Artykuł

Tomasz Witkowski

Historia pewnej prowokacji...


W czasach, gdy wszystko spadło w cenie - i honor i mądrość i odwaga -
gdzie skryć się przed zgrają napastliwych? Jak uchronić siebie przed
śmieciarzami dusz zaludniającymi ekrany, stronice gazet i książek?
Bogdan Białek, redaktor naczelny "Charakterów"


W październiku tego roku w popularnonaukowym miesięczniku "Charaktery" ukazał się artykuł pt.: "Wiedza prosto z pola" poświęcony nowej psychoterapii. Artykuł zawiera same kłamstwa i fantazje niemające absolutnie żadnych podstaw naukowych. Mogę to stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, ponieważ jestem jego autorem, występującym pod pseudonimem Renata Aulagnier.

Dlaczego wymyśliłem nową terapię?
Ponieważ chciałem wykazać, że można wprowadzić do obiegu i rozpropagować kompletną bzdurę, a w konsekwencji pewnie i zarabiać na niej pieniądze szkodząc innym.

Dlaczego wybrałem "Charaktery"?
Ponieważ miesięcznik ten, poświęcony w całości psychologii, posiada radę naukową, w której widnieje 8 nazwisk poprzedzonych tytułem profesor doktor habilitowany, jedno z tytułem doktorskim, a w redakcji zasiada 4 doktorów, w tym jeden habilitowany. Te fakty, jak i deklaracje redakcji, że miesięcznik jest pismem popularnonaukowym powodują, że czytelnik może odbierać prezentowane treści, jako poparte badaniami naukowymi, rzetelne i sprawdzone.

Dlaczego moja prowokacja powiodła się?
Ponieważ wspomniany miesięcznik drukuje teksty, które można dobrze sprzedać, swój artykuł zaś sporządziłem wg najprostszego przepisu "kuchennego": weź ciekawy "news", dodaj do niego obietnicę w rodzaju "cudowny lek" i okraś to wszystko jak największą ilością faktów "naukowych".

Więcej powodów...


Dlaczego wymyśliłem nową terapię?


Ludzie mający problemy z własnym życiem czy zdrowiem, często rozpaczliwie poszukują pomocy kogoś z zewnątrz - terapeuty, psychologa. Sięgnięcie po tę pomoc bywa krokiem niełatwym. To konieczność przełamania oporów przed odkryciem się, to bolesne analizowanie własnych problemów w obecności terapeuty lub grupy, jeśli terapia jest grupowa. Zanim człowiek zdecyduje się na ten krok, nierzadko próbuje poradzić sobie na własną rękę. W obecnych czasach ilość takich możliwości wzrosła niepomiernie. W księgarniach stoją całe rzędy książek obiecujących pomóc w rozwiązaniu wszelkich kryzysów i całkowitej przemianie życiowej. Czasopisma poświęcone krzewieniu zdrowia, popularyzujące psychologię również są źródłem informacji na temat jakości poszczególnych terapii, a jeśli uruchomimy komputer i wejdziemy do sieci, oślepi nas bogactwo ofert różnego rodzaju. Jak wybrać tę właściwą? Czy słuchając pokus brzmiących jak obietnice? Czy kierując się bardziej racjonalnymi przesłankami, takimi, jak podbudowa naukowa poszczególnych systemów terapeutycznych? Gra idzie o bardzo wysoką stawkę. Zły wybór w najlepszym razie może oznaczać stratę czasu i pieniędzy. Gorszy scenariusz to pogłębienie się kryzysu, załamanie nerwowe, jeszcze większe kłopoty życiowe. Scenariusz czarny, ale ciągle prawdopodobny, to samobójstwo. Jak zatem wybrać?

W tej chwili na liście Europejskiego Towarzystwa Psychoterapii (EAP) skupiającego ponad 120 tysięcy terapeutów zarejestrowanych jest 31 modalności terapeutycznych i ciągle dopisywane są nowe. Spora część z nich nie ma żadnych podstaw naukowych, za to w ramach nich istnieje wiele różnych szkół. Poza oficjalną listą takich towarzystw, jak EAP na rynku usług terapeutycznych rozwija się o wiele więcej różnego rodzaju pseudoterapii. O ich szansach na przetrwanie i dopisanie do szacownych list decyduje w znacznej mierze wsparcie świata akademickiego i zainteresowanie nimi dyplomowanych psychologów, choć wiele z nich bliższych jest szarlatanerii niż nauce. Kiedy terapia otrzyma takie wsparcie i znajdzie się w obiegu, pozostaje już tylko kwestią czasu, jak wielu zrozpaczonych pacjentów uwiedzie. Swoją terapię wymyśliłem po to, aby sprawdzić, czy mam możliwość wprowadzenia do takiego "popularnonaukowego obiegu" kompletnej bzdury.

Liczę na to, że moja prowokacja będzie początkiem szerszej dyskusji nad przenikaniem pseudonauki i paranauki na wyższe uczelnie, w mury akademickie do instytucji naukowych oraz na łamy prasy i do czasopism specjalistycznych.

Dlaczego postanowiłem opublikować jej opis w miesięczniku "Charaktery"?


Jest to jedyne na polskim rynku czasopismo popularnonaukowe w całości poświęcone psychologii i psychoterapii. Ma też wyraźnie sprecyzowany profil. Przede wszystkim, jak możemy przeczytać w słowie od redaktora naczelnego w nr 6 z czerwca 2002 r. "(...) pismo nasze, chociaż popularnonaukowe - popularne, ale jednak naukowe (...)." Takich deklaracji znajdziemy więcej, a ich potwierdzeniem jest rada naukowa miesięcznika, w której widnieje 8 nazwisk, poprzedzonych tytułem profesor doktor habilitowany, jedno z tytułem doktorskim, w redakcji zasiada 3 doktorów [1].

Te deklaracje i wyraźnie określony profil pisma powoduje, że czytelnik może odbierać prezentowane treści jako poparte badaniami naukowymi, rzetelne i sprawdzone. Niestety, moje obserwacje doprowadziły do innych wniosków. Pismo, szczególnie od kilku ostatnich lat wśród rzetelnych i cennych artykułów zamieszcza również takie treści, które pod szyldem nauki dadzą się sprzedać. Nieważne, czy to będzie NLP, czy terapia pól morfogenetycznych. Nie byłbym jednak empirystą, gdybym swojej hipotezy nie spróbował dowieść.

Jeszcze jednym argumentem przemawiającym za wyborem "Charakterów" jest fakt, że trafiają one do bardzo sprecyzowanej i dużej (ponad 50 tys.) grupy odbiorców. Są nimi psychologowie, wśród których wielu jest takich, dla których miesięcznik jest głównym źródłem informacji, studenci psychologii, terapeuci bez wykształcenia psychologicznego oraz bardzo wielu dawnych, obecnych oraz przyszłych klientów trafiających do terapeutów nierzadko rezygnując również z terapii psychiatrycznych, a nawet farmakologicznych. Trudno zatem wyobrazić sobie lepszy nośnik dla terapeutycznych nowinek niż "Charaktery".

Dlaczego to się powiodło?


Swój artykuł sporządziłem wedle dość prostego przepisu. Przede wszystkim, taki tekst powinien, moim zdaniem, zawierać jakiś intrygujący element, nowinkę, ciekawostkę w rodzaju tych, cytowanych często przez dziennikarzy, jako przykład przyciągający uwagę: "człowiek pogryzł psa!". W moim przypadku było to "pole morfogenetyczne na ekranie komputera". Dodatkowo, w przypadku "newsów" naukowych, nieźle jest też umieścić obietnicę szybkich rezultatów, "skuteczne lekarstwo na raka", "problem otyłości rozwiązany", "nowe paliwo do samochodów" itp. W moim przypadku obiecałem niemal rewolucję w terapii: rzetelna diagnoza przy pomocy komputera, proste zalecenia, jak np. wizyta na stadionie piłkarskim lub słuchanie oper Wagnera, pomiar końcowy i... pacjent wyleczony. Pozostało jeszcze "okrasić" artykuł tak dużą ilością faktów wskazującą na związek z twardą nauką, jak to tylko możliwe. Obrazowanie pracy mózgu w czasie rzeczywistym, topologia matematyczna, związki z fizyką kwantową, sporo rzeczywistych nazwisk, dat i faktów niekoniecznie mających ze sobą związek, to sztafaż, na który, jak się okazuje, dość skutecznie można nabrać redakcję pisma popularnonaukowego wspieranego przez radę naukową.

Krótka historia tekstu


Dla potrzeb mojego "eksperymentu" powołałem do życia Renatę Aulagnier - fikcyjną postać, która została autorem tekstu. Uczyniłem z niej psychologa i psychoterapeutę specjalizującego się w zastosowaniach neuronauki w terapii. Dodatkowo wymyśliłem jeszcze, że studiowała psychoterapię we Francji i przebywała na stypendium w Strasbourgu. Stworzyłem jej konto internetowe w jednym z polskich darmowych serwisów. I to wszystko, żadnych dodatkowych danych. Przygotowałem sobie na wszelki wypadek francuski adres, po to, aby na prośbę o niego móc zareagować błyskawicznie, bez wzbudzania zbędnych podejrzeń. Francuskie nazwisko (jakaś rodzina Aulagnierów rzeczywiście żyje we Francji, a jedna z nich była nawet psychoanalitykiem) i związki z Francją były mi potrzebne z kilku względów. W razie pytań mógłbym powoływać się na teksty w języku francuskim, mało znanym wśród psychologów. Ponadto, gdyby zaistniała potrzeba jakichś bliższych kontaktów, mógłbym się do woli wykręcać pobytem we Francji, podróżami itp.

Wszystkie te "środki bezpieczeństwa" okazały się zbędne. Prawdopodobnie nikt z redakcji nie zadał sobie trudu sprawdzenia w jakikolwiek sposób Renaty Aulagnier. Ale nie uprzedzajmy faktów. Oto skrócona historia mojej prowokacji.

Wiosną 2007 r. napisałem krótki, ale jak sądziłem intrygujący, tekst oparty w całości na swoich fantazjach i wysłałem go do redaktora naczelnego "Charakterów" z informacją, że uczestniczyłem, a raczej uczestniczyłam, w tych badaniach. Po kilku tygodniach oczekiwania na odpowiedź zwątpiłem w swoją hipotezę, za to zbudowała się we mnie wiara w rozsądek i racjonalne myślenie redakcji. Wszelkie badania wymagają jednak wytrwałości i systematyczności ze strony eksperymentatorów, dlatego też pod koniec czerwca wysłałem ten sam tekst - około 4 strony maszynopisu do dr Doroty Krzemionki-Brózdy, zastępcy redaktora naczelnego. Oto jaką otrzymałem odpowiedź:

    Pani renato,
    tekst dotarl, bardzo intrygujacy temat, mam ochote dopytac o rozne rzeczy, dam znac
    pozdrawiam cieplo
    Dorota Krzemionka
    [2]

"A jednak ryba połknęła haczyk..." - to była pierwsza myśl, jaka towarzyszyła mi po przeczytaniu tego maila. Jednocześnie czułem, że czeka mnie być może trudny egzamin, którego mogę nie zdać, założyłem sobie bowiem, że podczas pisania artykułu będę posługiwał się wiedzą powierzchowną, znalezioną naprędce w Internecie, pozbawioną głębszej lektury czy studiów. Odpowiedziałem grzecznie, ale zdawkowo, deklarując pełną gotowość do odpowiadania na wszelkie pytania i wątpliwości i postanowiłem cierpliwie czekać.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy po przeszło 5 tygodniach otrzymałem następującą wiadomość:

    Szanowna Pani!
    Piszę w związku z przysłanym przez Panią do "Charakterów" artykułem dotyczącym rezonansu morficznego. Chcę zamieścić ten materiał w numerze październikowym. Mam jednak pewien kłopot. Otóż tekst - bardzo ciekawy - ma w tej chwili konstrukcję uniemożliwiająca jego złamanie i druk. Chodzi o to, że zasadniczy artykuł, tekst główny, ten biegnący od początku, do notki biograficznej o Pani - liczy zaledwie 4 strony. Natomiast ramki - dodatki, uzupełnienia (niezwykle ciekawe zresztą, często mam wrażenie że ciekawsze niż historia idei zajmująca wiele mijesca w tekście zasadniczym) liczą stron 8.
    Tego w zaden sposób nie da się ułożyć w gazecie, stosunek objętości tekstu głównego do ramek powinien być dokładnie odwrotny. Przynajmniej.
    Mam w związku z tym prośbę. Proszę spróbować wkomponować część z tych ramek do tekstu głównego. W przesyłanym Pani materiale sugeruję nawet jak i w którym momencie to zrobić: fragmenty, które powinny zostać na zewnątrz, opisałem jako ramki, te, które sugeruję właczyć do tekstu, także opatrzyłem komentarzem.
    Bardzo proszę by Pani przejrzała przesłany przez mnie materiał i spróbowała zastosować się do tych wskazówek. Choć dopuszczam takze i to, że wypracuje Pani inną koncepcję rozwiazania problemu. Generalnie: tekst główny musi być znacząco dłuższy od sumy elementów uzupełniających.
    Proszę też spróbować ocenienić z których elementów materiału byłaby Pani skłonna zrezygnować. Cały tekst (wraz z dodatkami) nie powinien byc dłuższy niz 8 stron maszynopisu (Times new roman, 12 pkt, interlinia 1,5).
    Proszę o szybki kontakt i opinie w tej sprawie.
    I proszę pracować na załączonym tekście.
    Pozdrawiam
    Dariusz Ryń

Załączony do korespondencji tekst zawierał 12 stron maszynopisu! Dalsza korespondencja, której nadmiaru chcę tutaj oszczędzić czytelnikowi, wyjaśniała, że nad tekstem pracowała początkowo red. Dorota Krzemionka-Brózda i to ona uzupełniła tekst aż o 8 stron! Okazało się więc, że zarówno te wymyślone, jak i pozbierane przeze mnie bzdury nie tylko spotkały się z zainteresowaniem redakcji, ale zostały przez nią mocno wzbogacone, a raczej uzupełnione. Szybko jednak odkryłem, że dołączony tekst z wyjątkiem drobnych poprawek językowych jest w całości plagiatem z artykułu Anny Opali pt. Pola morficzne według Ruperta Sheldrake i został dołączony do mojego tekstu bez żadnych odnośników. Artykuł ten, pełen ogólników i niedomówień można znaleźć w kilku serwisach internetowych [3].

Tak więc, jedyne co mi pozostało, to skrócić tekst i zmienić nieco jego układ. Fakt, że redakcja dołączyła do tekstu tyle cudzego i wątpliwej jakości materiału jeszcze bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że moja hipoteza jest słuszna. Przez chwilę nawet nalegałem, aby umieścić nazwisko Doroty Krzemionki-Brózdy jako współautora artykułu, ale wobec odczuwanego oporu i w trosce o powodzenie mojego eksperymentu odstąpiłem. Co prawda redaktor Ryń okazał się dość wymagający jeśli idzie o uzupełnianie tekstu "faktami" i częściowe przynajmniej likwidowanie ogólników, dlatego musiałem mu się w tym względzie podporządkować i dużą część tego, co zostało dołączone wyrzucić lub przerobić. Ostatecznie tekst spotkał się z jego pełną akceptacją, co potwierdził mailem:

    Pani Renato, świetnie Pani to zrobiła, jestem pod wrażeniem, naprawdę. Ładnie uargumentowane, wygląda na absolutnie rzetelne. Piszę wygląda, bo raz, że pierwszy raz słyszę o takiej koncepcji, dwa, że momentami do głowy przychodziło mi, że to "czaru maru"... Oczywiście bez urazy prosze. Zmian już żadnych poważniejszych nie nanoszę, z uwagi na możliwą objętość decyduję się na ramkę kwantową tą krótszą, lightową. ta druga jest rzeczywiście hard, chyba nawet za bardzo.
    Pozdrawiam
    Dariusz Ryń

A jednak, Panie Redaktorze, to jest "czaru-maru". I to kompletne! A można było to w prosty sposób to sprawdzić...

Poniżej zamieszczam tekst z komentarzami, które pokażą jego absurdalność, przypadkowość i pseudonaukowość.

    Wiedza prosto z pola


    Na jakich zasadach pozbawione wzroku termity wiedzą jak zgodnie, całą społecznością budować kunsztowne i świetnie wyposażone gniazda? Jak olbrzymie stada ptaków lub ławice ryb mogą równocześnie zmieniać kierunek, przy czym pojedyncze osobniki nie obijają się o siebie? Jak to się dzieje, że kolejne pokolenia laboratoryjnych szczurów potrafią szybciej niż poprzednicy wydostawać się z pułapek? Te i wiele innych niesamowitych zagadek wyjaśnia hipoteza rezonansu morficznego. Człowiek właśnie próbuje wykorzystać ją w psychoterapii.

    Pacjent leży na czymś, co można by uznać za kozetkę XXI wieku, ale zamiast psychoanalityka siedzącego za wezgłowiem, widzimy człowieka w białym fartuchu wpatrującego się intensywnie w ekran komputera połączonego z potężnym tomografem. We wnętrzu maszyny znajduje się głowa pacjenta. Właśnie odbywa się mapowanie aktywności mózgu w czasie rzeczywistym przy pomocy fMRI - funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. To pierwszy krok w terapii - terapii przyszłości. Ma on na celu postawienie diagnozy dotyczącej zaburzeń pola morfogenetycznego. Dzięki temu możliwe będzie określenie, jakich środków terapeutycznych użyć, aby wywołać pożądany rezonans morficzny. Do wyboru terapeuta będzie miał na przykład muzykę - może zalecić pacjentowi ile, jakiej i w jakich proporcjach ma jej słuchać. Może też zalecić podopiecznemu przebywanie w zagęszczonych, ale precyzyjnie określonych środowiskach społecznych, np. wśród publiczności teatralnej lub wśród kibiców na stadionie piłkarskim.

    Na zakończenie terapii, procedura pomiaru zostanie powtórzona. Jeśli terapeuta uzna, że nieprawidłowości pola zostały ustabilizowane, uzna ją za zakończoną. Jeśli, mimo wszystko, w polu pacjenta brakuje stabilności, może wspomóc się dodatkowymi metodami diagnozy, np. pozytronową emisyjną tomografią komputerową. I na jej podstawie ukierunkować dalsze leczenie.

Celowo zamieściłem tutaj mało sensowne stwierdzenie, że jeśli nie ma rezultatów terapii, to należy wykorzystać dodatkowe narzędzie diagnostyczne. Nie zostało ono wychwycone, bowiem "pozytronowa emisyjna tomografia komputerowa" brzmi tak naukowo, że samo to brzmienie uzasadnia widocznie jego sens w tekście.

    Terapia oparta na założeniu istnienia pola morfogenetycznego i na najnowocześniejszych osiągnięciach techniki w skanowaniu mózgu oznacza koniec z rozwlekłą analizą problemów z dzieciństwa, z żenującym wyciąganiem problemów seksualnych, oporem psychodynamicznym i wszystkimi innymi przeszkodami stającymi na drodze pacjenta do równowagi psychicznej.

    Eksperyment ze Strasbourga
    Powyższych scen absolutnie nie należy traktować jak fragmentów filmu science fiction. To opis rzeczywistych zdarzeń, które składają się na eksperymentalny na razie program badawczy, którym kieruje profesor Daniel Gounote z Laboratoire de Neuroimagerie in Vivo, mającego siedzibę na Akademii Medycznej w Strasbourgu we Francji.

W Strasbourgu rzeczywiście znajduje się laboratorium, o którym piszę i pracuje w nim Daniel Gounot. Zajmuje się on badaniami wykorzystującymi obrazowanie pracy mózgu, ale nie mającymi nic wspólnego z terapią, a już w żadnej mierze z terapią pól morfogenetycznych! Niektóre jego artykuły są powszechnie dostępne w Internecie w wersji angielskojęzycznej. Myślę, że godzina w sieci to aż nadto, aby wyrobić sobie ogólny pogląd na temat tego, kim jest i czym się zajmuje. O prowokacji został przeze mnie powiadomiony, zanim artykuł ukazał się drukiem.

    Program oparty jest w znacznej mierze na genialnej koncepcji pola morfogenetycznego ogłoszonej w 1981 roku w czasopiśmie Science przez biologa Ruperta Sheldrake'a, a której inspiracją były przemyślenia francuskiego filozofa Henri Bergsona. Gdyby zresztą chcieć powiedzieć o wszystkich źródłach inspiracji, to należałoby oddać jeszcze hołd Carlowi Jungowi, który wskazał na istnienie pamięci zbiorowej i podkreślał istnienie zjawisk nazywanych przez niego synchronizmem acausalnym.

Dane dotyczące koncepcji są prawdziwe, z wyjątkiem stwierdzenia, że koncepcja jest genialna. Jeśli wpiszemy hasło "pola morfogenetyczne" w dowolnej wyszukiwarce internetowej, otrzymamy dużą ilość wyników. Przytłaczająca większość z nich występuje na stronach dotyczących zjawisk paranormalnych lub powiązana jest z dziwacznymi terapiami. Zasięgnięcie informacji w Wikipedii mogłoby redakcji dać pogląd na temat koncepcji: "Biolodzy z głównego nurtu badań naukowych odrzucają istnienie pól morfogenetycznych jako sprzeczne z aktualnie panującym w biologii paradygmatem i niepotwierdzone eksperymentalnie. Fizycy także nie traktują tej koncepcji poważnie. Hipotezę istnienia tego pola biorą natomiast pod uwagę niektóre szkoły psychoanalizy, które traktują ją jako swoistą kontynuację idei nieświadomości zbiorowej Junga. Pole to cieszy się też pewną popularnością wśród autorów literatury fantastycznej." (Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pole_morfogenetyczne)

    Bardzo duży wkład dla zaistnienia koncepcji w psychoterapii miał również wybitny francuski psychoanalityk - Jacques Lacan. To on, jako pierwszy, odkrył możliwość zastosowania topologii matematycznej w analizie struktur chorób umysłowych. Można śmiało założyć, że nie mając pojęcia o znanych nam dzisiaj metodach obrazowania pracy mózgu, stworzył matematyczne podstawy dla analizy chorób umysłowych opartych o te metody.

Poza tym, że Jacques Lacan był Francuzem i psychoanalitykiem, a także tym, że pisał na temat związku chorób umysłowych z topologią matematyczną, cała reszta, to bzdury. Nie stworzył żadnych matematycznych podstaw analizy chorób umysłowych, a tym bardziej opartych na obrazowaniu pracy mózgu. Można śmiało stwierdzić, że całe życie oddawał się podobnemu fantazjowaniu, jakiego dopuściłem się pisząc omawiany tekst. Dlaczego się na niego powołałem? Ano dlatego, że jest kilka nazwisk w naukach społecznych, wśród nich również Jacques Lacan, które u przeciętnie oczytanego intelektualisty powinny natychmiast powodować zapalenie się w głowie czerwonych lampek. Psychoanalityk ten, w towarzystwie takich postaci postmodernizmu, jak Julia Kristeva, Luce Irigaray, Jean Boudrillard i kilku innych padł ofiarą podobnej do mojej, choć dużo poważniejszej prowokacji przeprowadzonej przez Alana Sokala. Autor ów opublikował parodystyczny artykuł, nabity bezsensownymi, lecz niestety autentycznymi, cytatami wypowiedzi znanych francuskich i amerykańskich intelektualistów na temat fizyki i matematyki. Artykuł ukazał się w piśmie "Social Science", a następnie został zdemaskowany przez jego twórcę - zdanie po zdaniu, ośmieszając autorów cytatów [5]. Niestety, ów celowo pozostawiony przeze mnie w tekście trop nie zwrócił niczyjej uwagi.

    Zgodnie z koncepcją Sheldrake'a pole morfogenetyczne jest to wypełniające przestrzeń pole o bliżej nie sprecyzowanej naturze fizycznej, które obok czynnika genetycznego, DNA, nadaje określoną formę organizmom żywym. Ma ono tez też silny wpływ na zachowanie organizmów żywych i ich interakcje z innymi organizmami. Z polem morfogenetycznym wiąże się też pojęcie "formatywnej przyczynowości". Jest to, wg Sheldrake'a zdolność każdego organizmu do przekazywania pamięci o często powtarzających się zdarzeniach poprzez zapisywanie ich w polu morfogenetycznym, a następnie przekazywanie tej informacji potomkom i innym organizmom żywym poprzez aktywny kontakt z ich polami tego rodzaju. Przekazywanie to odbywa się w oparciu o zjawisko rezonansu morficznego. Zjawisko to, polega na tym, że jeśli jakaś krytyczna liczba osobników określonego gatunku nauczy się jakiegoś zachowania lub uzyska określone cechy organizmu, to automatycznie - dzięki rezonansowi morficznemu - są one dużo szybciej nabywane przez pozostałych osobników tegoż gatunku. Szybkość przyswajania w takich przypadkach trudno wyjaśnić naturalnymi procesami uczenia się. Co ciekawe, badania potwierdzają, że im większe zagęszczenie osobników danego gatunku, a co za tym idzie pól morfogenetycznych, tym intensywniejszy rezonans morficzny.

Niestety, jak dotąd badania nie potwierdziły ani istnienia pól morfogenetycznych, ani rezonansu morficznego. W bazie naukowej EBSCO zawierającej większość liczących się prac z zakresu nauk społecznych, medycznych i pedagogicznych, wyszukiwanie pojęć formative causation, morphic fields, morphogenetic fields dało rezultat zaledwie 10 publikacji na ten temat, (wśród których znajdowały się: książka samego Sheldrake'a, jej recenzja, mocno krytyczne omówienie koncepcji i zaledwie dwie prace empiryczne, które wskazały słabe wyniki, potwierdzające szybsze uczenie się w obecności innych osób.) Dla porównania, hasło cognitive therapy daje 7244 pozycji, a behavioral therapy - 2719 publikacji!

    Przykładami rezonansu morficznego zajmują się m. in. biolodzy, którzy badają dziwne obyczaje zwierząt polegające np. na tym, że gromadzą się one czasami w niewyobrażalnej wręcz liczbie bez specjalnego, znanego nam uzasadnienia. Do takich zgromadzeń należą np. tzw. "kocie sejmiki" polegające na tym, że koty żyjące w mieście gromadzą się w jednym miejscu i w dużej liczbie. Podobne "sejmiki" urządzają ptaki i to nie tylko w celach migracyjnych. Zgromadzone w jednym miejscu zwierzęta nie hałasują, nie walczą ze sobą. Spędzają po prostu razem jakiś czas, a potem rozchodzą się. Szczególnie szokujące są olbrzymie zgromadzenia węży, które raz do roku spełzają w jedno miejsce. Zdaniem niektórych etologów, celem takich zgromadzeń jest celowe wywoływanie rezonansu morficznego.

    Zresztą, gdy przyjrzymy się zachowaniom ludzi to wśród nich szybko dostrzeżemy skłonność do tworzenia dużych skupisk. Ta niezmienna skłonność, dla wyjaśnienia której używamy pretekstów typu "występy gwiazdy", "zawody sportowe", jest dość zastanawiająca i zagadkowa. Bo jak tłumaczyć pęd do tworzenia takich zbiorowisk, jeśli taniej i wygodniej możemy uczestniczyć w nich wirtualnie?

Zwolennicy koncepcji rzeczywiście powołują się na to, ale argumenty dotyczące ludzi wymyśliłem sam, nie znam nikogo, kto powoływałby się na nie.

    Pamięć gatunku
    Idea rezonansu morficznego oznacza w praktyce, że wszystkie istoty żywe zawdzięczają swoją budowę i zachowanie odziedziczonej pamięci. Dzięki utrwalonym od dawna wzorcom morfogeneza i zachowania o charakterze instynktownym weszły już w nawyk i ulegają tylko nieznacznym zmianom. Powstawanie nowych nawyków można zaobserwować tylko w wypadku nowych wzorców rozwoju i zachowań.

Fragment wyróżniony kursywą jest plagiatem z artykułu Anny Opali, o którym pisałem wcześniej. Wszędzie poniżej również zaznaczam kursywą fakt zaistnienia plagiatu.

    Dla przykładu, sikorki modre w Anglii nauczyły się przed drugą wojną otwierać butelki mleka dziobem i podkradać śmietankę sprzed domów. Po wojnie na wiele lat przestano roznosić w ten sposób mleko. Kiedy jednak ponownie, w 1952 roku pojawiły się przed domami butelki z mlekiem, ptaki nauczyły się tej umiejętności błyskawicznie, mimo że minęło wiele ich pokoleń od wojny. Mało tego, dwa lata później, bo już w 1955 roku wszystkie gatunki sikorek w Europie potrafiły podkradać śmietankę z butelek. Zdaniem etologów niemożliwe jest aby taka umiejętność w tak krótkim czasie rozprzestrzeniła się poprzez naśladownictwo na tak wielkim obszarze geograficznym. Według Sheldrake'a oznacza to, że pamięć o sposobie otwierania butelki przetrwała w polu morfogenetycznym tego gatunku i rozprzestrzeniła się dzięki niemu.

Ten fragment wydał się redakcji na tyle enigmatyczny, że poproszono mnie o uzupełnienie takich danych, jak gatunek sikorki, datę, kiedy opisywane wydarzenia miały miejsce oraz kraj, w którym się to zdarzyło. To pozorne uszczegółowienie tekstu wystarczyło, aby stał się wiarygodny. W rzeczywistości, to przykład, który pamiętam z literatury, i nawet nie wiem, gdzie i w jakim celu był cytowany.

    Ciekawe spostrzeżenia poczynili hodowcy bydła ze Stanów Zjednoczonych. Tradycyjnie stawiali oni elektryczne płotki zabezpieczające przed wejściem bydła w szkodę. Hodowcy z zachodnich stanów odkryli, że mogą zaoszczędzić dużo pieniędzy, tworząc zamiast prawdziwych płotków ich atrapy - czyli malując pasy w poprzek drogi. Fałszywe płotki działały jak prawdziwe, bo bydło stawało na ich widok jak wryte? Czyżby młodsze cielęta nauczyły się od starszych, że lepiej nie próbować konfrontacji z urządzeniem, które może zadać dotkliwy ból? Chyba nie, bo nawet stada, które nigdy przedtem nie miały do czynienia z prawdziwymi płotkami, unikały tych namalowanych jak ognia.

    Ted Friend z Uniwersytetu Stanu Teksas sprawdził to doświadczalnie na kilkuset sztukach bydła i stwierdził, że malowanych atrap unikał taki sam procent zwierząt, które nigdy czegoś takiego nie widziały, jak i tych, które kiedyś miały sposobność natknąć się na prawdziwe, stalowe ogrodzenia. Podobnie reagowały owce i konie. To wskazuje na istnienie rezonansu morficznego, który przeszedł od poprzednich pokoleń, na własnej skórze uczących się unikania płotków.

    Podobne przykłady można mnożyć. Także laboratoryjne doświadczenia na szczurach dowodzą, że takie zjawisko jest faktem. Najbardziej znanym przykładem jest wyhodowanie kilku pokoleń szczurów, które opanowały sztukę wydostawania się z wodnego labiryntu. W miarę upływu czasu szczury w laboratoriach na całym świecie, bez doświadczeń i ćwiczeń robiły to coraz szybciej.

Plagiat. Nawiasem mówiąc podobne opisy są w większości przepisywane z książki Sheldrake'a pt. "Niezwykłe zdolności naszych zwierząt", która w przekładzie Krystyny Chmiel ukazała się jakiś czas temu nakładem "Książki i Wiedzy".

    Zamiast genu gramatyki
    Za pomocą zjawiska rezonansu morficznego można łatwiej zrozumieć złożoność mechanizmu uczenia się, zwłaszcza języków. Dzięki zjawisku pamięci zbiorowej, z której jednostki równocześnie korzystają i do której się dokładają, prostsza staje się nauka tego, czego nauczyli się już nasi poprzednicy.

    Wniosek ten pokrywa się z obserwacjami językoznawców, takich jak Noam Chomsky. Zauważył on, że małe dzieci uczące się języków obcych czynią błyskawiczne postępy, czego nie da się przypisać prostemu naśladownictwu. Sprawia to wrażenie, jakby konstrukcje językowe wysysały z mlekiem matki. Słynny ewolucjonista Steven Pinker w swojej książce The Language Instinct (Instynkt językowy) opisuje wiele podobnych przykładów.

    Zjawisko to szczególnie rzuca się w oczy przy tworzeniu nowych języków czy gwar lokalnych, co nieraz następuje bardzo szybko. Kiedy ludzie różnych narodowości, nie znający żadnego wspólnego języka, muszą się porozumieć - samorzutnie tworzą improwizowany żargon złożony z pojedynczych słów i niegramatycznych zbitek słownych z różnych języków. Takie gwary często powstawały w koloniach i wśród niewolników, ale wielokrotnie błyskawicznie przeradzały się w pełnoprawne języki. Wystarczyło, aby z żargonem miały styczność dzieci w okresie, kiedy zwykle przyswaja się język matki. Najwidoczniej nie wystarczało im już powtarzanie ciągów nieuporządkowanych słów, dlatego same usystematyzowały je w prawidła gramatyczne, jakich nikt nigdy przedtem nie używał.

    Jeszcze bardziej wymowna była ewolucja języków migowych. Na przykład w Nikaragui do niedawna wcale ich nie używano, gdyż panował tam zwyczaj izolacji osób głuchych. Pierwsze szkoły dla niesłyszących utworzyli dopiero sandiniści, kiedy w 1979 r. doszli do władzy. Jednak, według Pinkera, w szkołach tych uczono dzieci przede wszystkim czytania z warg i zwykłej mowy, co nie dawało zadowalających wyników. Najważniejsze jednak, że na boiskach i w autobusach szkolnych te dzieci stykały się ze sobą i porozumiewały znakami, jakie wyniosły z domów, gdzie używały ich w kontaktach z rodzinami. Ze znaków tych utworzyły własny system, który po niedługim czasie zyskał status oficjalnego języka migowego i obecnie znany jest pod nazwą LSN, czyli Lenguaje de Signos Nicaraguense (Nikaraguański Język Gestów). Jeszcze dziś używają go ci niesłyszący, którzy rozpoczęli naukę w wieku dziesięciu lat i później. Natomiast głuche dzieci objęte nauczaniem od czwartego roku życia rozwinęły już udoskonaloną wersję tego języka, z bogatszym słownictwem i bardziej usystematyzowaną gramatyką. Ten nowy wariant, który dla odróżnienia otrzymał już zmienioną nazwę Idioma de Signos Nicaraguenses (ISN), powstał, według Pinkera, "dosłownie na naszych oczach".

    Zarówno Chomsky, jak Pinker zakładają, że zdolności językowe są przekazywane dziedzicznie pod postacią informacji zapisanej w genach i dotyczącej wszystkich języków. To ma wyjaśniać dlaczego małe dzieci pochodzące z dowolnej grupy etnicznej potrafią nauczyć się każdego języka. Ale teoria rezonansu morficznego dostarcza jeszcze prostszej interpretacji tego zjawiska. Zgodnie z nią małe dziecko dostosowuje swoją mowę zarówno do otaczających je osób, jak do milionów użytkowników tego języka w przeszłości, a rezonans morficzny ułatwia mu nauczenie się go, tak samo jak nauczenie się czegokolwiek. Tak samo głuchy uczy się języka migowego, wykorzystując odziedziczoną pamięć innych głuchych z przeszłości. Nie istnieją natomiast geny determinujące zdolność do uczenia się określonych języków, zarówno mówionych jak migowych. Oczywiście interpretacja nauki języków w kategoriach przyczynowości formacyjnej jest dyskusyjna, tak samo jak teoria genetycznego uwarunkowania uniwersalnej informacji dotyczącej wszystkich języków. W końcu, według słów Pinkera, "nikt jeszcze nie zlokalizował genu gramatyki.

Również plagiat. Ciekawe jak skomentowaliby ten fragment językoznawcy?

    Dostrajanie mózgów
    Zanim koncepcja Sheldrake'a, mocno początkowo krytykowana, trafiła na podatny grunt minęły lata. Zielone światło dały jej m.in. odkrycia dokonane w badaniach nad terapią dokonane przez profesora Louisa Cozolino z Pepperdine University w Malibu. W sposób jasny i przystępny wykazał on związki miedzy terapią i strukturą mózgu, udowodnił, że wszelkie formy psychoterapii, od psychoanalizy do interwencji behawioralnych są skuteczne w takim stopniu, w jakim wspomagają zmiany w istotnych obwodach nerwowych.

Luisa Cozolino połączyłem z koncepcją Sheldrake'a i całą wymyśloną przeze mnie historią "na chybił trafił". Nie miałem nawet w ręku książki Cozolino, bowiem pisząc ten tekst kierowałem się zasadą, aby posługiwać się jak najbardziej powierzchowną wiedzą. To, o czym napisałem powyżej, dowiedziałem się z recenzji jego książki zamieszczonej w Internecie. Wystarczyło to jednak, aby kolejny raz uwiarygodnić bzdurę nazwiskiem, uniwersytetem, badaniami i strukturą mózgu.

    Jednak prawdziwym przełomem w badaniach nad rezonansem morficznym było odkrycie możliwości pomiaru pól morfogenetycznych przy pomocy nowoczesnych metod obrazowania pracy mózgu. Jak tego dokonano?

    Jak to często bywa w przypadku wielkich odkryć, pomógł przypadek. Wspomniany wcześniej profesor Daniel Gounot prowadząc wraz ze swoim zespołem badania nad obrazowaniem pracy mózgu powziął podejrzenie, że pewien niekorzystny wpływ na wariancję uzyskiwanych wyników ma obecność osoby prowadzącej badania. Zaczął swoje podejrzenia sprawdzać w sposób eksperymentalny. Wkrótce okazało się, że znaczenie ma choćby taki prosty parametr, jak odległość w jakiej znajdował się prowadzący badania od osoby badanej. Umieszczenie badanego w wyizolowanym pomieszczeniu dawało zawsze wyniki o dużo niższej wariancji. Sugerowało to wprost, że istnieje jakiś sposób oddziaływania jednego mózgu na drugi. Spostrzeżenie to nie było czymś całkiem nowym, bowiem od dawna znane są badania nad synchronizacją pracy mózgów dwóch rozmawiających ze sobą osób. Synchronizację tę badano przy pomocy EEG, ale poza stwierdzeniem faktu jej istnienia synchronizacji, nie wykorzystywano jej w żaden sposób. Ponadto w przypadku tej synchronizacji miał miejsce proces porozumiewania się. W tym przypadku sama obecność innych osób wywoływała zmiany w mózgach osób badanych, dlatego Gonout poszedł kilka kroków dalej. Zaczął badać dwie i więcej osób jednocześnie. Obserwował układy (mapy) aktywności mózgu, które wpływały na drugą osobę badaną. W ten sposób powstał swoisty katalog takich specyficznych układów aktywności, które powodowały "dostrajanie" innego mózgu. Poszukiwanie mechanizmu wyjaśniającego te zjawiska doprowadziły do koncepcji pól morfogenetycznych i rezonansu morficznego, który idealnie wyjaśniał zbadane prawidłowości. Stan mózgu, który może dostrajać się do innych, a zapisany w postaci mapy aktywności, jest wskaźnikiem działania pola morfogenetycznego. Tak oto, z mglistego i mocno krytykowanego pojęcia filozoficznego, rezonans morficzny stał się nagle twardą rzeczywistością, widoczną na ekranie komputera i ze wszech miar użyteczną.

Cały fragment to moje fantazjowania. Tylko dlaczego nikt nie zapytał o źródła?

    Wagnerem w fobię
    Jakie zastosowanie ma obecnie takie podejście do psychoterapii? Przede wszystkim, diagnostyczna analiza pól morfogenetycznych nakierowana na interwencję terapeutyczną zakłada, że niektóre z nich, szczególnie te wymagające terapii powstawały w izolacji od oddziaływania pól doświadczeń osobników, którzy lepiej przystosowali się do otaczającej rzeczywistości. Weźmy bardzo prosty przykład. Wiele osób zgłaszających się do terapeuty podnosi problem nieradzenia sobie w otoczeniu rywalizacyjnym, problemy z asertywnością, nieśmiałość w nawiązywaniu relacji itp. Pozostając w paradygmacie morficznym, można postawić hipotezę, że osoby te w swojej historii życiowej nie miały szansy doświadczyć rezonansu morficznego z jednostkami, dla których takie umiejętności i doświadczenia stanowią codzienność. Stąd ich problemy w nabywaniu kompetencji w tym obszarze. Diagnoza pola polegająca na tym, że porównujemy mapę aktywności osoby o silnie utrwalonych wzorcach takich zachowań, a jednocześnie nosząca znamiona pozwalające wnioskować, że wywoła ono rezonans, z osobą mającą problemy w tym względzie. Analiza różnic prowadzona na podstawie badań zespołu ze Strasbourga informuje nas o wielu aspektach zachowania, które można poddać terapii przy pomocy rezonansu. Zamiast przedłużających się wizyt u psychoanalityków, często nic nie wnoszących treningów asertywności, podejście morficzne proponuje przebywanie w środowisku zapewniającym gęste pole morfogenetyczne osób, które takie własności posiadają, żeby nawiązać chociażby do owego stadionu pełnego kibiców, choć może jest to nieco uproszczony przykład. Jeśli dołożymy do tego sesje muzykoterapii, w której zasadniczą rolę będą pełnić dzieła np. Wagnera, po kilku seansach szanse na to, że nasze pole morfogenetyczne ulegnie zmianie jest duże. Pozostaje wykonanie twardego końcowego pomiaru, aby się o tym przekonać.

    Oczywiście, na tym etapie badań jesteśmy dopiero w stanie diagnozować i radzić sobie z prostymi niedostosowaniami i fobiami. Zresztą, byłoby nieetycznym stosowanie rezonansu morficznego w stosunku do pacjentów z psychozami czy innymi poważnymi schorzeniami w sytuacji, kiedy nie znamy jeszcze w pełni możliwości metody i konsekwencji wywoływania rezonansu. Również diagnoza dotyczy wycinka pól. Na obraz całości złożą się dopiero dziesiątki, a być może i setki specyficznych układów aktywności mózgowych. Do ich pełnej analizy potrzebne będą pewnie złożone programy komputerowe szybko przeszukujące te setki obrazów w poszukiwaniu subtelnych różnic. Nie jesteśmy dzisiaj jeszcze w stanie precyzyjnie zdefiniować całego obszaru pola morfogenetycznego, gdyż jego charakterystyka nosi wszelkie znamiona pola kwantowego i podobnie jak ono wymyka się próbom precyzyjnego zbadania i opisania. Tym niemniej z tym, co już wiemy metoda rezonansu stwarza ogromne perspektywy dla psychoterapii.


Jak wyżej - czysta fantazja. W tym miejscu kończy się tekst zamieszczony w "Charakterach". Poniżej zamieszczam akapit, który redakcja wycięła z tekstu, a szkoda, bo stanowiłby on dobre podsumowanie całości wydarzeń.

    Niestety, mamy dzisiaj do czynienia z wieloma zwulgaryzowanymi lub uproszczonymi sposobami przedstawiania i wykorzystywania koncepcji Sheldrake'a, które zresztą stanowią wodę na młyn przeciwników paradygmatu morficznego. Szczególnie rażącym przykładem jest tzw. "koncepcja ustawień" Berta Hellingera. Poza wykorzystaniem nazw konstruktów teoretycznych, koncepcja ta nie oferuje żadnego spójnego systemu teoretycznego nie mówiąc o dowodach empirycznych na poziomie metod obrazowania pracy mózgu.

    Wkraczając w XXI wiek powinniśmy korzystać z niezwykłych osiągnięć neuronauki, ale również mieć świadomość nadużyć, które w jej imię są dokonywane.

Co niestety niniejszym wykazałem.

    Psychologia jest nauką, której metodologia ewoluowała od swobodnej refleksji filozoficznej i kawiarnianych rozmów do postaci, w jakiej widzimy ją dzisiaj - nauki wyposażonej w metody obrazowania pracy mózgu, które weryfikują hochsztaplerów mających na celu przywiązywanie pacjentów do siebie i przedłużanie terapii z jednoczesnym czerpaniem z tego procederu korzyści materialnych.

Tutaj ze smutkiem muszę stwierdzić, iż niestety, psychologia nie oderwała się od metody kawiarnianych rozmów i nie potrafi weryfikować hochsztaplerów.


    RAMKA
    Jak płyną informacje?
    Najprostszym sposobem na bezpośrednie udowodnienie istnienia pól morficznych jest praca ze zbiorowiskami organizmów. Pojedyncze osobniki mogą zostać rozdzielone tak, aby nie miały ze sobą kontaktu za pośrednictwem znanych nam zmysłów. Jeśli mimo to nastąpi przepływ informacji między nimi, stanowi to przesłankę istnienia związków o charakterze pól morficznych.

Plagiat.

    Np. wiadomo, że ślepe termity zaczynają budowę kopca z różnych stron, a jednak spotykają się w środku z nieprawdopodobną dokładnością. Udaje im się to także wtedy, gdy w środku wstawia się szybę nie przepuszczającą zapachów.

    Równie tajemnicze jest zjawisko migracji. Jeden z entomologów tropikalnych pisze: ani głodem, ani pragnieniem, ani najazdem naturalnych wrogów nie da się wytłumaczyć, dlaczego chmury szarańczy nagle wzbijają się w niebo i przenoszą na inne miejsce. Jak pisze prof. Remy Chauvin na temat nagłych wędrówek wielkich stad: "Migracje są wyraźnie sprzeczne z instynktem zachowania gatunku i często prowadzą do masowej zagłady zwierząt. Powstaje wrażenie, że zwierzęta ogarnia atak szaleństwa, przy czym jest to szaleństwo zaraźliwe, ponieważ migrujące zwierzęta często pociągają za sobą przedstawicieli innych gatunków."
    Uczeni obserwujący tego rodzaju zjawiska z reguły nie potrafią znaleźć ich wyjaśnienia. Dlaczego stada gazeli afrykańskich potrafią nagle bez najmniejszych powodów opuścić wspaniałe pastwiska i wyruszyć na pustynię, ażeby tam zginąć z głodu? Czy takie "telepatyczne" zachowania są odpowiedzialne także za fenomen "zbiorowego umysłu" niektórych owadów?

Zjawiska, które opisuję, a które cytują również zwolennicy koncepcji, wielokrotnie były wyjaśniane w ramach obowiązującego paradygmatu. Jeśli niektóre ich aspekty stanowią nadal niewyjaśnioną tajemnicę, to nie jest to jednak żadnym dowodem na istnienie pól morfogenetycznych.

    RAMKA (proponowana, ale nie opublikowana)
    Argumenty żony
    W jaki sposób koncepcja Sheldrake'a znalazła zastosowanie w psychoterapii? Jak to często bywa z narodzinami wielkich idei, tak i w tym wypadku swój udział miała szara eminencja ? żona twórcy koncepcji. Jill Purce, muzykoterapeutka i nauczycielka śpiewu, w trakcie długich wieczornych dyskusji z mężem zasugerowała mu, że rezonans morficzny może być wytwarzany nie tylko poprzez zagęszczenie ilości osobników, ale również poprzez odbierany przez nich przekaz, który stanowi niejako sublimację kulturowego dziedzictwa. I tak na przykład - argumentowała Jill ? obraz malowany jest generowany przez malarza-jednostkę, choć przekazuje pewne nawarstwienia kulturowe. Podobnie rzecz ma się z literaturą. W dziele muzycznym ? jak mówiła żona Sheldrake'a - gromadzi się nie tylko doświadczenie epoki. Wykonanie utworu - symfoniczne, a w szczególności chóralne - angażuje dużo większą ilość jednostek, a co za tym idzie zwiększa się prawdopodobieństwo większego zagęszczenia podobnych pól.

Jill Purce to rzeczywiście żona Sheldrake'a, nauczycielka śpiewu i muzykoterapeutka. I to są jedyne prawdziwe fakty. Cała reszta opisana w tej ramce, to kolejna moja fantazja.

    RAMKA (wersja 1)
    Pola Sheldrake'a a fizyka kwantowa
    Krytycy Sheldrake'a pytają o nośniki jego pola. Ale to pytanie jest ryzykowne, bowiem podważyć może istnienie wielu innych, akceptowanych dzisiaj bez zastrzeżeń pojęć fizycznych. Weźmy pod lupę chociażby pole grawitacyjne. Nikt nie znalazł grawitonów, które byłyby nośnikami pola, a jednak nie poddajemy w wątpliwość istnienia pola grawitacji. Pola grawitacyjne czy elektromagnetyczne, są wykrywalne jedynie poprzez efekty ich oddziaływania i w celu wyjaśnienia efektów stworzono pojęcia pól. O wiele więcej problemów jest z polem kwantowym. Pole kwantowe otaczające cząstkę oddziałuje na nią w taki sposób, że zachowania na poziomie kwantowym mają niewiele wspólnego z mechaniką i są bardzo subtelne. Fala działa tutaj jako informacja. Zamiast dowolnej kombinacji składowych, spiny dwóch różnych, nie powiązanych ze sobą cząstek zawsze, jak wiemy, ustawiają się w kierunkach do siebie przeciwnych. Mówiąc bardziej obrazowo: ponieważ każda cząstka musi mieć właściwość przeciwną do drugiej, to jeśli ujrzymy, że jedna jest "czarna", druga musi być "biała". Następuje to w tej samej chwili, bez wymiany jakichkolwiek sygnałów. Pomiar polaryzacji jednej z nich natychmiast da nam informację o polaryzacji drugiej, bliźniaczej. Będzie ona identyczna z wyjątkiem przeciwnego znaku. Nazwano to przedziwne i niewytłumaczalne zjawisko "uwikłaniem kwantowym", a Einstein określił je nawet jako "działaniem duchów na odległość". Jak twierdzi de Broglie'a, to, co nazywamy atomem, jest organizowane przez wyższe lub kwantowe pole informacji. To pole nadaje atomowi jego znaczenie. Pole kwantowe zawiera informacje na temat całego otoczenia i całej przeszłości i ta informacja reguluje obecną aktywność elektronu. Pole organizujące jest wszędzie. W mechanice kwantowej mamy pola informacji w funkcji falowej i być może pola super-kwantowe rządzące samym polem kwantów.

    Analogicznie działa pole morfogenetyczne, które organizuje zachowanie jednostek biologicznych. Z jednej strony są one wyposażone w genetyczne programy działania, ale na kształt organizmów, szybkość uczenia się nawyków i umiejętności, komunikowanie się mają wpływ informacje przekazywane przez to pole.

Informacje o analogii pomiędzy polem kwantowym, a polem morfogenetycznym umieściła w tekście red. Krzemionka-Brózda. Był to kolejny splagiatowany fragment, ale na tyle enigmatyczny i niejasny, że red. Ryń słusznie zażądał przystępnego przedstawienia tych analogii lub wyrzucenia tego fragmentu. Ponieważ analogia do pola kwantowego jest chyba największym teoretycznym nadużyciem, jakiego dopuszcza się koncepcja Sheldrake'a, postanowiłem jednak powalczyć o opublikowanie również i tej bzdury. Jednocześnie odczułem pewne wątpliwości ze strony red. Rynia i uznałem, że można wykorzystać ten moment dla uwiarygodnienia się. W tym celu przygotowałem do wyboru dwa teksty, które nazwałem wersjami light i hard z góry wiedząc, że wersja hard nie zostanie zaakceptowana, ale zrobi mocne wrażenie na redaktorze i uwiarygodni moją "wiedzę". Wyżej przedstawiony tekst napisałem sam w oparciu o teksty dotyczące koncepcji Sheldrake'a starając się, aby był on zrozumiały i jednocześnie "nasycony" twardą fizyką. Tekst drugi to zbitka plagiatów (tym razem moich) z różnych tekstów zwolenników koncepcji. Wybierałem te najbardziej zawiłe, a jednocześnie stwarzające pozory czegoś niezwykle skomplikowanego, tajemniczego i trudnego. Rzeczywiście fizyka kwantowa jest taką dziedziną, ale wszelkie wyjaśnianie poprzez analogię do niej zjawisk biologicznych czy psychicznych jest pospolitym nadużyciem intelektualnym. Dlaczego tak jest wyjaśniam poniżej kolejnego tekstu z ramki.


    RAMKA (wersja 2)
    Pola Sheldrake'a a fizyka kwantowa
    Krytycy Sheldrake.a pytają o nośniki jego pola. Ale to pytanie jest ryzykowne, bowiem podważyć może istnienie wielu innych, akceptowanych dzisiaj bez zastrzeżeń pojęć fizycznych. Weźmy pod lupę chociażby pole grawitacyjne. Nikt nie znalazł grawitonów, które byłyby nośnikami pola, a jednak nie poddajemy w wątpliwość istnienia pola grawitacji. O wiele więcej problemów jest z polem kwantowym. Funkcja falowa Schrödingera wskazuje, że pole kwantowe otaczające cząstkę oddziałuje na nią nie przez natężenie, ale - jak to ujmuje Bohm - przez formę. Bohm w ciągu wielu lat pracy teoretycznej doszedł do wniosku, że zachowania na poziomie kwantowym mają niewiele wspólnego z mechaniką i są bardzo subtelne. Fala ta działa jako informacja. Ostatnio ideę tę zaczął poważnie rozpatrywać noblista Leo Lederman, który wysunął hipotezę, że masa byłaby po prostu skupioną informacją o swoim otoczeniu, to znaczy o polu będącym jej równoważnikiem. Jak wiadomo, nie mogąc znaleźć nośników oddziaływań wewnątrzatomowych fizycy wysunęli tezę o istnieniu cząstek wirtualnych. Jak tłumaczy Lederman, cząstka wirtualna jest tworem logicznym, dozwolonym przez liberalizm fizyki kwantowej. Unoszą się one wokół elektronu zawiadamiając wszystkich o jego istnieniu - ale także wywierając wpływ na jego własności. Za swoje główne zadanie uważa on obecnie rozwijanie hipotezy brytyjskiego fizyka B. Higgsa, iż masa nie jest fundamentalną własnością cząstek, lecz nabytą poprzez oddziaływanie ze swym otoczeniem. Tylko bowiem taka interpretacja umożliwia wewnętrzną spójność obecnemu modelowi mechaniki kwantowej. Zwróćmy uwagę, że skrajny neodarwinizm Dawkinsa i Triversa bazuje na pomyśle, że to geny samodzielnie decydują o losie swoim i pośrednio swoich nosicieli. Ale idąc tropem tego rozumowania można ten modus vivendi przenieść na poziom atomów, a nawet elektronów. Elektron - przypomina Bohm - musi zachowywać się na bardzo dziwne sposoby: musi zachowywać się jak cząstka i jednocześnie jak fala, musi przeskakiwać z jednego stanu do drugiego bez przejścia pomiędzy nimi - oraz robić wszystkie te rzeczy, których nie można zrozumieć, a jedynie wyliczyć. Elektron jest zupełną tajemnicą... Bohm oryginalnie odpiera zarzuty, że nawracając do "skompromitowanej" idei witalizmu próbuje tylko ominąć problem poprzez antropomorfizację cegiełek materii. Wspierany tu przez Ruperta Sheldrake.a wskazuje, że mechanicyzm oparty jest przecież na obrazie maszyny, która jest tworem całkowicie ludzkim! Jeśli przyjąć ten model, mówi Sheldrake, to musimy pamiętać, że pojęcie maszyny nie ma sensu bez jej twórcy i projektanta, co oczywiście zwraca nas ku boskiemu zegarmistrzowi Newtona i Kartezjusza. W tej sytuacji Bohm wysunął hipotezę istnienia pewnej struktury wcześniejszej od obserwowanej materii - podłoża, które nazywa "ukrytym lub zwiniętym porządkiem". Czasoprzestrzeń jest wobec niego wtórna. Jak twierdzi, rozwijając ideę de Broglie'a, to, co nazywamy atomem, jest organizowane przez wyższe lub kwantowe pole informacji. To pole nadaje atomowi jego znaczenie. Pole kwantowe zawiera informacje na temat całego otoczenia i całej przeszłości i ta informacja reguluje obecną aktywność elektronu... Można powiedzieć, że cząsteczka chemiczna ma pole, a mianowicie pole Schrödingera, które ją organizuje; nie istnieje zatem na tym poziomie ostre rozróżnienie między polem a cząstką. Pole organizujące jest wszędzie. W mechanice kwantowej mamy pola informacji w funkcji falowej i być może pola super-kwantowe rządzące samym polem kwantów. Pola nie znajdują się w czasoprzestrzeni, ale w przestrzeni wielowymiarowej - tak jest w każdym razie w ujęciu matematycznym.

Odwoływanie się z byle powodu do mało znanych prawidłowości fizyki kwantowej czy matematyki, to ulubione zajęcie niektórych humanistów, którzy jak wykazał Sokal niewiele z tego, o czym piszą, rozumieją. Czy redakcja pisma popularnonaukowego ma prawo publikować takie bzdury, nie zadając sobie trudu zrozumienia ich znaczenia, bądź chociażby bez skonsultowania ich ze specjalistą? Pytania chyba retoryczne. Prawdopodobnie większość przeciętnie wykształconych fizyków wskazałaby, gdzie tkwi błąd w koncepcji Sheldrake'a, a co za tym idzie w proponowanym przeze mnie tekście. Błędem zatem jest założenie, że tzw. świat klasyczny (jak go nazywają fizycy) jest odpowiednikiem świata kwantowego. Niestety, nie tylko dla fizyka, ale również dla bardziej ambitnego czytelnika książek popularnonaukowych poświęconych fizyce, jest oczywiste, że świat klasyczny jest niekwantowy i dysypatywny, a więc skażony powiększającą się entropią, czego o świecie kwantowym powiedzieć nie można. Zmysłowo dostępne przedmioty nie zachowują się kwantowo, nie podlegają również równaniu Schrödingera. Zgodnie z tym prawem i mechaniką kwantową, dowolne ciało poruszające się najprostszym ruchem ze stałą prędkością powinno tworzyć falę płaską, a w mechanice kwantów fala płaska przejawia się jako jednakowe prawdopodobieństwo znajdowania się tego ciała w dowolnym punkcie przestrzeni. A jednak w świecie klasycznym kropla deszczu albo lecący samolot nie pojawiają się z jednakowym prawdopodobieństwem wszędzie.

Aby zobaczyć, w jaki sposób rozumuje Sheldreake, warto spojrzeć na fragment jego pracy:

    Jeżeli zastosujemy perspektywę całościowo-organiczną (organismic) w miejsce atomistycznej, wtedy, jak się wydaje, nie będzie właściwie żadnego powodu, dlaczego organizmy na wszystkich poziomach złożoności nie miałyby posiadać swoich charakterystycznych pól. Faktycznie, oryginalna idea fal materii de Broglie'a implikuje taki właśnie pogląd: zarówno atomy i molekuły są w myśl tej koncepcji falopodobnymi kwantami, podobnie jak są nimi wszelkie formy materii. Nie wydaje się czymś absurdalnym pomyśleć o - na przykład - cząsteczce insuliny jako o kwancie lub jednostce w pewnym "polu insulinowym"; a nawet o łabędziu jako o kwancie lub jednostce w polu łabędzim (a swan field). Ale właśnie to może być innym sposobem myślenia o polach morficznych: każda poszczególna molekuła insuliny jest manifestacją morficznego pola insulinowego (the insulin morphic field); każdy poszczególny łabędź jest manifestacją morficznego pola łabędziego (the swan morphic field). Pola morficzne mogą faktycznie być porównane co do statusu z kwantowymi polami materii. [5].

Sheldrake'owi wydaje się, że przypisanie insulinie i łabędziowi pól, dla których owe przedmioty będą kwantami tych pól, jest wyłącznie operacją pojęciową, może sprawą odpowiedniego matematycznego opisu. Bo skoro elektron jest kwantem pola, to dlaczego nie insulina, w końcu chemiczna cząsteczka białka? A skoro cząsteczka, to czemu nie całe zwierzę? Niestety, Sheldrake nie wie, że między elektronem i trochę jeszcze większymi od niego obiektami mikroświata, a insuliną, nie mówiąc o łabędziu, jest jakościowa różnica. O ile elektronom zasada redukcji funkcji falowej jeszcze pozwala istnieć na sposób kwantowo-unitarny, o tyle insulinie i łabędziom już nie. Łabędź z łabędziem nie wejdzie w interferencję, jedna cząsteczka insuliny z drugą nie utworzy stanu koherentnego, nie będzie też tak, że w myśl praw unitarnych pewien łabędź (ani cząsteczka białka) będzie trochę w jednym miejscu, a trochę w innym, i że te dwa stany różnicujące się położeniem w przestrzeni będą razem tworzyć superpozycję, każdy inną zespoloną amplitudą prawdopodobieństwa.

Nie twierdzę, że redakcja pisma poświęconego psychologii powinna to wiedzieć, ale tym bardziej nie powinna szerzyć podobnych bzdur wśród swoich czytelników, tak jak to czynią różnego rodzaju szarlatani, którzy swoje koncepcje terapeutyczne podbudowują podobnymi "dowodami" rzucając na kolana mniej wykształconych wyznawców.

Ciąg dalszy?


Jeszcze w trakcie oczekiwania na druk postanowiłem napisać kolejny tekst, który byłby kontynuacją pierwszego. Tekst spotkał się z przychylnością redakcji i otrzymałem uwagi, w jaki sposób powinienem go poprawić, co też uczyniłem. Tekst wyjaśniał zjawiska empatii, altruizmu, deindywiduacji, efekt Wertera, tajemnicze samobójstwa u zwierząt, brakujące elementy w koncepcji memetyki, a także zjawiska psi. Jedynie te ostatnie spotkały się ze zdecydowanym oporem redakcji, chociaż w tym przypadku powoływałem się na artykuł opublikowany w Psychological Bulletin. Jeszcze w trakcie pisania doszedłem do wniosku, że mógłbym w sposób niezwykle przekonywujący, przy pomocy pojęcia rezonansu morficznego i pól morfogenetycznych, wyjaśniać na nowo wiele z bardziej lub mniej oczywistych zjawisk psychologicznych. Jednak dostałem z redakcji informację o następującej treści:

    Pani Renato
    artykuł dostałem
    niestety nie moge się zająć nim w tej chwili, mam trochę innych ważnych spraw, poza tym nie zamieszczę go szybko, uważam, że powinno upłynąc nieco czasu od ukazaniu się pierwszego materiału związanego z rezonansem morficznym
    pozdrawiam
    Dariusz Ryń

Postanowiłem zatem nie czekać tak długo ze zdemaskowaniem mojej prowokacji. Uznałem, że swoją hipotezę potwierdziłem w wystarczający sposób, a redakcja "Charakterów" skompromitowała się na tyle, że przedłużanie tego nie wniosłoby do sprawy nic nowego poza zwiększeniem ilości danych potwierdzających hipotezę o pseudonaukowości pisma.

Opis historii swojej prowokacji rozpocząłem od cytatu z wypowiedzi redaktora naczelnego "Charakterów". Podobnie chciałbym uczynić zbliżając się do końca tej relacji.

    Pięć lat temu ukazał się numer "zerowy" naszego pisma. Wkrótce, bo już w lutym następnego roku w kioskach znalazł się numer pierwszy. (...)
    Nikt ze znanych mi fachowców od mediów nie wierzył, że pismo przetrwa nie idąc na kompromisy, nie stając się jeszcze jedną papką medialną z łatwo strawną psychologią "życia codziennego"
    [6].


Wygląda na to, że dzisiaj, kilka lat po napisaniu tamtych słów, miesięcznik nie tylko sprzedaje papkę medialną, ale nawet jej redaktorzy nie zadają sobie najmniejszego trudu, aby odróżnić ziarna od plew. Niestety, konsekwencje takich działań dla ludzi poszukujących pomocy, a wśród czytelników pisma takich jest wielu, mogą mieć dla nich opłakane skutki.

W tym miejscu pewnie można byłoby podnieść fakt, że współpraca redakcji z autorami opiera się na zaufaniu, przekonaniu, że piszą opierając się o prawdziwe i rzetelne badania. Nic dalszego od prawdy. Jeśli nawet wielu autorów ma dobrą wolą, to często stoi za nimi ignorancja, jeśli psychoterapeuci piszą o terapiach uprawianych przez siebie, to nie może stać za tym obiektywny osąd sytuacji. Terapia to bardzo zagęszczony wolny rynek usług, na którym usługodawcy walczą o pacjentów. Redakcja pisma popularnonaukowego publikując przychylny tekst pomaga im w tym. Z drugiej strony usługodawcy wspierają reakcję zamieszczając w piśmie reklamy. Racjonalny i sceptyczny człowiek wie albo zakłada, że pomiędzy redakcją naukową, a działem reklamy nie ma i nie powinno być żadnych związków. Ale czy człowiek rozpaczliwie poszukujący pomocy będzie zdolny do takiego sceptycyzmu? Czy w jednakowy sposób traktuje anons zamieszczony we "Wróżce" i w "Charakterach"? Jeśli nie, to źle, bo analiza zawartości reklam zamieszczanych w obu pismach pokazuje, że częściowo pokrywają się.

Na zakończenie cytat z Kodeksu Etyczno Zawodowego Psychologów, który obejmuje wszystkich bez wyjątku psychologów w Polsce, tych zatrudnionych w redakcji również.

    Psycholog jako nauczyciel i popularyzator
    Upowszechniając wiedzę psychologiczną, psycholog dba o zgodność przekazywanych treści ze współczesnym stanem nauki, uwzględnia różnice między hipotezami i dobrze udokumentowanymi twierdzeniami i w sposób rzetelny przedstawia praktyczne możliwości psychologii. Szczególnie starannie psycholog przedstawia te treści, które są niezgodne z obiegową wiedzą psychologiczną lub podatne na różnorakie interpretacje.



    Autor jest doktorem psychologii, byłym pracownikiem Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz SWPS. Artykuł skopiowano ze strony Autora: www.tomaszwitkowski.pl, za Jego zgodą.



Przypisy


  1. Dane z września 2007 r.
  2. Całą korespondencję otrzymywaną z "Charakterów" traktuję jak korespondencję służbową, a także jako oficjalne stanowisko redakcji. Zaznaczam ten fakt, aby uprzedzić ewentualne zarzuty dotyczące łamania tajemnicy korespondencji. Fragmenty cytuję w takiej postaci, w jakiej je otrzymywałem, bez korygowania błędów, rozwijania skrótów itp. Nie czynię tego absolutnie po to, aby ośmieszyć autorów, ale aby oddać charakter tej korespondencji, jej doraźność, fakt, że miała ona miejsce pewnie często w atmosferze zabiegania, braku dostatecznej koncentracji uwagi itp.
  3. Np.: http://www.ustawieniarodzin.pl/www/dokument.php?id=2,14,37 lub http://www.nlp.warszawa.pl/polamorficzne.htm
  4. Pełny tekst artykułu oraz szczegółowy opis wydarzeń związanych z tą prowokacją można znaleźć w: A. Sokal, J. Bricmont, Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998.
  5. R. Sheldrake, The Presence of the Pas- Morphic Resonance and The Habits of Nature. Crown, 1988, s. 119.
  6. Bogdan Białek, redaktor naczelny "Charakterów" nr 12 (59), grudzień 2001.




Opublikowano: 2007-10-28



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu