Reklamy
Artykuł
Zuzanna Celmer
Niewinny
Początek wszystkich opowieści przedstawia swoich bohaterów w dwojaki
sposób. Albo w pomyślnym, szczęśliwym okresie ich życia, które następnie, pod wpływem nieoczekiwanych losowych wydarzeń gwałtownie się zmienia, albo kiedy znajdują się właśnie w dramatycznej sytuacji, z poczuciem, że nikt i nic nie może im pomóc. Niekiedy taką dramatyczną sytuacją jest kompletne załamanie się bohatera pod wpływem przerastających jego odporność przeżyć lub całkowite zwątpienie w sens dalszego istnienia.
W tym drugim przypadku, w krytycznym momencie, podczas działań podejmowanych na rzecz wyjścia z tego impasu - jako wsparcie, pocieszenie czy dodający odwagi impuls - pojawia się zazwyczaj jakieś dobre wspomnienie z przeszłości. To może być sielska migawka z beztroskiego dzieciństwa, przywołanie postaci kochanej osoby lub plastyczne wyobrażenie szczególnie ulubionego miejsca. A zatem te obrazy i uczucia, które zachowały się w pamięci jako pogodne, nasycone jasnymi barwami, przepojone spokojem, miłością i poczuciem bezpieczeństwa.
Oczywiście ten rodzaj wspomnień nie jest tylko przywilejem postaci z naszych ulubionych lektur. Rzadko spotyka się człowieka, który chociaż raz w życiu nie doznał czułej troski kogoś bliskiego, nie rozświetlił swojej duszy bezinteresownym pięknem lub nie zachwycił się olśniewającą szczodrością otaczającej go przyrody.
Przechowujemy te doznania jako wyjątkowe i poruszające. Ale próba klarownego ich zdefiniowania okazuje się zbyt trudna. Ani fale przepełniających nas wówczas wrażeń, ani przeniknięty zachwytem błogostan nie jest możliwy do przekazania. Może tylko poezja i muzyka potrafi niekiedy wyrazić jakieś przebłyski tych odczuć, przywracając to samo odczucie pełni i harmonii. Gdyby uprzeć się jednak, aby ująć ten stan ducha w języku potocznym, jedynym, co się nasuwa, jest określenie go stanem łaski. A ponieważ powiedziano, że „duch chadza kędy chce”, wszystkie te dobrodziejstwa są absolutnie bezinteresowne.
Nasza archetypowa podróż zaczyna się od Niewinnego. Niewinny nie jest archetypem bohatera. Kiedy żyje się w raju; kiedy wystarczy tylko być, aby wszystkie potrzeby spełniały się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; kiedy nie trzeba się o nic troszczyć, ponieważ od tego są inni; kiedy jest się kochanym za sam fakt istnienia i ten dar bezwarunkowej miłości zapewnia poczucie absolutnego bezpieczeństwa – nie ma też powodu do wyznaczania sobie celów, starania się o coś, lękania się, projektowania zadań i tym podobne.
Dla większości ludzi wspomnieniem takiego raju bywa wczesne dzieciństwo, a nawet dalsze lata, jeśli rodzinny dom jest stabilny, a rodzice kochają dziecko mądrą, zrównoważoną miłością. Podobne przeżywanie szczęśliwości zdarza się również na początku romantycznej miłości, kiedy sam fakt obecności adorowanej osoby sprawia, że wszystko wokół układa się pomyślnie i harmonijnie. W późniejszych latach, kiedy w toku rozmaitych wydarzeń zanika gdzieś ów bezcenny przywilej ufności i jedności ze wszechświatem, czy nie jest tak, że - przynajmniej od czasu do czasu - dopada nas tęsknota za utraconym darem stanu łaski?
Przypomnijmy też, że odniesienia do mitycznego Edenu spotykamy nie tylko w literaturze. Czy my sami, w trudnych chwilach codzienności, nie wzdychamy do biblijnego raju, w którym Ewa i Adam żyli beztrosko i szczęśliwie? I czy religie różnych kultur nie przedstawiają nieba jako krainy wiecznej radości, w której nie ma ziemskich obciążeń, a wszystkie marzenia samoistnie się spełniają?
Tak więc Niewinny – bez żadnych swoich zasług - dostaje wszystko, co jest mu potrzebne. To chyba jedyny okres w życiu, w którym nie musimy o nic się starać, ani o cokolwiek zabiegać. W książce „Nasz wewnętrzny bohater” przytoczona jest baśń o chłopcu i jabłoni. Jako dziecko, chłopiec bawi się w jej cieniu i zjada owoce z jej drzewa. Kiedy dorasta, jabłoń daje mu swoje gałęzie, aby mógł zbudować dom. Wiele lat później, kiedy marzy o żeglowaniu, daje mu swój pień, aby mógł zbudować łódź. A kiedy powraca na starość w rodzinne strony, jabłoń jest smutna, ponieważ nie ma już nic, czym mogła by go obdarzyć. Ale teraz potrzebne jest mu tylko spokojne miejsce na jej pniaku. A ona daje mu je z radością, że znowu może coś dla niego zrobić.
Jak słusznie pisze autorka, opowiadanie to może być odbierane jako piękne i wzruszające, ale tylko przez tego, kto identyfikuje się z chłopcem. Z punktu widzenia jabłoni cała ta historia może wyglądać nieco inaczej. Jasno z tego wynika, że ponieważ Niewinny – jako dziecko – bez wysiłku dostaje to, co jest mu aktualnie potrzebne, wzrasta w przekonaniu, że otoczenie, a szerzej świat, istnieje wyłącznie po to, aby zaspakajać jego potrzeby.
Beztroski czas dzieciństwa nie może jednak trwać wiecznie. Bez względu na to, jak bardzo nie byłoby się kochanym i wspieranym przez najbliższych, utrata przeświadczenia, że z faktu istnienia wszystko się nam należy, a także iż porządek przychylnego nam świata zawsze będzie trwał w swojej niezmienionej postaci jest wpisana w nasze życiowe doświadczenie. Rzecz w tym, w jaki sposób potrafimy się uporać z utratą tych złudzeń, co w dużym stopniu zależy także od tego, czy i jaką pomoc uzyskujemy wtedy od ważnych osób w naszym otoczeniu. Wiemy z wielu relacji na ten temat, że często pierwszym i najbardziej chyba traumatycznym doświadczeniem utraty jest dla dziecka zetknięcie się z nieuchronnością śmierci: niepojęte zniknięcie kogoś, kto był „ od zawsze”, zapewniając bezpieczeństwo i ciągłość dziecięcego raju.
Ta relacja jest zbieżna z odczuciami wielu ludzi, ale rozczarowań i utrat w indywidualnym doświadczeniu jest o wiele więcej. Przecież każdy z nas – wcale sobie tego nie życząc – doświadczył ich na swój własny sposób. To może być, na przykład, przejmujący zawód doznany od drugiego człowieka.
Wątek utraty może pojawić się także w latach dojrzalszych, o czym mówi jeszcze inna wypowiedź. „Przeżywam to teraz i wiążę z ukończeniem studiów. To utrata doskonałego, beztroskiego świata, w którym żyłam dotychczas. Bez konieczności martwienia się o jutro, bez konieczności zarabiania pieniędzy na życie, mając status „osoby dorosłej”, ale nie musząc być zupełnie dorosła i pozostając jeszcze trochę dzieckiem pod skrzydłami rodziców. Teraz to się zmieniło. Stoję przed koniecznością myślenia o jutrze, szukam pracy, będę musiała się zmieścić w rytmie codzienności i nie wiem, co mnie spotka. Mam co prawda perspektywy, ale są one niewiadome i niejasne. Nieznane, a więc mniej bezpieczne”.
I jeszcze inna wypowiedź, podnosząca najbardziej chyba bolesny aspekt utraty. Powołując się na zdanie z książki „Nasz wewnętrzny bohater” Carol S. Pearson: (..) rodzice, którzy poświęcili życie dla swych dzieci, niemal zawsze wymagają od nich zapłacenia haraczu, jakim jest uznanie lub usprawiedliwienie poświęcenia rodziców poprzez odnoszenie sukcesów, obowiązkowość, grzeczność. Dzieci nie dostają od nich pozwolenia na bycie po prostu sobą. - dojrzała już dziś kobieta pisze: „jest w tym wiele prawdy, idealnie wręcz pasuje do tego tematu, daje odpowiedź: co utraciłam? Utraciłam siebie. Nie dostałam pozwolenia na bycie sobą”.
Ta ostatnia kwestia wymaga osobnego omówienia, zdecydowanie wykraczając poza rejestr utrat Niewinnego. Jedno jest jednak pewne: stan Niewinnego ma swój kres. Czeka go upadek, po którym staje się Sierotą. Ale wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości tej prawdy, przenosząc dziecięce przeświadczenie, że wszystko im się należy w dorosłe życie. Wtedy, niczego nie dając od siebie, nadal domagają się od innych zaspakajania swoich potrzeb. O tym i o archetypie Sieroty, w następnym artykule. Jak zwykle proszę o podzielenie się własnymi przemyśleniami i doświadczeniami.
Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu
sposób. Albo w pomyślnym, szczęśliwym okresie ich życia, które następnie, pod wpływem nieoczekiwanych losowych wydarzeń gwałtownie się zmienia, albo kiedy znajdują się właśnie w dramatycznej sytuacji, z poczuciem, że nikt i nic nie może im pomóc. Niekiedy taką dramatyczną sytuacją jest kompletne załamanie się bohatera pod wpływem przerastających jego odporność przeżyć lub całkowite zwątpienie w sens dalszego istnienia.
W tym drugim przypadku, w krytycznym momencie, podczas działań podejmowanych na rzecz wyjścia z tego impasu - jako wsparcie, pocieszenie czy dodający odwagi impuls - pojawia się zazwyczaj jakieś dobre wspomnienie z przeszłości. To może być sielska migawka z beztroskiego dzieciństwa, przywołanie postaci kochanej osoby lub plastyczne wyobrażenie szczególnie ulubionego miejsca. A zatem te obrazy i uczucia, które zachowały się w pamięci jako pogodne, nasycone jasnymi barwami, przepojone spokojem, miłością i poczuciem bezpieczeństwa.
Oczywiście ten rodzaj wspomnień nie jest tylko przywilejem postaci z naszych ulubionych lektur. Rzadko spotyka się człowieka, który chociaż raz w życiu nie doznał czułej troski kogoś bliskiego, nie rozświetlił swojej duszy bezinteresownym pięknem lub nie zachwycił się olśniewającą szczodrością otaczającej go przyrody.
Przechowujemy te doznania jako wyjątkowe i poruszające. Ale próba klarownego ich zdefiniowania okazuje się zbyt trudna. Ani fale przepełniających nas wówczas wrażeń, ani przeniknięty zachwytem błogostan nie jest możliwy do przekazania. Może tylko poezja i muzyka potrafi niekiedy wyrazić jakieś przebłyski tych odczuć, przywracając to samo odczucie pełni i harmonii. Gdyby uprzeć się jednak, aby ująć ten stan ducha w języku potocznym, jedynym, co się nasuwa, jest określenie go stanem łaski. A ponieważ powiedziano, że „duch chadza kędy chce”, wszystkie te dobrodziejstwa są absolutnie bezinteresowne.
Czas niewinności
Nasza archetypowa podróż zaczyna się od Niewinnego. Niewinny nie jest archetypem bohatera. Kiedy żyje się w raju; kiedy wystarczy tylko być, aby wszystkie potrzeby spełniały się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; kiedy nie trzeba się o nic troszczyć, ponieważ od tego są inni; kiedy jest się kochanym za sam fakt istnienia i ten dar bezwarunkowej miłości zapewnia poczucie absolutnego bezpieczeństwa – nie ma też powodu do wyznaczania sobie celów, starania się o coś, lękania się, projektowania zadań i tym podobne.
Dla większości ludzi wspomnieniem takiego raju bywa wczesne dzieciństwo, a nawet dalsze lata, jeśli rodzinny dom jest stabilny, a rodzice kochają dziecko mądrą, zrównoważoną miłością. Podobne przeżywanie szczęśliwości zdarza się również na początku romantycznej miłości, kiedy sam fakt obecności adorowanej osoby sprawia, że wszystko wokół układa się pomyślnie i harmonijnie. W późniejszych latach, kiedy w toku rozmaitych wydarzeń zanika gdzieś ów bezcenny przywilej ufności i jedności ze wszechświatem, czy nie jest tak, że - przynajmniej od czasu do czasu - dopada nas tęsknota za utraconym darem stanu łaski?
Przypomnijmy też, że odniesienia do mitycznego Edenu spotykamy nie tylko w literaturze. Czy my sami, w trudnych chwilach codzienności, nie wzdychamy do biblijnego raju, w którym Ewa i Adam żyli beztrosko i szczęśliwie? I czy religie różnych kultur nie przedstawiają nieba jako krainy wiecznej radości, w której nie ma ziemskich obciążeń, a wszystkie marzenia samoistnie się spełniają?
Tak więc Niewinny – bez żadnych swoich zasług - dostaje wszystko, co jest mu potrzebne. To chyba jedyny okres w życiu, w którym nie musimy o nic się starać, ani o cokolwiek zabiegać. W książce „Nasz wewnętrzny bohater” przytoczona jest baśń o chłopcu i jabłoni. Jako dziecko, chłopiec bawi się w jej cieniu i zjada owoce z jej drzewa. Kiedy dorasta, jabłoń daje mu swoje gałęzie, aby mógł zbudować dom. Wiele lat później, kiedy marzy o żeglowaniu, daje mu swój pień, aby mógł zbudować łódź. A kiedy powraca na starość w rodzinne strony, jabłoń jest smutna, ponieważ nie ma już nic, czym mogła by go obdarzyć. Ale teraz potrzebne jest mu tylko spokojne miejsce na jej pniaku. A ona daje mu je z radością, że znowu może coś dla niego zrobić.
Jak słusznie pisze autorka, opowiadanie to może być odbierane jako piękne i wzruszające, ale tylko przez tego, kto identyfikuje się z chłopcem. Z punktu widzenia jabłoni cała ta historia może wyglądać nieco inaczej. Jasno z tego wynika, że ponieważ Niewinny – jako dziecko – bez wysiłku dostaje to, co jest mu aktualnie potrzebne, wzrasta w przekonaniu, że otoczenie, a szerzej świat, istnieje wyłącznie po to, aby zaspakajać jego potrzeby.
Rozczarowanie
Beztroski czas dzieciństwa nie może jednak trwać wiecznie. Bez względu na to, jak bardzo nie byłoby się kochanym i wspieranym przez najbliższych, utrata przeświadczenia, że z faktu istnienia wszystko się nam należy, a także iż porządek przychylnego nam świata zawsze będzie trwał w swojej niezmienionej postaci jest wpisana w nasze życiowe doświadczenie. Rzecz w tym, w jaki sposób potrafimy się uporać z utratą tych złudzeń, co w dużym stopniu zależy także od tego, czy i jaką pomoc uzyskujemy wtedy od ważnych osób w naszym otoczeniu. Wiemy z wielu relacji na ten temat, że często pierwszym i najbardziej chyba traumatycznym doświadczeniem utraty jest dla dziecka zetknięcie się z nieuchronnością śmierci: niepojęte zniknięcie kogoś, kto był „ od zawsze”, zapewniając bezpieczeństwo i ciągłość dziecięcego raju.
- „Kiedy miałam pięć lat zmarła moja babcia. Kiedy zdałam sobie sprawę, że jej nie ma, ogarnęło mnie przerażenie. Nie byłam w stanie zrozumieć, że kogoś może nie być. Początkowo myślałam, że to coś podobnego do nieobecności rodziców. Wychodzą do pracy, nie ma ich, ale potem wracają. Poczułam się oszukana, myślałam, że dorośli coś przede mną ukrywają. Towarzyszyło mi uczucie odsunięcia. To było coś takiego, jakbym dotarła do jakiejś ściany, za którą jest coś dziwnego i wiem, że był w tym wielki niepokój. Wyczuwałam, że coś się zmieniło, że nie będzie tak, jak dawniej. Zmieniło się nie tylko w pojmowaniu świata, ale przede wszystkim rodziny. Pamiętam, że śmierć babci stanowiła odtąd dla mnie nie do końca uświadomioną cezurę w życiu. Zaczął się jakiś nowy etap. Kogoś zabrakło. Co utraciłam? Myślę, że wiarę w całkowitą stabilizację mojego życia. Że moje życie jest stałe i do przewidzenia. Długo trwało zanim pogodziłam się z faktem, że rzeczywistość jest inna”.
Ta relacja jest zbieżna z odczuciami wielu ludzi, ale rozczarowań i utrat w indywidualnym doświadczeniu jest o wiele więcej. Przecież każdy z nas – wcale sobie tego nie życząc – doświadczył ich na swój własny sposób. To może być, na przykład, przejmujący zawód doznany od drugiego człowieka.
- „Nasza przyjaźń trwała cztery lata - wspomina pewna kobieta. Siedziałam z nią w jednej ławce. I właśnie ona oskarżyła mnie o coś, o czym wiedziała, że nie jest prawdą. Straciłam przyjaciółkę. Ważniejsze jednak, że straciłam swój stan posiadania przyjaciółki na własność, bez zastrzeżeń, bez przypuszczeń, że nasz związek może ulec zmianie. Zawód doznany od jednej osoby rozciągnęłam na cały rodzaj żeński. Analizując później to zdarzenie zrozumiałam, że mój brak krytycyzmu był spowodowany chęcią „pławienia się” w błogostanie i całkowitej, niezakłóconej akceptacji. Dopiero po zaistnieniu tego przełomowego momentu dotarło do mnie, że bez wkładu pracy i zaangażowania umysłu, nie posunę się do przodu. Warunkiem bowiem dalszego rozwoju jest działanie”.
Wątek utraty może pojawić się także w latach dojrzalszych, o czym mówi jeszcze inna wypowiedź. „Przeżywam to teraz i wiążę z ukończeniem studiów. To utrata doskonałego, beztroskiego świata, w którym żyłam dotychczas. Bez konieczności martwienia się o jutro, bez konieczności zarabiania pieniędzy na życie, mając status „osoby dorosłej”, ale nie musząc być zupełnie dorosła i pozostając jeszcze trochę dzieckiem pod skrzydłami rodziców. Teraz to się zmieniło. Stoję przed koniecznością myślenia o jutrze, szukam pracy, będę musiała się zmieścić w rytmie codzienności i nie wiem, co mnie spotka. Mam co prawda perspektywy, ale są one niewiadome i niejasne. Nieznane, a więc mniej bezpieczne”.
I jeszcze inna wypowiedź, podnosząca najbardziej chyba bolesny aspekt utraty. Powołując się na zdanie z książki „Nasz wewnętrzny bohater” Carol S. Pearson: (..) rodzice, którzy poświęcili życie dla swych dzieci, niemal zawsze wymagają od nich zapłacenia haraczu, jakim jest uznanie lub usprawiedliwienie poświęcenia rodziców poprzez odnoszenie sukcesów, obowiązkowość, grzeczność. Dzieci nie dostają od nich pozwolenia na bycie po prostu sobą. - dojrzała już dziś kobieta pisze: „jest w tym wiele prawdy, idealnie wręcz pasuje do tego tematu, daje odpowiedź: co utraciłam? Utraciłam siebie. Nie dostałam pozwolenia na bycie sobą”.
Ta ostatnia kwestia wymaga osobnego omówienia, zdecydowanie wykraczając poza rejestr utrat Niewinnego. Jedno jest jednak pewne: stan Niewinnego ma swój kres. Czeka go upadek, po którym staje się Sierotą. Ale wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości tej prawdy, przenosząc dziecięce przeświadczenie, że wszystko im się należy w dorosłe życie. Wtedy, niczego nie dając od siebie, nadal domagają się od innych zaspakajania swoich potrzeb. O tym i o archetypie Sieroty, w następnym artykule. Jak zwykle proszę o podzielenie się własnymi przemyśleniami i doświadczeniami.
Opublikowano: 2005-12-18
Zobacz komentarze do tego artykułu
- Autor: Bożena Data: 2006-12-21, 19:11:19 Odpowiedz
Na mnie artykuł wywrarł bardzo duże wrażenie i pomógł zidentyfikować różnicę dzielącą mnie i mojego przyjaciela. Mapa naszych przeżyć, doświadczeń, a poprzez to i sposób traktowania i darzenia opieką ze strony rodziców także był diametralnie różny. Być może w tego względu na etapie niewinnego "... Czytaj dalej
- RE: Niewinny - milk4c, 2007-02-21, 00:07:35
- RE: Niewinny - topika, 2007-02-21, 17:46:28