Artykuł

Adam Kadmoński

Manifest Geriatryczny


Statystyka jest nieubłagana: kontynent się starzeje. Około 2050 roku średni wiek Europejczyka wynosił będzie mniej więcej 53 lata przestrzega Walter Laqueur, w Polsce, w 2030 roku będzie 2 miliony 80-latków - wieszczy Michał "Znak" Boni. Sławomir Sierakowski nie doczeka się więc wymarzonego drugiego "paryskiego maja". Zapomnijcie o "rewolcie młodzieży", nadciąga "rewolta staruszków"!. Trudno oczywiście wyobrazić sobie starców wznoszących barykady i tłukących się z policją, ale można wyobrazić sobie staruszków odkrywających siebie jako grupę posiadającą odrębne od reszty społeczeństwa cechy i interesy, słowem - staruszków będących "klasą dla siebie". I zapewne znajdą teoretycy tej "klasy". Kto wie, czy na uniwersytetach, obok przeróżnych gender studies nie pojawią się więc wkrótce geriatric studies, a obok teoretyków "queer" nie rozsiądą się twórcy "teorii geriatrycznej". Penetrowane przez nich obszary łatwo sobie wyobrazić: starość jako opresyjny kulturowy konstrukt i jako narzucana przez społeczeństwo rola, kult młodości, jako przejaw opresji (zresztą pojęcie "ejdżyzmu" już istnieje), feministki-geriatrystki zamiast rozwodzić się nad "byciem kobietą" i menstruacją będą rozwodzić się nad "byciem staruszką" i menopauzą, a mężczyźni-geriatryści tworzyć będą własne podgatunki. Może pojawi się demencjonizm, nurt filozoficzny dowodzący, że charakterystyczny dla Zachodu logocentryzm jest dyskryminujący dla osób dotkniętych demencją starczą, być może zaistnieje też łysologia (obszar badań: łysina w kulturze, łysi w historii), czy prostatyzm (widzenie świata przez pryzmat klopotów z prostatą). Zamiast wpływu rzekomych skłonności homoseksualnych na twórczość Leonarda da Vinci, Prousta czy Wilhelma Macha pisać się będzie o późnych etapach twórczości artystów (jakie znaczenie ma orientacja gdy starość wygasi popędy?), czy tropić w dziełach sztuki ślady konfliktu pokoleń... Możliwości są, doprawdy - ogromne. Zwracam się więc do ciebie młoda (dziś) adeptko tych czy innych modnych "studies". Jeśli chcesz wstrzelić się w modę, która pewnie nadciągnie - już dziś zacznij skrobać jakąś pracę w stylu "geriatric". Nie ma to jak być prekursorem...

Ale prawdziwy bój nie rozegra się w salach wykładowych, tylko w szpitalach. I nie miejmy złudzeń: będzie to walka, na śmierć i życie. Gdy Bismarck tworzył niemiecki system emerytalny, który później stał się natchnieniem dla wielu, średnia życia Niemców wynosiła 45 lat, a emerytury wypłacano dopiero 70-latkom. Dziś średnia wieku jest o kilka dekad dłuższa, i będzie szła w górę. Znów Walter Laqueur: "Zdaniem niektórych ekspertów do 2060 roku średnia spodziewana długość życia będzie wynosić około 100 lat. Zmiany te mają bezpośredni wpływ na wysokość środków systemu opieki społecznej, które trzeba wypłacać, a także opieki zdrowotnej, ubezpieczeń oraz innych świadczeń socjalnych." Słowem - starcy obciążą budżety do granic wytrzymałości. Przedłużanie (czy podtrzymywanie) życia, będzie możliwe technicznie, ale w odniesieniu do większości starców niemożliwe z powodów finansowych. Taka sytuacja określona może być po marksistowsku "konfliktem klasowym". Jak to może się skończyć? Poszukajmy analogii w historii. Analogia, jest tylko analogia, ale - zawsze to coś...

Zważywszy na marną reputację nazizmu pewnie trudno w to uwierzyć, ale za osławionym, nazistowskim programem eutanazji upośledzonych stały osoby związane z projektem reformy humanizującej niemiecką psychiatrię. Cofnijmy się do lat 20-tych ubiegłego wieku. Wśród niemieckich psychiatrów pojawiły się wtedy pomysły, które antycypowały rozwiązania wprowadzane gdzie indziej dopiero w latach 70-tych. Uważano dawniej, że te prekursorskie projekty zarzucono, ale według nowszych badań (np. Hansa Schmuhla, z którego tekstu korzystam) były one wprowadzane w życie, tyle, że mało kto chce to przyznać. Według Schmuhla bowiem program eutanazji tak pogrążył niemiecką psychiatrię w oczach opinii publicznej, że wręcz nie wypadało mówić o niej nic dobrego. Wspomniane projekty, jako się rzekło miały na celu zhumanizowanie lecznictwa psychiatrycznego. I tak, jeden ze zwolenników reformy, Gustaw Kolb, głosił w 1919, że ośrodki psychiatryczne przypominają coś pomiędzy "więzieniem a szpitalem" i służą nie tyle do leczenia, co do ochrony społeczeństwa przed zachowaniami, których nie akceptuje (pobrzmiewa tu nuta "antypsychiatrii", która zrobiła karierę w latach 70-tych, na fali kontrkultury). Kolb proponował więc zmniejszenie ośrodków i nadanie im bardziej otwartego charakteru. Do opieki nad chorymi miały być mocniej włączone rodziny pacjentów, łatwiej byłoby o zwolnienia do domu. Prawami pacjentów miałyby się zająć "Sądy dla Obłąkanych" (Jrrenschutzgerichte). Sądy takie miałyby się składać z dyrektora zakładu okręgowego i 3 osób nie będących specjalistami ("w tym co najmniej jednej kobiety" - jak zaznaczał Kolb). Sądy te miały rozpatrywać skargi pacjentów (zresztą tzw. Związek Reformy Prawnej Statusu Obłąkanych działał w Niemczech jeszcze przed I wojną światową)

W 1923 roku niemieckie MSW nie przyjęło co prawda wszystkich rozwiązań proponowanych przez Kolba, ale zainteresowano się pomysłem nadania lecznictwu bardziej otwartego charakteru, oraz nowymi sposobami terapii, szczególnie propagowaną przez Hermanna Siemona "terapią przez pracę". Tymczasem w latach 20- tych liczba pacjentów zaczęła szybko rosnąć. Między 1924 a 1929 rokiem przybyło ich 120 tysięcy (stan ogólny osiągnął poziom 300 tysięcy), łóżek tymczasem przybyło tylko 35 tysięcy. Co gorsze przybywało zwłaszcza pacjentów ciężko upośledzonych, czy ciężko chorych. Badania przeprowadzone w Saksonii, w roku 1928 wykazały, że 30% pacjentów to nie rokujący wielkich nadziei "psychopaci, alkoholicy, epileptycy, starcy arteriosklerotycy, idioci i imbecyle" kwalifikowani jako nieuleczalni, i nie dający się objąć nowymi formami terapii. Według psychiatrów-reformatorów tego rodzaju pacjenci zajmowali dużą część pomieszczeń i angażowali znaczną część czasu pracy personelu, a do tego źle wpływali na innych pacjentów obniżając ich szansę na poprawę stanu. W 1929 roku wybuchł Wielki Kryzys. Zaczęto redukować personel zakładów, przyjmowano tylko cięższe przypadki (co dalej podnosiło ich procent w stosunku do ogółu pacjentów). Już wtedy zaczęto mówić o eutanazji. W 1932 roku prof. Berthold Kihn obliczał, że utrzymanie 30 tysięcy pacjentów tego rodzaju kosztuje rocznie 150 mln marek dochodząc do wniosku, że "zasadniczo bez obaw może zgodzić się na likwidację "bezwartościowego życia", jak łatwo zauważyć było to jeszcze przed dojściem nazistów do władzy...

I tak, na początku lat 30-tych, niemieccy psychiatrzy, znaleźli się w - jak to określa Schmuhl - "paradoksalnej sytuacji": ośrodki przepełnione były ciężkimi przypadkami, często nie rokującymi żadnych szans na poprawę, natomiast pacjenci, którym można było pomóc, wobec załamania systemu często pozbawieni byli opieki. Tymczasem liczba pacjentów stale rosła. Między 1933 a 1939 rokiem wzrosła o 80 tysięcy, osiągając stan 340 tysięcy - najwięcej w historii Niemiec. Wobec tego natłoku pacjentów i niedostatku środków jęto się działań mających rozładować sytuację. Na coraz szerszą skalę stosować zaczęto sterylizację (wysterylizowani pacjenci byli częściej zwalniani do domów), a także odchodzono od czasochłonnych terapii, takich jak "terapia przez pracę", na rzecz szybkich "terapii szokowych", z wykorzystaniem insuliny, środka zwanego cardiazolem i elektrowstrząsów. Terapie szokowe były brutalne i niebezpieczne. Przy pomocy insuliny wprowadzano pacjenta w rodzaj śpiączki, która nie zawsze dobrze się kończyła, jednym z ubocznych efektów działania cardiazolu było "głębokie i wywołujące strach poczucie unicestwienia", jeśli zaś chodzi o elektrowstrząsy, to wywoływane przez nie drgawki "powodowały często naciągnięcia mięśni i ścięgien, oraz złamania kości, co prowadzić mogło do paraliżu lub śmierci". Krótko mówiąc, lekarze mieli do czynienia z głęboko upośledzonymi pacjentami, nie rokującymi często wielkich nadziei na poprawę stanu, którym musieli aplikować brutalne "metody szokowe", blokującymi dostęp do leczenia lżejszym przypadkom.

Pod koniec lat 30-tych, jak pisze Schmuhl "wydawało się, że psychiatria zakładowa znajduje się przed zapaścią, ze względu na postępujące przepełnienie (zwłaszcza na oddziałach zamkniętych), drastyczne ograniczenia środków i przyjmujący groźne rozmiary brak lekarzy". W tej sytuacji czołowi reformatorzy psychiatrii zaproponowali program eutanazji. Według nich "planowe usuwanie "bytów stanowiących balast" (Balastexistenzen) kryło w sobie możliwość zrestrukturyzowania przynajmniej części uwolnionych mocy, i ich przekształcenia zgodnie z zasadami psychiatrii zreformowanej". Projekt zyskał poparcie kilku wysoko postawionych nazistów, protektorat objął nad nim kierownik podwydziału ochrony rasowej i dziedzicznej wydziału medycznego MSW Philipp Bouhler, ale Schmuhl zaznacza, że "Właściwe planowanie leżało jednak - co trzeba raz jeszcze wyraźnie podkreślić w rękach sztabu ekspertów, którego trzon stanowiła komisja Rzeszy do spraw naukowego opracowania ciężkich cierpień wywołanych przez czynniki dziedziczne i skłonności. Do ciała tego należał cały szereg prominentnych psychiatrów-reformatorów (...)" . Jeden z tych reformatorów, Hermann Nitsche stanął zresztą na czele Centralnego Urzędu do spraw Eutanazji. Program eutanazji sprzęgnięto z badaniami nad zwalczaniem i zapobieganiem chorobom psychicznym. Planowano zaangażować w badania 14 z 30 instytutów anatomicznych, ale szczupłe środki starczyły tylko na dwie placówki badawcze. Według Schmuhla "rezultaty badawcze osiągnięte za pomocą eutanazji były jeszcze długo po wojnie weryfikowane naukowo. Dla psychiatrycznych badań podstawowych oznaczały skokowy przyrost wiedzy".

Czy podobny mechanizm może zadziałać i dziś? No cóż, zbliżone idee błąkają się tu i ówdzie i zdaje się widać je coraz lepiej. By daleko nie szukać - mocno lansowany bioetyk, Peter Singer przedstawia teorie, w których pobrzmiewa koncepcja Balastexistenzen. Kilka tygodni temu w "Gazecie Wyborczej" można było przeczytać tekst Singera pt. "Niech starcy nie chorują", który szedł mniej więcej tak: (...) dawniej starcy umierali często na zapalenie płuc, kończąc w ten sposób "nędzne, chylące się ku upadkowi życie", dziś staruszków i to dotkniętych ciężką demencją leczy się antybiotykami. Tymczasem, nie dość, że są oni starzy, to jeszcze - nie kontaktują. W takiej sytuacji - uważa Singer - nie jest jasne, czy antybiotyki przedłużają życie, a jeśli przedłużają, to po co. Ilu z nas chciałoby żyć dłużej, nie kontrolując czynności fizjologicznych, nie chodząc, jedząc z łyżeczki, utraciwszy bezpowrotnie zdolności umysłowe w stopniu nie pozwalającym mówić ani rozpoznawać własnych dzieci? - pyta Singer. Jego zdaniem dobro pacjenta jest co prawda najważniejsze, ale gdy nie wiadomo czego pacjent naprawdę chce, i czy leczenie naprawdę mu służy należy brać pod uwagę na przykład stanowisko rodziny i koszty społeczne. Koszty społeczne mają zresztą wymiar bardzo konkretny. Singer podaje dane z 2005 roku, zgodnie z którymi pacjenci chorzy na chorobę Alzheimera korzystali ze świadczeń na sumę 91 miliardów dolarów, a do roku 2010 suma świadczeń wzrośnie do 160 miliardów (chodzi o USA). Do tego szerokie stosowanie antybiotyków zaostrza problem bakterii uodparniających się na antybiotyki, co zagraża innym. Singer sugeruje, że takich pacjentów leczyć nie należy. Przy tym decyzję o przerwaniu kuracji lekarze mogliby podejmować nawet wbrew woli rodzinie pacjenta, gdyby ta - kierując się powiedzmy, religią - nalegała na dalsze leczenie. Podatnicy bowiem "nie powinni finansować przekonań religijnych współobywateli".

Nietrudno więc wyobrazić sobie taki scenariusz: postępujące starzenie się Europejczyków wywoła efekt fali staruszków zalewających szpitale i domy opieki. Dodajmy do tego załamanie się systemów emerytalnych i ubezpieczeniowych - i mamy kryzys przypominający pod niejednym względem ten, który dotknął w latach 30-tych ubiegłego wieku niemiecką psychiatrię: za dużo pacjentów, których perspektywy na wyleczenie są marne i za mało środków... Czy aby nie pojawi się wówczas silna pokusa powołania Centralnego Urzędu do Spraw Eutanazji? W każdym bądź razie teorie Singera zdają się kłaść niezły fundament pod takie rozwiązanie. Przy tym można być pewnym, że w razie upowszechnienia się tych teorii pojawi się społeczny nacisk na staruszków, by nie utrudniali życia innym i ochoczo dawali się usypiać. Ale kim będą ci straszni staruszkowie? No cóż, w pewnej perspektywie będziemy nimi wszyscy (poza, wybrańcami bogów, którzy - jak wiadomo - umierają młodo), ale w pierwszym rzędzie (a przynajmniej - przede mną) los ten stanie się udziałem weteranów "młodzieżowej rewolty" sprzed 40 lat. "Mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję" - śpiewali "The Who" w jednym z hymnów tamtego pokolenia, ale ta sztuka udała się niewielu. Reszta żyje i jest coraz starsza... Przy okazji kombatanckich wspominek (np. przy okazji rocznicy maja 68) pokazują ich czasem w telewizji. Pomarszczeni, rozdęci, łysi, niektórzy - ciągle - w strojach stylizowanych nie te z czasu "burzy i naporu". Rzecz można - zwiędłe "dzieci kwiaty"... Biologia wygrała z ideologią, płatając przy tym animatorom młodzieżowej kontrkultury paskudnego figla - padają ofiarą kultu młodości, który sami szerzyli. Ilu usłyszy od wnuków: "dziadku, może już czas byłoby zejść?" Kiedyś ich hasłem było "nie wierz nikomu po 30-stce", czy wkrótce zmienią je na "nie ufaj nikomu przed 60-tką"?

Zaczęliśmy z Marksem, to i skończmy po marksistowsku - otóż, składa się tak, że osoby lansujące teoretyków w typie Singera należą do tych, których stać będzie, jeśli będą mieli ochotę, na utrzymywanie swych ciał przy życiu przy pomocy najdroższych gadżetów. Co powinno dać do myślenia. Nie tylko marksistom...






Bibliografia


  • Walter Laqueur, Ostatni spacer po starej Europie, Europa 213
  • Koszałek-Opałek, rozmowa z M.Bonim, Polska 12.04.2008
  • Józef Pinera, Bismarck się mylił, Stańczyk królewski, 1.
  • Peter Singer, Niech starcy nie chorują, GW 5.04.2008
  • Hans-Walter Schmuhl, Zreformowana psychiatria a masowa zagłada, w: Nazizm, Trzecia Rzesza a procesy modernizacji



Sonda

Czy jesteś za dopuszczalnością eutanazji?



Opublikowano: 2008-06-01



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł