Forum dyskusyjne

Przeczytaj komentowany artykuł

RE: Czym jest uzależnienie od drugiej osoby?

Autor: uzalezniona1   Data: 2007-05-13, 10:44:31               

Pisze pani w tym artykule http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=111 , ze trzeba brac sprawy w swoje ręce a co jak się tak nie da.
Ja mam bardzo dobrą rodzinę, opekują się mna, chcą dla mnie jak najlepiej - szczególnie mama i to jest też dla mnie problem, bo ja też jestem uzalezniona chyba od niej - nie od chlopaka bo go nie mam.
Robie wszystko by sie jej przypodobac. Nigdzie nie wychodze, poza studiami i pracą bo nie chce jej zlosci.
Wystarczylo, ze kilka razy wyszlam na imprezę a wróciwszy z niej mialam 1 lub niecale 2 tygodnie cichych dni oraz wielkie zdenerwowanie- bo się żekomo o mnie martwila. Czy tak to ma wygladac?
Teraz już nigdzie nie wychodze, z nikim sie nie spotykam bo nie chce cichych dni.
Nie mam chlopaka, bo nie moglabym sie z nim spotykac. Gdybym wrocila ze spotkania to bylyby ciche dni w domu.
Kiedys poderwal mnie starszy ode mnie mężczyzna, nie wiem co mi sie stalo ale bylam z nim....teraz wiem, ze dlatego bo się podobal mamie. Odkad z nim zerwalam znowu byly ciche dni - bo nie chcialam tkwic w zwiazku bez przyszlosci bo poprostu sie w nim dusilam i męką bylo dla mnie to, ze mialam sie z nim spotkac.
Po tym zwiazku zaczęly sie problemy. Teraz kazdy inny chlopak, ktory mi sie podoba ma jakas wade albo jest za biedny, albo nie wyksztalcony, albo jego rodzice sa fatalni. Nie ma to jak tamten poprzedni - ten byl idealny pod kazdym wzgledem. Jezuuu co ja mam robic?
Teraz gdy chcę gdzies wyjsc to już się stresuje 1-2 tygodnie z wyprzedzeniem co znowu się stanie jak wrócę. Kilka wczesiejszych sytuacji, kiedy po powrocie z imprezy ( a przeciez to nic zlego - mam juz 23 lata chce miec wlasne zycie) dostalam wielki opieprz, ze moglam juz wogole nie wracac ( a wrocilam o 1.30 - wyszlam z imprezy jako pierwsza, a pozniej jeszcze mialam 2 tyg. cichych dni spowodowalo, ze moja psychika zmienila sie calkowicie. Teraz ja zyje pod wplywem tamtych wydarzen, zeby tylko bylo w domu lepiej. Co to za kara? Czy ja robię cos zlego, ze chce zyc wlasnym zyciem.
Dlaczego ta jej cholerna nadopiekunczosc tak mnie tlamsi. Ja chce inaczej zyc.
Nie spotykam sie z nikim bo nie chce aby sie denerwowala i nie chce miec cichych dni. Chcialabym normalnie wrocic skadś i porozmawiac o tym, ale nie moge bo to jest temat tabu. W domu jest cisza, z kim wiec mam porozmawiac.
Do psychologa tez nie pojde, bo tez sie boje wyjsc z domu, jakby to wyszlo na jaw tez by byly ciche dni.

Przyjaciele mnie opuscili, bo wiodlo mi sie lepiej - a wiadomo, ze oni sa zawsze jak sie czlowiekowi zle wiedzie, jak juz jest lepiej to dochodzi zazdrosc i koniec przyjazni. Ja przynajmniej na takich trafilam.
Rodzina zyje wlasnym zyciem.
Gdy dostaje propozycję wyjscia gdziekolwiek na spotkanie odmawiam, wymyslajac jakąś wymówkę a siebie samą uspokajam tlumaczac to, ze jednak i tak mam cos innego do roboty, co trzeba zrobic od razu - nie istotne, ze to moze poczekac.
Nie liczy sie, że czegos bardzo chce - tlumacze sobie, ze tak musi byc, juz sie przyzwyczailam do takiej a nie innej sytuacji, byleby tylko w domu bylo dobrze i wszyscy ze mną rozmawiali.

Jestem uzalezniona od mojej mamy, od tego co ona powie na daną sytuację.
Nie wiem co mam robic. Męczę sie z tym. Czasem poprostu przychodzi taki gorszy dzien, w którym uważam, ze moje życie jest nic warte, że brak w nim niezależności. Wtedy placze i czuje do niej taka nienawisc, ze czasem wolalabym, zeby juz jej nie bylo.
Z drugiej jednak strony to moja mama i chcialabym dla niej dobrze, chcialabym móc sie do niej z czyms zwrócic bez stresu i obawy, ze zrobilam wg. niej cos nie tak jak powinnam. Chcialabym wsparcia, zachecenia. Jeszcze nigdy nie uslyszalam slowa, ze powinnam gdzies wyjsc, rozerwac sie, ze w tym wieku nie powinnam tak siedziec w domu. Nigdy. Sama zawsze musze o to blagac i przygotowywac grunt, juz z wyprzedzeniem.
Dla mnie wyjscia gdziekolwiek do znajomych są katorgą. Zamiast się bawic, mysle, jak ona zareaguje gdy wróce - dlatego tez wole nie wychodzic.
Rozmowa tez nie pomaga. Zawsze się konczy na stwierdzeniu "przeciez ja Ci niczego nie zakazuje" - tylko to stwierdzenie jest wypowiedziane takim tonem oznaczajacym tak naprawde "wez mi lepiej nie zawracaj glowy", "lepiej dla Ciebie jak bedziesz siedziec w domu", jest to stwierdzenie wymuszone przeze mnie - dla świetego spokoju. Ale wewnatrz ja wiem, ze ona mysli calkiem cos innego niż mówi. Bo sytuacje sie powtarzaja.

Jedynymi przyjaciólmi sa dla mnie osoby z internetu - oni mnie nie widza, nie znają a wysluchaja oraz moje zwierzę, które zawsze pokornie pozwoli sie wyplakac i wyslucha bez slów.

Jestem doroslą osobą, zdrową, podobno bardzo ladną, która już powinna miec swoją rodzinę bez obawy o cokolwiek a tymczasem, czuję sie jak zaszczuta malolata, która chcac zyc w zgodzie z najblizszym otoczeniem musi dzialac pod wplywem mamusi.

Wszystko pięknie ladnie. Artykul jest wspanialy, ze trzeba wziasc wszystko w swoje rece. Tylko w praktyce bywa czasem w 100% inaczej aniżeli w teorii.

Przepraszam, musialam sie przed kims wygadac (to mi pomoże), a pani jest psychologiem i pewnie mnie chociaz po czesci zrozumie.
Pozdrawiam. K.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku