Artykuł

David Silverman

Sens i nonsens badań jakościowych


Badacze jakościowi twierdzą, że nie powinniśmy zakładać, iż techniki stosowane w badaniach ilościowych są jedynymi, jakie pozwalają wyciągać trafne wnioski z badań jakościowych czy terenowych. Oznacza to, że wiele praktyk badawczych pochodzących z badań ilościowych może być nieodpowiednich dla badań jakościowych. Dotyczy to także założenia, że badania prowadzone w ramach nauk społecznych są trafne jedynie wtedy, gdy korzystają z danych uzyskanych z eksperymentów, oficjalnych statystyk i badań robionych na losowo dobranych próbach oraz że jedynie policzalne dane są jedynymi trafnymi i możliwymi do zgeneralizowania typami danych.

Krytycy badań ilościowych wskazują, że założenia te mają wiele wad. Zauważają również, że eksperymenty, oficjalne statystyki i dane sondażowe mogą być po prostu nieodpowiednie w odniesieniu do zadań jakie stawiają przed sobą nauki społeczne. Wykluczają na przykład obserwacje zachodzące w codziennych sytuacjach. W związku z tym, chociaż policzalność może być czasami użyteczna, może zarówno ukrywać, jak i odsłaniać podstawowe procesy społeczne.

Rozważmy problem mierzenia postaw w sondażach. Czy wszyscy mamy spójne postawy wobec kwestii, które prezentują nam pytania badacza? I jaki związek istnieje między naszymi "postawami" a tym, co rzeczywiście robimy - czyli praktyką? Lub też zastanówmy się nad porównaniem oficjalnych statystyk dotyczących przyczyn śmierci i studiów na temat tego jak personel szpitalny, patolodzy i urzędnicy-statystycy zajmują się zgonami. Zauważmy, że nie twierdzimy, że statystyki takie są błędne. Chodzi o to, że są takie sfery rzeczywistości społecznej, których statystyki te nie są w stanie zmierzyć.

Metody stosowane przez badaczy jakościowych są wyrazem powszechnej wiary w to, że mogą one dostarczyć "głębszego" rozumienia zjawisk społecznych niż można byłoby uzyskać z danych czysto ilościowych. Jednakże, tak jak badacze ilościowi odrzuciliby oskarżenie, że wszyscy są "pozytywistami", tak z kolei nie ma jednej ustalonej doktryny, która leżałaby u podstaw wszystkich jakościowych badań społecznych.

W wielu zorientowanych ilościowo podręcznikach metodologii nauk społecznych, badania jakościowe traktowane są jako podrzędny rodzaj metodologii. Jako taki, jak się sugeruje, winien być doceniany na poziomie początkowym lub "rozpoznawczym" badań. Postrzeganie z tej perspektywy, badania jakościowe mogą być używane do zaznajomienia się z miejscem badań, zanim zacznie się poważne dobieranie próby i liczenie.

Pogląd ten jest wyrażony w cytacie z jednego ze starszych tekstów. Zauważcie, jak autorzy odnoszą się do "niepoliczalnych danych" - sugerując, że to dane ilościowe stanowią pod tym względem standard:

    "Przeglądanie niepoliczalnych danych może być dość pomocne, jeśli jest prowadzone systematycznie w trakcie badań, a nie odkładane na koniec analiz statystycznych. Często pojedyncze zdarzenie dostrzeżone przez obserwatora może stać się kluczem do zrozumienia konkretnego zjawiska. Jeśli badacz społeczny uświadomi to sobie w momencie, kiedy może jeszcze dodać do swego materiału czy też zbadać dogłębniej własne dane, które zdążył już zgromadzić, może to znacząco wzbogacić jakość jego wniosków" (Selltiz i in., 1964).

Mimo "przyjaznego" spojrzenia autorów na kwestię używania "niepoliczalnych" danych, zakładają oni, że "analizy statystyczne" stanowią podstawę badań. Podobny punkt widzenia można odnaleźć w innym, późniejszym o ćwierćwiecze, ilościowo nastawionym tekście:

    "Badania terenowe są w swej istocie kwestią zanurzenia się w zbiorze naturalnie przebiegających (...) wydarzeń, dokonywanego po to, by uzyskać wiedzę o danej sytuacji z pierwszej ręki" (Singleton i in., 1988).


Zauważcie zaakcentowanie "zanurzania się" i jego implicite określany kontekst z późniejszymi, bardziej zogniskowanymi badaniami. Podkreślone jest to w dalszym identyfikowaniu przez autorów badań jakościowych i terenowych z "rozpoznawaniem" i "opisem" (tamże) i ich aprobatą dla używania badań terenowych wtedy, "kiedy wie się relatywnie mało o przedmiocie badań" (tamże).

Zastrzeżenia te mają pewną podstawę fakt, że badania jakościowe są - z definicji - bardziej nastawione na długie, opisowe narracje niż na produkowanie tabel statystycznych. Problem, który się wtedy pojawia, polega na tym, jak badacz radzi sobie z kategoryzowaniem opisywanych wydarzeń czy działań.

Problem ten bywa określany czasami jako problem rzetelności. Według Hammersleya rzetelność:

    "Odnosi się do konsekwencji, z jaką poszczególne stwierdzenia są przypisywane do tej samej kategorii przez różnych badaczy lub przez tego samego obserwatora w różnych sytuacjach" (Hammersley, 1992).

Kwestia konsekwencji w tym działaniu jest szczególnie istotna również dlatego, że, z powodu braku miejsca, wiele studiów jakościowych dostarcza jedynie krótkich, przyciągających uwagę, wycinków z danych. Jak odnotował Bryman w odniesieniu do typowych studiów opartych na obserwacji:

    "Rzadko dostępne są notatki terenowe lub rozszerzone transkrypcje wywiadów; byłyby one bardzo pomocne dla czytelnika, który mógłby wyrazić swoje własne odczucia na temat perspektywy, jaką przyjmują badani" (Bryman, 1988).

Co więcej, nawet jeśli działania ludzi są nagrywane lub filmowane, a następnie dokonuje się transkrypcji tych zapisów, rzetelność interpretacji tych transkrypcji może być znacząco osłabiona przez zaniedbanie zapisania pozornie trywialnych, lecz często bardzo znaczących pauz, wchodzenia sobie w słowo lub ruchów ciała. Na przykład przeprowadzono ostatni studium dotyczące konsultacji medycznych, które miało pokazać, czy pacjenci chorzy na raka rozumieli, że ich choroba jest śmiertelna. Kiedy początkowo badacze przesłuchiwali taśmy z konsultacji szpitalnych, odnosili czasem wrażenie, że nie ma na nich śladu, by do pacjentów docierało to, co lekarze, często ostrożnie, mówili o ich rokowaniach. Jednakże, kiedy taśmy zostały ponownie przepisane, okazało się, że pacjenci wypowiadali się bardzo oszczędnie ("tak" lub dużo częściej "mm"), by zaznaczyć, że docierają do nich te informacje. Podobnie, lekarze uważnie śledzili milczenie pacjentów i powtarzali swoje diagnozy.

Niektórzy badacze jakościowi uważają, że troska o rzetelność obserwacji pojawia się jedynie w tradycji badań ilościowych. Ponieważ to, co nazywają "pozytywistycznym" punktem widzenia, nie dostrzega różnicy między światem przyrodniczym a społecznym, więc tylko oni mogą domagać się rzetelnych pomiarów życia społecznego. Dla odmiany, twierdzi się, że skoro uważamy, iż życie społeczne cały czas się zmienia, nie ma sensu troszczyć się o to, czy nasze narzędzia badawcze umożliwiają dokonanie dokładnych pomiarów.

Zajęcie takiego stanowiska wykluczałoby wszelkie systematyczne badania, gdyż oznacza ono, że nie możemy zakładać istnienia żadnych stałych właściwości świata społecznego. Jednakże, jeśli zgodzimy się, że takie właściwości istnieją, to czemuż inne prace nie miałyby ich powielić. Jak twierdzą Kirk i Miller:

    "Badacze jakościowi nie mogą już dłużej pozwalać sobie na opieranie się w kwestii rzetelności na mglistych przesłankach. Podczas gdy mocną stroną badań terenowych jest zdolność do oceny prawdziwości twierdzeń, ich wyniki nie będą (rozsądnie) brać pod uwagę tego, że nie zwraca się specjalnej uwagi na rzetelność. W kwestii oceny rzetelności to na badaczu-naukowcu spoczywa obowiązek dokumentowania swych działań" (Kirk, Miller, 1986).

Drugi rodzaj krytyki badań jakościowych odnosi się do tego, jak pewne są wyjaśnienia, które badania te przynoszą. Są one czasami nazywane kwestią anegdotyzmu, która ujawnia się w sposobie pisania raportów z badań jakościowych. Polega ona na przywoływaniu kilku wymownych "przykładów" odnoszących się do danego zjawiska bez podejmowania żadnych wysiłków analizowania mniej jasnych (lub nawet opozycyjnych) danych. Problem ten opisał bardzo jasno Bryman:

    "W badaniach jakościowych pojawia się tendencja do anegdotycznego podejścia do używania danych w powiązaniu z wyjaśnieniami czy wnioskami. Krótkie rozmowy, wycięte z nieustrukturyzowanych wywiadów, (...) są używane jako dowody na poparcie poszczególnych twierdzeń. Stwarza to podstawy do niepokoju o reprezentatywność czy też ogólność, której miałyby dostarczać takie fragmenty" (Bryman, 1988).

Stawianie zarzutu anegdotyzmu pozwala kwestionować trafność większości badań jakościowych. Trafność to słowo będące synonimem prawdy. Czasami można wątpić w trafność danego wyjaśnienia, ponieważ badacz w ogóle nie próbuje zmierzyć się z przypadkami, które pokazują coś zupełnie przeciwnego do tego, co on sam twierdzi. Czasami także głębokie zanurzenie się w "teren", tak typowe dla badań jakościowych, prowadzi do koncentracji na kwestii rzetelności interpretacji badacza dotyczących "jego" plemienia czy organizacji. Lub też czasami wymagania redaktorów czasopism, by coraz bardziej skracać własne teksty sprawia, że badaczowi nie pozostaje nic innego jak tylko używać "wymownych" przykładów - coś podobnego zdarza się zresztą w naukach przyrodniczych, kiedy to na przykład, asystenci laboratoryjni dostawali zadanie, by dobrać "perfekcyjne" slajdy do ważnego wykładu swojego profesora.

Poza tymi powszechnymi problemami, wątpliwości dotyczące rzetelności i trafności badań jakościowych powodują, że wielu badaczy ilościowych deprecjonuje wartość jakościowych badań. Jak jednak widzieliśmy, ten rodzaj "pogrążenia przez nikłą pochwałę" jest całkowicie równoważony przez krytyki pod adresem badań ilościowych wysuwanych przez badaczy jakościowych.

Faktem jest jednak, że często trudno oddzielić badania jakościowe od ilościowych, ponieważ od ich kombinacji zależy powodzenie projektu badawczego.

Przypadek dotyczył grupy dzieci z zespołem Downa, u których podejrzewano chorobę serca. Lekarze podawali wszystkie informacje przy jednej wizycie, bez zastosowania metody krok po kroku. Ponadto, nietypowo, lekarz pozwalał rodzicom podjąć decyzję o przyszłym leczeniu, zachęcając ich, by brali pod uwagę takie niemedyczne czynniki jak radość życia dziecka czy jego przyjacielską osobowość. To lekarskie koncentrowanie się na społecznej charakterystyce dziecka było widoczne już na początku każdej konsultacji. Byłem w stanie zbudować tabelę opartą na porównaniu między konsultacjami dzieci z zespołem Downa a dzieci, które nie cierpiały na tę chorobę, która zestawiała różne formy zadawania pytań rodzicom przez lekarzy i formy odpowiedzi udzielanych przez rodziców. Pokazywała ona silną skłonność, zarówno u lekarzy, jak i u rodziców, by w stosunku do dzieci z zespołem Downa nie używać słowa "zdrowy", a ten brak odniesień do "dobrego zdrowia" okazał się być kluczowy dla zrozumienia charakteru późniejszych konsultacji klinicznych.

Co więcej, kategorie umieszczone w tabeli nie pochodziły ode mnie. Po prostu umieściłem w tabeli różne pytania i odpowiedzi jakie rzeczywiście padały w rozmowie. Na przykład najczęstsze pytanie, jakie rodzicom zadawali lekarze, brzmiało: "Dziecko jest zdrowe?"

Ale takie pytanie rodzice dzieci z zespołem Downa słyszeli rzadko. W zamian za to, najczęstsze pytanie brzmiało: "Jak on (ona) się ma?"

To unikanie słowa "zdrowe" okazało się być kluczowe dla zrozumienia kierunku, w jakim następnie szły konsultacje z rodzinami dzieci z zespołem Downa.

Przykład ten pokazuje, że nie ma żadnego powodu, dla którego badacze jakościowi nie powinni, jeśli jest to odpowiednie, używać ilościowych miar. Proste techniki obliczeniowe, wywiedzione teoretycznie na podstawie własnych kategorii badanych, mogą dostarczyć narzędzia sondowania całego zbioru danych, które zwykle gubią się w intensywnych badaniach jakościowych. Zamiast polegać jedynie na słowach badacza, czytelnik ma szansę przyjrzeć się danym jako całości. Z kolei badacze są w stanie testować i sprawdzać własne uogólnienia bez dręczących wątpliwości na temat dokładności wrażeń, jakie wywołują w nich dane.

Zakończę ten rozdział stwierdzeniem, które pokazuje absurdalność posuwania zbyt daleko rozróżnienia na to, co jakościowe i to co ilościowe:

    "Nie staje zatem przed nami ostry wybór między słowami a liczbami czy nawet między precyzyjnymi a nieprecyzyjnymi danymi; raczej mamy do czynienia ze spektrum rozciągającym się od bardziej do mniej precyzyjnych danych. Ponadto, nasze decyzje, co do tego, jaki stopień precyzji będzie odpowiedni w odniesieniu do danego twierdzenia, powinny zależeć od istoty tego, co próbujemy opisać, od prawdopodobnej dokładności naszego opisu, od naszych celów oraz od źródeł, które są nam dostępne. Nie powinny być natomiast zależne od ideologicznego zaangażowania w jeden czy drugi paradygmat metodologiczny" (Hammersley, 1992).



    Artykuł został oparty na książce Davida Silvermana "Interpretacja danych jakościowych" (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007). Jest to cieszący się popularnością na zachodnich uczelniach podręcznik do metodologii badań jakościowych. Wszelkie uzupełnienia za zgodą Wydawcy.




Opublikowano: 2008-03-06



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu