o te same wartości oraz zasady etyczne.

Jedną z podstawowych cech języka polityki, jak i języka w ogóle są metafory. Nie chodzi przy tym o opowiadanie bajek, przypowieści, baśni itp., tylko o to, że nasz język bazuje na doświadczeniach zmysłowych, relacjach przestrzennych, ruchu i innych formach działania, na uniwersalnych doświadczeniach zmysłowych, które następnie przenosimy do sfery mentalnej. Tak więc opisując cokolwiek, komunikując się itd., nieświadomie odzwierciedlamy w naszym języku właśnie tego rodzaju doświadczenia, często w postaci zwięzłych porównań lub równoważników znaczeń. Weźmy dla przykładu wyrażenie "wspinać się po szczeblach kariery", lub pokrewne - "wysoko zaszedłeś", albo "osiągnąłeś szczyt". To ostatnie występuje także w formie "na szczytach władzy". Wszystkie te określenia, gdy są komunikowane lub przyjmowane, automatycznie wywołują szereg nieświadomych skojarzeń związanych ze wspinaczką, ruchem wzwyż, wysiłkiem i horyzontami, jakie widać ze szczytu. Kolejne skojarzenie, to to, że wielu innych jest niżej, a my jesteśmy "ponad". Jak już wiemy, takie obrazy i skojarzenia, nawet jeśli nieświadome, wpływają nie tylko na treść myśli, zarówno nadawcy jak i odbiorcy, ale także na emocje i inne elementy stanu wewnętrznego (np. mikro-reakcje fizjologiczne, jak choćby minimalne ruchy mięśni, zmiany sposobu oddychania itp.). To m.in. dlatego przyjmowane przekazy "robią na nas wrażenie", a nie są tylko "suchą treścią".

Język polityki i mediów jest wręcz najeżony metaforami, które wzbudzają uczucia i nadają określone znaczenia sytuacjom. Oczywiście w sposób zamierzony. Pisałem już wcześniej, że media preferują agresywne formy językowe, bo to bardziej elektryzuje odbiorców i przyciąga ich do przekazu. Zwróćmy teraz uwagę bardziej konkretnie np. na metafory militarne stosowane przez dziennikarzy, a również i przez samych polityków. Oto przykłady: "wojna domowa", "wojna polsko–polska", "obecna kampania wyborcza przebiega spokojnie, ciekawe kto uderzy pierwszy", "huraganowy atak X-a na Y-ka", "podczas debaty dojdzie do starcia dwóch kandydatów", "do ostatniej chwili trwa zaciekła walka o głosy wyborców", "bitwa wygrana (lub przegrana), lecz wojna trwa nadal" itp. itd. Samo pojęcie "sztab wyborczy" także nawiązuje do armii. Czasem pojawiają się metafory myśliwskie, jak "dorzynanie watahy", "patroszenie" kandydata, "wystawianie jego skóry na sprzedaż", itd. Dziennikarze z dużym upodobaniem stosują także metafory sadystyczno – kulinarne, np. "rżnięcie tępym nożem" (Jacek Żakowski), albo jak w zdaniu "senatorowie USA grilują szefa BP" (gdy to czytam, to widzę dym, słyszę skwierczenie i czuję swąd, a żołądek mi się ściska – pewnie o to chodzi medialnym słowotwórcom; tak tworzy się nie tylko "rząd dusz", ale wręcz kształtuje się sposób fizycznego przeżywania). Do najłagodniejszych metafor należą sportowe, np. "grać w jednej drużynie", "po debacie 1:0 dla X-a", "i znowu remis", "w czołówce peletonu zostało już tylko dwóch kandydatów", itp.

Najwięcej jednak używa się w kontekście polityki metafor militarnych i ew. łowieckich. Wszystkie one opierają się na przyjęciu (świadomie lub nie) i następnie upowszechnianiu podstawowego równoważnika znaczenia: spór polityczny = wojna. Następnie na nim jest budowany nie tylko tzw. "dyskurs polityczny", ale też ogólne nastawienie, oceny i emocje w stosunku do oponenta, opozycji, jej sympatyków lub choćby osób czy instytucji, które nie okazują wrogości opozycji. Panuje przy tym zasada: "przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem" oraz "kto nie jest z nami, jest przeciwko nam". Tak więc przyjęcie jednej krótkiej metafory, pociąga za sobą daleko idące konsekwencje, polegające na tym, że nie tylko powielane są określone nawyki językowe, ale dana metafora wrasta w mentalność polityków i społeczeństwa tak, że większość nie potrafi już myśleć inaczej.

George Lakoff i Mark Johnson reprezentujący językoznawstwo kognitywne, opisując ten mechanizm (1988. Metafory w naszym życiu. Warszawa: PIW), zwracają uwagę, że:

    [jeśli spór czy argumentacja jest pojmowana w kategoriach wojny, to] istnieją pozycje, które należy zająć i ich bronić, i wówczas można wygrać lub przegrać, istnieje też przeciwnik, którego pozycje atakuje się i próbuje zniszczyć… W przypadku całkowitego sukcesu można przeciwnika zmieść z powierzchni ziemi.
    Chodzi tu nie tylko o nasze pojmowanie tego, czym jest spór, ale też o to, że sposób, w jaki go prowadzimy, ma za podłoże naszą wiedzę i doświadczenie dotyczące walki fizycznej. (s. 88-89)

Następnie autorzy podkreślają, że wcale nie trzeba do tego mieć osobistego doświadczenia w walce fizycznej, ponieważ ta metafora i tak jest wbudowana w naszą kulturę. Jest niejako spuścizną przekazywaną przez przodków, którzy od zarania dziejów uczestniczyli w działaniach obronnych, zaczepnych itd. Przemoc fizyczna jest też obecnie jednym z dominujących elementów kina, telewizji, książek itp. To dodatkowo utrwala i wzmacnia w naszej mentalności omawiany rodzaj metafory. Takie powielane przez nas bezwiednie, metafory wpływają nadal na nasze doświadczenie i działanie, szczególnie gdy pojawiają się rozbieżności zdań.

    Poczucie konfliktu wynika z odczucia sytuacji jako sytuacji wojennej, chociaż nie jest to prawdziwa walka, gdyż nadal utrzymywane są grzecznościowe konwencje rozmowy. Jednakże drugi uczestnik jawi się jako przeciwnik, atakujemy jego pozycję, staramy się bronić własnej i robimy co tylko można, by zmusić go do ustąpienia. Struktura rozmowy przyjmuje postać struktury wojny i zaczynamy stosownie do tego postępować. Nasze spostrzeżenia i działania częściowo zaczynają odpowiadać spostrzeżeniom i działaniom właściwym stronie uczestniczącej w wojnie. (Lakoff G. i Johnson M. … s. 105)

Wynika z tego wniosek, że wówczas, gdy kierujemy się metaforą wojny w odniesieniu do sporu, skupiając się na obronie własnej pozycji i ew. kontrataku, możemy nie dopuszczać do siebie ważnych informacji, propozycji czy argumentów drugiej strony. Jak już wspomniałem, logika formalna elegancko wygląda w podręcznikach, lecz w relacjach międzyludzkich często zajmuje daleką pozycję. Górę biorą emocje, nieświadome nastawienia, uprzedzenia i… generujące je metafory. Politycy patrzący na opozycję przez filtr metafory wojennej, pozostają w ciągłej mobilizacji do walki. W takiej sytuacji nawet pojednawcze wypowiedzi i gesty drugiej strony łatwo są odbierane jako podstęp, pułapka, potencjalne zagrożenie, co zmusza do jeszcze większej gotowości. Chamstwo, wulgaryzmy i "ciosy poniżej pasa" stosowane przez swoich "żołnierzy" pod adresem przeciwników może i są publicznie krytykowane przez "dowódców", ale w istocie są one tolerowane, a nawet popierane, boć przecie cel służą nadrzędnemu celowi, jakim jest pokonanie wroga.

Efektem ubocznym jest to, że gdy polityczni wojownicy wymachują przeciwko sobie maczugami, to nie bardzo mogą rozglądać się w tym czasie na boki i zawracać sobie głowy innymi sprawami. Przez to znika im z pola widzenia i schodzi na dalszy plan dobro państwa, obywatele i ich potrzeby, co z definicji jest nadrzędnym zadaniem i obowiązkiem władzy. Przynajmniej w krajach demokratycznych. Tymczasem, jak to określa niemiecki dziennikarz:

    Politycy interesują się przede wszystkim innymi politykami, konkurentami i sprzymierzeńcami, członkami partii i innymi wrogami [oraz] sojuszami… Taki polityk nie zna swojego narodu. Wcale nie chce go znać, co najwyżej jego skondensowaną formę zawartą w badaniach opinii publicznej. Na co dzień go nie dostrzega, ponieważ nic i nikt go do tego nie zobowiązuje, chyba że w czasie spotkań z wyborcami podczas kampanii wyborczej. W demokratycznym teatrze da się w końcu grać i przy pustej widowni. Tyle, że brakuje wzajemnej zależności, orzeźwienia, wymiany zdań, stąpania po ziemi, długofalowości i poczucia społecznej rzeczywistości. (Precht R. D., Kto szkodzi demokracji. Forum 5-11.07.2010 s. 11. Źródło oryginalne: Der Spiegel 28.06.2010).

Dlatego chciałoby się powiedzieć: panie i panowie politycy, z prawa, lewa czy ze środka, jeśli po wyborach wykonujecie swój taniec zwycięstwa i wznosicie okrzyk "wygraliśmy!", to w tym momencie właśnie przegraliście. Upajacie się sami sobą, podczas gdy w istocie zostaliście powołani do służby. Zapominacie, że państwo i naród nie są dla was, tylko odwrotnie. Nie startujecie w wyborach, żeby wygrywać, lecz by uzyskać od obywateli przywilej szczególnego trudu dla dobra kraju i jego mieszkańców. To nie jest teleturniej ani konkurs piękności, tylko poświęcenie dla najwyższych wartości. Czy wygraliście, okaże się gdy spełnicie swoje obietnice oraz podołacie zadaniom i odpowiedzialności, które wzięliście na swoje barki. Spektakl, który przedstawiacie nie ma przy tym żadnego znaczenia., nawet jeśli uwodzi tłumy. Jeśli o tym zapomnicie, wasza "gloria" zgaśnie jak fajerwerki podczas fetowania "zwycięstwa", a w historii zapiszecie się tylko jako skuteczni blagierzy, zareklamowani obywatelom przez speców od atrakcyjnych opakowań.

O ile w dyskusjach opartych na argumentacji atakowana jest pozycja oponenta, jego opinie itd., to gdy emocje biorą górę, albo brakuje rzeczowych argumentów a "walka toczy się o wysoką stawkę", atakowane są także same osoby, nierzadko w sposób obraźliwy. A wtedy zaczyna to być "wojna na śmierć i życie", ponieważ zostaje przeniesiona z poziomu krytyki zachowań i przekonań na poziom tożsamości. Kiedy zaatakowana jest czyjaś tożsamość, większość osób, niezależnie od stopnia wykształcenia, statusu społecznego itp. odruchowo odpłaca "pięknym za nadobne". Aby uniknąć wtedy reakcji typu "klik – wrrrrr", jak ją określa Robert Cialdini (chodzi o mechanizm: wyzwalacz – automatyczna reakcja), potrzebna jest sprawność w osiąganiu stanu dysocjacji i przyjmowaniu metapozycji oraz koncentrowaniu się na meritum sprawy. A stosunkowo niewielu to potrafi, zwłaszcza w obszarze polityki. Zatem na tym etapie kończy się jakakolwiek argumentacja, bo można polemizować z czyimiś poglądami, ale nie z tożsamością tej osoby, ponieważ ze swojej natury jest ona niedefiniowalna w kategoriach logicznego opisu. Zatem kończą się możliwości rzeczowej dyskusji, lecz pozostają zranione uczucia i jeszcze większa niechęć i wrogość. Żałosne to i smutne, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawicieli władzy, którzy nie potrafią władać samymi sobą, a biorą się do "władania państwem". Których zadaniem jest podejmować decyzje merytoryczne, a nie na zasadzie "na złość mamie odmrożę sobie uszy" (np. odrzucanie korzystnych projektów dlatego, że ich autorami są oponenci). I którzy mają nas reprezentować w świecie, gdzie przecież spotykają zwykle wytrenowanych, "zaprawionych w boju" i nie przebierających w środkach przeciwników (nawet jeśli oficjalnie nazywa się ich, i oni sami siebie – przyjaciółmi, sprzymierzeńcami itp.). Bo przecież wg Lakoffa i Johnsona podczas argumentacji, negocjacji itd. i tak najczęściej uruchamia się u nich automatycznie metafora wojny czy walki.

Media wykorzystują ten mechanizm perfekcyjnie i rozniecają konflikty "zbrojne" w polityce w skali masowej. Czynią to celowo, dla "podgrzania" atmosfery i przyciągnięcia odbiorców. Interes się kręci, ale w efekcie takiego procederu rynsztok polityczny wlewa się do naszych domów, do pracy i życia towarzyskiego. "Wojna", jaką toczy ze sobą paru facetów "na górze" (ciekawe, czy parytety coś by zmieniły), których większość z nas osobiście nigdy nawet nie spotka, otoczonych swoimi "giermkami", "harcownikami", "kardynałami Richelieu", "paniami dworu" etc. budzi także emocje u widzów. Jak podczas oglądania filmów. I podobnie jak w przypadku filmu, wcześniej czy później dany widz zaczyna odruchowo darzyć większą sympatią tę czy inną postać dramatu, a inna budzi u niego np. niechęć. Oprócz względów merytorycznych, światopoglądowych itp. wynika to m.in. z naszych minionych doświadczeń, relacji, traum, niezaspokojonych potrzeb rozwojowych, a także z archetypowych wzorców, które aktualnie zajmują w naszym nieświadomym życiu szczególną pozycję ("dobry/zły ojciec", "wojownik", "mędrzec", "kochanek", "potwór" itd.). A także z preferowanych wartości, które wydają się podzielać ulubieni politycy. Mogą także wchodzić w rachubę reakcje przeniesieniowe, pozytywne i negatywne. A później możemy sobie racjonalizować nasze preferencje i decyzje jak chcemy. Najważniejsze już się stało – na poziomie nieświadomym. Dzieje się to tym łatwiej, że przeciętny obywatel nie ma ani czasu, ani możliwości uzyskania pełnych informacji o politykach, sytuacji politycznej i tzw. "mechanizmach władzy". Więc polega na fantasmagoriach (jak to określiła jedna z dziennikarek), dostarczanych taśmowo przez fabryki "faktów medialnych" (a brakujące dane uzupełnia zgodnie ze swoim myśleniem życzeniowym). To jak w przypadku fast food, gdy coraz mniej osób ma czas na samodzielne gotowanie, czy choćby czekanie na realizację zamówienia w "porządnej" restauracji. Szybkie dania równie szybko zapychają żołądek, są do tego kolorowo opakowane, serwowane przez ładne dziewczyny i młodzieńców i w dodatku są "trendy". A poza tym wszędzie są dostępne. Fast food medialny nie pozostawia odbiorcom wyboru. Większość "karmi się" tym, co podają, bo nie ma skąd dostać coś innego. Albo już się przyzwyczaiła do tego rodzaju "kuchni". "Co dzisiaj państwo polecają?" – "Zestawy obiadowe są te same, ale dziś frytki w kształcie gwiazdek…" Znacząca różnica, mamy "wybór" i poczucie, że "coś się jednak zmienia".

Niestety "wojny na górze" za pośrednictwem mediów rozszerzają się także na animozje wśród odbiorców, między sąsiadami, nawet w rodzinach. Często można odnieść wrażenie, że treści sączone z ekranu, radia czy prasy szczelnie wypełniają umysły, a niekiedy wręcz zastępują własne życie i sprawy. Witajcie w matrixie! A przecież możemy powiedzieć – "Jak nie potraficie inaczej, to bijcie się, ale sami. To nie nasza wojna (i nie nasza metafora), a nasze życie jest zbyt krótkie i cenne, byśmy dawali się wciągać w tę farsę. Czeka nas wiele fascynujących rzeczy w naszym własnym świecie. Przykro nam, ale nie będziemy w nieskończoność zwiększać waszej oglądalności poprzez siedzenie jak przyklejeni przed ekranem i nie będziemy chłonąć waszej hipnotycznej papki. Na wybory poszlibyśmy i tak (albo i nie) – w zgodzie ze sobą i niezależnie od waszej agitacji. Reszta życia należy do nas." Kto wie, może kiedyś społeczeństwo będzie miało dość "wojen", o jakich tu mowa, i weźmie sprawy w swoje ręce, gdy powszechna frustracja sięgnie zenitu. Historia zna wiele takich przypadków…

Metafory wojenne są używane nie tylko w polityce. Np. nie raz słyszałem wypowiedzi typu "małżeństwo to walka", "biznes to bój o przetrwanie, w którym wszystkie chwyty są dozwolone" itp. Tym bardziej zachęcam do kolejnej gimnastyki umysłu: poszukania własnych, alternatywnych metafor w odniesieniu do sporu, oraz do sprawdzenia, jak się wtedy zmieniają nasze odczucia z tym związane. Oraz jak zmienia się nasz sposób patrzenia na oponenta, relację z nim itd. Mnie przyszły na myśl następujące: "spór = poszukiwanie wspólnego rytmu w tańcu", "spór = gra w karty", "argumentowanie = wymiana prezentów", "dyskusja = wspólne malowanie obrazu". Wyobraźnia nie zna granic, a my jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że sami możemy wybierać nasze metafory. Ten wybór przesądza też o jakości naszego funkcjonowania.






    Autor jest psychologiem, psychoterapeutą, certyfikowanym trenerem NLP, dyrektorem Polskiego Instytutu NLP, wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Neuro-Lingwistycznej Psychoterapii (PS NLPt), autorem publikacji nt. psychoterapeutycznego zastosowania metafor i psychologii świadomości.
    Artykuł opublikowano na blogu Polskiego Instytutu NLP.




Opublikowano: 2010-07-22



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł