Reklamy
Porady psychologiczne
Oskarżono mnie o przemoc wobec syna. Czy mam szansę dobrze wychować dzieci?
Jestem zdesperowaną matką trójki dzieci. Moja historia była zwyczajna, nie pracowałam, ponieważ jako pedagog uważałam, że to matka najlepiej zajmie się własnym dzieckiem i tak też robiłam. Z radością zajmowałam się swoimi dziećmi i macierzyństwo mnie cieszyło.
Mąż zarabiał tyle, że starczało nam. Wiedziałam, że kiedy dzieci pójdą do szkoły, znajdę pracę i pomogę finansowo, ale bycie z dziećmi w domu uważałam za ważne i bezpieczne dla ich rozwoju. Ciepły obiad, rozmowy o szkole, spacery, zabawy, przytulania i wesołe psoty.
Moj drugi syn był trudnym dzieckiem, nigdy nie słuchał, krzyczał, nie chciał jeść tego, co przygotowałam dla wszystkich. Rozwijał się normalnie, ale był zawsze agresywny. Do mnie mówił - "idiotko". Byłam zła na siebie i na niego, zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd. Jestem bardzo żywą osobą, energiczną, ale potrafię rozmawiać spokojnie z dziećmi, tłumaczyć im przyczyny i skutki zachowań. Niekiedy sama przepraszałam syna za moje zbyt ostre słowa krytyki, czasami pozwalałam mu na nic nie robienie i wtedy przynosił złe stopnie albo uwagi.
W szkole pomagałam mu w zadaniach wymagających cierpliwości, złościł się, kiedy musiał coś robić dłużej i sam np. wyciąć coś z papieru, narysować, przykleić, wrzeszczał, kopał, zniechęcał się, używał wulgarnych słów, bił starszego brata, wyzywał go, używając brzydkich słów.
Trwało to ciągle, byłam zmęczona jego zachowaniem, maż wracał późno zmęczony, krzyczał, ja krzyczałam, atmosfera była zła. Wiedziałam, że to trzeba zmienić.
Urodziło nam się trzecie dziecko, córka, byliśmy szczęśliwi. Zachowanie syna się nie zmieniało, dalej był wesołym chłopcem, lubił żarty (w czasie ciąży straszył mnie podchodząc z tyłu i czekał na moją reakcję), ale nie słuchał, robił co chciał, nie odrabiał lekcji, ja nie mogłam już mu tyle pomagać tyle, co wcześniej, bo miałam małe dziecko. Ale jestem zorganizowana, więc jak tylko mogłam, to znajdowałam czas na wspólne zabawy, lody, niespodzianki, lubię dzieciom sprawiać radość niespodziankami, robimy w domu bale, hallowen, szyję im stroje karnawałowe, robię maski, piekę ciastka do szkoły, pierniki, robię wszystko dla nich, mój świat kreci się wokół ich potrzeb.
Zapisałam syna na grę na keyboardzie, bo widziałam że lubi muzykę, zapisałam go do służby Kościoła, jako ministrant odnajduje się w tym środowisku, wycisza się, cieszymy się z mężem, bo jesteśmy bardzo praktykującymi katolikami. Nie przytłaczamy go obowiązkami, ma małe zwierzątko - kotkę, po której czasami musi posprzątać.
Któregoś dnia syn jak zwykle nie słuchał mnie i nie założył swetra. Wrócił zmarznięty. Byłam zła, złapałam syna za twarz, pytałam dlaczego mnie nie słucha, krzyczałam na niego. Choruje często, nie nadrabia potem lekcji. Postanowiłam pójść do szkoły, do pedagoga, opowiedzieć historię syna. Wiedziałam że moje krzyki i rękoczyny są złe (sama skończyłam resocjalizację) i może pedagog mi pomoże w tej sytuacji.
Pedagog wysłuchała, założyła niebieską kartę, przyszedł do domu policjant, opieka środowiskowa, pan od interwencji kryzysowej, zaczęły się przesłuchania. Ile zarabiamy, jaki mamy czynsz, czy mamy kredyt, dlaczego bijemy dzieci. Byliśmy w sądzie. Sytuacja w domu spowodowała chaos, panikę, strach, byliśmy u kresu wytrzymałości, córka, która normalnie załatwiała swoje potrzeby fizjologiczne zaczęła moczyć się i robić kupkę do majtek, baliśmy się że odbiorą nam dzieci z tego powodu, że poszłam po pomoc do szkoły.
Jesteśmy rodzicami nad wyraz pilnującymi swoich dzieci, nie oddajemy ich babciom, dziadkom, sami zapewniamy im rozrywkę, nie narażamy na stres z powodu rozstania, spełniamy zachcianki: komputery, zabawki, wspólne wypady na działkę, spacery w lesie, łowienie ryb, zwiedzanie Polski, turystyka, syn starszy chodzi do najlepszego gimnazjum w naszym mieście.
Sprawa została natychmiast umorzona z braku podstaw do odebrania nam praw rodzicielskich, sąd widział, że jesteśmy dobrymi rodzicami, dbającymi przesadnie o wychowanie syna, dał nam tak potrzebny spokój. Prosiliśmy o zamknięcie niebieskiej karty.
Niedawno dostaliśmy informacje z wydziału karnego że jest wszczęte postępowanie przeciwko nam, rodzicom. Nie miało miejsca żadne pobicie. Syn nadal nie zawsze się słucha, ale trochę się uspokoił, gdyż ta sprawa bardzo, bardzo go zestresowała, wie że coś dzieje się niedobrego w naszej rodzinie.
Jesteśmy nerwowi, boimy się własnego syna, ja czasami nie mogę go przytulić jak dawniej, tłumaczymy mu, że jego zachowanie wpływa na nasze.
Syn miał ostatnio oko fioletowe, ponieważ doznaje co jakiś czas takiej infekcji z powodu wychłodzenia organizmu, (byliśmy na termalnych basenach za granicą, była ładna pogoda i dzieci były długo w wodzie). Podejrzewamy z mężem, że to jest przyczyną. Robi mu się pod okiem ropny naciek. Był leczony na to kilkakrotnie, właściwie zawsze po wakacjach ma nawroty. Lekarka nie wie, co to jest, wiec sama go leczę, przemywając i osuszając ropień pod okiem, stąd ten fiolet. Jego stan jednak pozwala mu na chodzenie do szkoły.
Podejrzewam, że pedagog widziała to oko i zgłosiła jako pobicie, czego efektem było przesłuchanie syna w sądzie. Mąż poszedł do lekarki po zaświadczenie lekarskie, dostał na piśmie, że sprawa oka jest przewlekła, w najbliższy wtorek idzie na rozmowę do pani pedagog.
Ja się zastanawiam, czy my rodzice mamy możliwość wychowania dzieci na porządnych ludzi? Czy pedagog ma prawo tak niszczyć rodzinę? Czy ktoś się zastanowił nad tym dzieckiem, jak jemu i mnie pomóc, nie wsadzając nas do wiezienia?
Obecnie szukam pracy. Muszę uciec, ale nie mam dokąd. Co Państwo sądzą o tej historii, czy ja zwariowałam zadając te pytania?
odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta
Nie zwariowała Pani, obawiam się jednak, że świat, w którym żyjemy, staje się coraz bardziej zwariowany. Jak się wydaje, przyczyną tego jest (1) rozpowszechniona, fałszywa koncepcja człowieka, w szczególności (2) błędne rozumienie źródeł agresji u dzieci, co za tym idzie - (3) błędna koncepcja wychowania i (4) zbyt szeroka definicja przemocy, przyjęta w środowiskach zwalczających przemoc w rodzinie.
Natura człowieka
Jeśli chodzi o rozpowszechnioną, humanistyczną wizję człowieka, to uważa się, że człowiek jest z natury wyłącznie dobry. Jeśli postępuje źle, to dlatego, że środowisko wypaczyło jego charakter. Winni byliby zatem wyłącznie toksyczni rodzice, opresyjna szkoła, nietolerancyjne społeczeństwo, niesprawiedliwy system społeczny, a niekiedy także Kościół, religia i tradycja [1]. Niektórzy teoretycy wychowania wierzą, jak Jean-Jacques Rousseau, że człowiek rodzi się jako potencjalnie dobry, lecz zachodnia cywilizacja czyni człowieka złym. Część z nich wierzy także przy tym w mit "szlachetnego dzikusa" (człowieka wychowanego na łonie natury, z dala od cywilizacji i przez to pozbawionego złych skłonności).
Zwolennicy tego podejścia lubią porównywać dziecko do kwiatu, który wystarczy tylko podlewać, wzmacniać i wspierać, a pięknie rozkwitnie. Konsekwentnie, jeśli dziecko zachowuje się źle, zwolennicy tego światopoglądu będą szukać źródeł złego zachowania dziecka w jego środowisku, które musiało popełnić jakiś błąd, wypaczając z natury dobry charakter dziecka.
Efektem tego podejścia jest to, że kiedy rodzice odkrywają w dziecku jakieś złe skłonności, bywają przerażeni i szukają winy w sobie. Tymczasem złe skłonności są wprawdzie niepożądanym, ale naturalnym zjawiskiem.
Współczesna psychologia ewolucyjna uczy, że zachowania ludzi są bardzo bliskie zachowaniom zwierząt. Wśród najbliższych nam ewolucyjnie szympansów obserwujemy intrygowanie, walkę o władzę w stadzie, kradzieże, morderstwa, rozwiązłość seksualną, a nawet wojny z sąsiednimi stadami. Z drugiej strony, małpy wykazują także altruistyczne skłonności, jak opiekowanie się młodymi, czy dzielenie się bananami. Ponadto, znany psycholog ewolucyjny David Buss w książce "Morderca za ścianą" wykazał, że większość zwyczajnych ludzi w sprzyjających warunkach miewa mordercze skłonności i byłaby zdolna do zbrodni. Nie ma także żadnych racjonalnych podstaw idealizowanie dzikich plemion, żyjących z dala od zachodniej cywilizacji, wśród których możemy spotkać np. kanibalizm.
Wynika z tego, że naturalne skłonności człowieka bywają zarówno złe, jak i dobre, wychowanie zaś powinno wzmacniać dobre skłonności i powstrzymywać niewłaściwe. W tym podejściu wychowanie można porównać do uprawiania ogrodu, w którym, obok pięknych kwiatów, w naturalny sposób będą pojawiać się chwasty, te zaś trzeba usuwać.
Mimo, że toksyczni rodzice, opresyjne szkoły, czy niesprawiedliwe systemy społeczne naprawdę istnieją, to nie ma podstaw, by przeciwstawiać im wyidealizowany obraz dziecka, nieskażonego złą cywilizacją. Dzieci nie są niewinnymi aniołkami, są tylko dziećmi, które do prawidłowego rozwoju potrzebują zarówno dużo miłości, jak i rozsądnej dyscypliny.
Na temat ludzkiej natury polecam doskonały esej prof. J.M. Bocheńskiego "Przeciw humanizmowi", którego tezy potwierdza dziś cała współczesna psychologia ewolucyjna.
Źródła agresji
Jeśli chodzi o źródła agresji, popularna jest wśród humanistów teoria "frustracji-agresji" Dollarda. Mówi ona, że agresja pojawia się w wyniku frustracji (stanu niezaspokojenia potrzeb). Jeśli więc dziecko (które z natury byłoby dobre) zachowuje się agresywnie, to w myśl tej koncepcji dzieje się tak dlatego, że jakieś jego potrzeby nie zostały zaspokojone. Mam wrażenie, że Pani także jest bliski ten sposób myślenia, gdyż w swoim mailu pisze Pani o tym, jak bardzo stara się Pani zaspokajać wszystkie potrzeby syna, a mimo to - on nadal postępuje niewłaściwie.
Teoria "frustracji-agresji" Dollarda ma jednak wiele słabych punktów, na które wskazywali jej krytycy. Po pierwsze, frustracja wcale nie musi powodować agresji - możliwe jest całe spektrum różnych innych reakcji w odpowiedzi na frustrację, takich jak np. mobilizacja do działania, apatia, albo pogodzenie się i rezygnacja z zaspokojenia potrzeby. Po drugie, żaden dorosły człowiek nie ma cały czas zaspokojonych wszystkich swoich potrzeb. Nie jest to po prostu możliwe. Nie ma też takich rodziców, którzy byliby w stanie zawsze i w 100% zaspokoić wszystkie potrzeby swoich dzieci. Po trzecie, w procesie wychowania dziecko potrzebuje nauczyć się, że jego potrzeby, choć ważne i część z nich zasługuje na zaspokojenie, to jednak mogą być niekiedy frustrowane. Trzeba nauczyć się czekać na zaspokojenie potrzeby. Umiejętność cierpliwego znoszenia frustracji jest bowiem niezbędna w dorosłym życiu, w którym dziecięca postawa "chcę tego, czego chcę i chcę tego natychmiast" nie będzie premiowana, lecz przeciwnie, stanie się przyczyną wielu kłopotów. Jak pokazał eksperyment Mischella, te dzieci, które umiały odkładać gratyfikację, lepiej potem radziły sobie w dorosłym życiu [2].
Nie zlikwiduje Pani zatem przyczyn złego zachowania syna, starając się jak najszybciej zaspokajać wszystkie jego potrzeby i zachcianki.
Przeciwnicy stosowania kar fizycznych wobec dzieci forsują także pogląd, iż "biją bici". Uważają, że dzieci zachowują się agresywnie tylko wtedy, gdy same są ofiarami agresji ze strony rodziców. Agresja byłaby więc zachowaniem wyuczonym od rodziców. Przeciwnicy kar fizycznych zdają się wierzyć, że wyeliminowanie kar fizycznych w wychowaniu doprowadzi do zaniku zjawiska przemocy na świecie.
Tymczasem agresja występuje u niemal wszystkich gatunków zwierząt. Można ją zaobserwować np. wśród owadów, gadów, ryb, ptaków i ssaków. Etolodzy wymieniają m.in. agresję terytorialną (mającą na celu obronę swojego terytorium), agresję przemieszczoną (wyładowaną na zastępczym obiekcie), agresję ze strachu, agresję wynikającą z walki o zasoby (np. dwa psy walczące o kość) lub o samicę (np. walki jeleni), agresję samic w obronie potomstwa, czy też agresję dominacyjną (której powodem jest rywalizacja o pozycję w stadzie, np. "porządek dziobania" wśród kur). Dokładnie takie same rodzaje agresji możemy obserwować także wśród ludzi.
Dla zoologów jest czymś oczywistym, że agresja wśród zwierząt jest zachowaniem instynktownym, a nie wyuczonym. Mrówki-żołnierze, strzelające z odwłoków kwasem mrówkowym do napastnika atakującego mrowisko nie miały okazji nigdzie się tego nauczyć, zwłaszcza, że każdy taki strzał jest czynnością jednorazową, po której żołnierz ginie. Dlaczego mielibyśmy wierzyć, ludzie aż tak bardzo różnią się od całego świata przyrody, że ludzka agresja jest wyłącznie wyuczona?
Niestety, natura ludzka nie różni się aż tak bardzo od zwierzęcej, wbrew temu, co wolelibyśmy o sobie myśleć. Byłoby wielką naiwnością sądzić, że wśród wszystkich gatunków zwierząt tylko człowiek miałby być z natury całkowicie wolny od agresji. Zwłaszcza, że cała historia ludzkości wskazuje na coś zupełnie przeciwnego. Nasza historia to przede wszystkim historia wojen o terytoria, o zasoby (np. ropę naftową) czy o kobiety.
Jeśli sformułowanie "biją bici" byłoby prawdziwe, to przez analogię prawdziwe byłyby też zdania "gryzą gryzione" i "drapią drapane". Czy każde dziecko, które ugryzło matkę lub rówieśnika, samo wcześniej zostało ugryzione przez rodzica? Analogicznie, musielibyśmy założyć, że także agresja zwierząt jest wyuczona. Kury uczyłyby się dziobać inne kury, bo wcześniej same były dziobane ("dziobią dziobane"). Każdy, kto wychowywał psa od małego szczeniaka i został przez niego pogryziony, choć sam nigdy go nie ugryzł, czy każdy właściciel kota, który został przez niego podrapany, choć sam wcześniej nigdy go nie podrapał - rozumie absurd takiego sposobu myślenia.
Nie jest więc prawdą, że "biją bici". Nigdy nie bici także biją, wcale niewykluczone, że nawet częściej. Jak wykazał prof. Larzelere, zakaz klapsa w Szwecji wcale nie zmniejszył zjawiska maltretowania dzieci w patologicznych rodzinach (co było głównym celem zakazu), spowodował natomiast wzrost poziomu agresji rówieśniczej (bicia dzieci przez dzieci) (Larzelere 2010). Być może silniejsze dzieci, które poczuły się bezkarne, zaczęły używać siły, by zdominować słabsze.
Jak stwierdza prof. Vetulani, skłonność do agresji jest zróżnicowana u różnych osobników i zależy m.in. od poziomu hormonów (zwłaszcza testosteronu) [3]. Bywają osoby mniej i bardziej agresywne, tak jak istnieją mniej i bardziej agresywne rasy psów. Niemniej, mimo że skłonność do agresji jest wrodzona, można ją modyfikować w procesie socjalizacji. Odpowiednie wychowanie może sprawić, że dana osoba nauczy się kontrolować swoją agresywność i wyrażać ją w sposób społecznie akceptowany (np. w rywalizacji sportowej).
Co z tego wynika dla Pani? To, że jeśli Pani młodszy syn jest bardziej agresywny niż starszy brat, wcale nie musi oznaczać, że jakieś jego ważne potrzeby nie zostały zaspokojone. Nie musi też oznaczać, że popełniła Pani jakiś błąd wychowawczy, z powodu którego syn stał się agresywny. Być może po prostu ma wrodzoną, większą skłonność do agresji i przez to wymaga większej dyscypliny, by nauczyć się panować nad swoimi skłonnościami.
Szeroka definicja przemocy
Problem, który bezpośrednio Panią dotyka, to wdrożenie procedury "Niebieskiej Karty", przesłuchania przez policjantów, wywiad środowiskowy pracowników opieki społecznej, rozprawy w sądzie i groźba odebrania praw rodzicielskich. O tym, że taka groźba jest niestety realna, świadczy sprawa państwa Bajkowskich z Krakowa, którzy przyznali przed psychologami, że synowie w przeszłości dostali klapsy za rzucanie kamieniami w autobus. Rodziców oskarżono o stosowanie przemocy wobec dzieci i sąd w tymczasowym postanowieniu zdecydował o odebraniu im dzieci. Na szczęście, po kilku miesiącach udało im się je odzyskać, a sąd umorzył sprawę.
Pani kłopoty, jak i kłopoty państwa Bajkowskich, wynikają ze zbyt szerokiej i nieprecyzyjnej definicji przemocy, przyjętej w znowelizowanej ustawie o zapobieganiu przemocy w rodzinie w 2010 roku. Słownik języka polskiego definiuje przemoc jako "bezprawne użycie siły fizycznej". Tak rozumieliśmy ten termin do tej pory. Ustawa natomiast rozszerza pojęcie "przemocy" daleko poza dotychczas obowiązujący zakres, w rezultacie słowo to zaczyna znaczyć coś zupełnie innego niż wcześniej. Jeszcze szerzej rozumieją to słowo środowiska zaangażowane w zwalczanie przemocy w rodzinie. W publikacjach poświęconych tej tematyce możemy poznać różne kategorie przemocy, m.in. przemoc psychiczną. Przemocą psychiczną jest m.in.:
- wyśmiewanie poglądów, religii, pochodzenia,
- narzucanie własnych poglądów,
- karanie przez odmowę uczuć, zainteresowania, szacunku,
- wmawianie choroby psychicznej,
- izolacja społeczna (kontrolowanie i ograniczanie kontaktów z innymi osobami),
- domaganie się posłuszeństwa,
- ograniczanie snu i pożywienia,
- degradacja werbalna (wyzywanie, poniżanie, upokarzanie, zawstydzanie),
- stosowanie gróźb,
- wyzwiska,
- szantaż, straszenie,
- sarkazm,
- wywoływanie poczucia winy,
- obwinianie i krytykowanie dziecka,
- wciąganie dziecka w konflikty dorosłych,
- ograniczanie samodzielności i odpowiedzialności dziecka, itp.
Wynikałoby z tego, że jeśli np. nalega Pani, by syn chodził do kościoła, to stosuje Pani "przemoc" w postaci "narzucania własnych poglądów". Jeśli nie pozwala mu Pani na spotykanie się z łobuzami, to stosuje Pani "przemoc" w postaci "kontrolowania i ograniczania kontaktów z innymi osobami". "Przemocą" byłoby także domaganie się od syna posłuszeństwa. Jeśli budzi go Pani rano do szkoły, to jest to "ograniczanie snu". Jeśli robi mu Pani wyrzuty z powodu jego niewłaściwego zachowania - jest to "wywoływanie poczucia winy". Jeśli zapowiada Pani, że za niewłaściwe zachowanie zostanie ukarany np. ograniczeniem dostępu do komputera - to jest to "stosowanie gróźb, szantaż i straszenie".
Katalog ten jest nieustannie rozszerzany, tak, że zaczyna obejmować wszelkie zachowania, które niekiedy mogą być niewłaściwe lub niestosowne, przekraczając przy tym granice absurdu. W specjalistycznym czasopiśmie "Niebieska Linia" można było przeczytać, że przemocą jest, gdy mężczyzna nie myje się przed stosunkiem. Nie ulega wątpliwości, że higiena jest bardzo ważna, ale czy z tego powodu należałoby założyć mu "Niebieską Kartę" i przysłać dzielnicowego do domu? Jedną z moich pacjentek skierowano na grupę dla ofiar przemocy tylko dlatego, że mężczyzna, z którym była w związku na odległość, nie chciał z nią zamieszkać, lecz pozostawał za granicą. Psycholożka, do której trafiła po pomoc, uznała ją z tego powodu za ofiarę przemocy (!). Spotkałem się też z opinią, że przemocą psychiczną jest, jeśli żona czuje się zaniedbana i samotna w małżeństwie. Opowiadano mi także o zebraniu zespołu interdyscyplinarnego ds. przemocy w rodzinie, na którym omawiano przypadek rodziców przez rok zmuszanych do udziału w różnego rodzaju warsztatach umiejętności wychowawczych, ponieważ sąsiedzi donieśli, że z ich mieszkania dobiegały "zwierzęce odgłosy"...
Myślę, że nie ma kontrowersji co do tego, że niektóre z wymienionych wyżej zachowań w określonym kontekście może być niewłaściwych. W niektórych sytuacjach moglibyśmy słusznie nazwać je mobbingiem, dręczeniem, nękaniem czy psychicznym znęcaniem się. Użycie jednak słowa "przemoc" wypacza dotychczasowe znaczenie tego słowa. Ludzie myślą, że chodzi o bicie kablem od żelazka, bądź okładanie pięściami.
O ile w przypadku prawdziwej przemocy konieczna jest interwencja policji, w przypadku niewłaściwych, czy niestosownych zachowań wystarczyłaby edukacja, czy też kampanie społeczne mające na celu propagowanie dobrych obyczajów.
Z drugiej jednak strony, w procesie wychowania narzucanie własnych poglądów przez rodziców ("należy myć ręce przed obiadem"), kontrolowanie i ograniczanie kontaktów z innymi osobami ("nie wyjdziesz na podwórko, zanim nie odrobisz lekcji"), czy wywoływanie poczucia winy ("mama jest smutna i zła, że pobiłeś brata"), itp. - jest czymś normalnym i pożądanym. Na tym właśnie polega wychowanie. Rodzic, który tego nie robi, zaniedbuje swoje dzieci.
Janusz Korczak, autorytet w dziedzinie wychowania, autor książki "Jak kochać dziecko", który dla dzieci poświęcił życie - niekiedy tracił panowanie nad sobą i stosował kary fizyczne, chociaż był ich przeciwnikiem.
- Korczak, chociaż dzieci świetnie rozumiał, chociaż bardzo starał się nad sobą panować, był nerwusem. Zdarzało się, że kiedy jakiś dzieciak zalazł mu mocno za skórę, wytargał go za uszy, zlał po łapach, zdarzyło mu się jednego szczególnego łobuziaka chwycić za fraki i rzucić o drzwi. Korczak wstydził się tego. (...) Umiał przeprosić. Im był starszy, tym rzadziej mu się zdarzało.
("Korczak, jakiego znać nie chcemy")
W dzisiejszych czasach prawdopodobnie założonoby Korczakowi "Niebieską Kartę" i pozbawiono go prawa wykonywania zawodu pedagoga.
Autorzy projektu ustawy w jego uzasadnieniu napisali, że problem przemocy dotyczy aż 50% polskich rodzin. Myślę jednak, że nie docenili skali tego zjawiska. Przy tak szerokiej definicji "przemocy" problem ten dotyczy 100% polskich rodzin. Każdy jest "sprawcą" tak rozumianej "przemocy" i każdy jest jej "ofiarą". Jest zarazem oczywiste, że państwo nie będzie w stanie ukarać wszystkich "sprawców" tak rozumianej "przemocy", skoro jest ich aż tak dużo, dlatego problemy z prawem będą mieć tylko niektórzy z nich. Miała Pani pecha, że dotknęło to właśnie Panią.
Podsumowując, mam wrażenie, że zarówno Pani, jak i wielu obrońców praw dzieci jest pod wpływem błędnej koncepcji ludzkiej natury, z której wynika fałszywy pogląd na temat źródeł agresji u dzieci i błędna koncepcja wychowania. Uważam też, że zrobiono krzywdę Pani i całej Pani rodzinie, pod pretekstem ochrony syna przed przemocą. Jest Pani, jak sądzę, przypadkową ofiarą znowelizowanej ustawy o zapobieganiu przemocy w rodzinie, w oparciu o którą przyjęto zbyt szeroką definicję przemocy. W rezultacie ustawa pozwala wytoczyć ciężkie działa i następnie strzelać z nich do wróbli. Tymczasem prawdziwi sprawcy przemocy niestety często mają się bardzo dobrze, nie niepokojeni przez służby społeczne, są bowiem zbyt niebezpieczni, by ktokolwiek odważył się ich nachodzić...
Pozytywnym skutkiem sprawy sądowej jest to, syn skorygował niewłaściwe zachowanie, bojąc się, że zostanie odebrany rodzicom i że trafi do domu dziecka. Niemniej stres, jaki przeżywają teraz wszystkie dzieci, obawiając się odebrania z rodziny i zapewne tracąc na długie lata poczucie bezpieczeństwa - jest dużo gorszy, niż stres, jaki przeżył syn, gdy nakrzyczała Pani na niego. Korzyści z interwencji służb społecznych nie równoważą więc strat.