Artykuł

Renata Mazurowska i Ewa Wojtyna

GG o miłości: Stracić głowę dla miłości


    Z Ewą Wojtyną, psychologiem i lekarzem, rozmawia Renata Mazurowska

Renata:
Witaj Ewo! Dziś chciałabym, byśmy porozmawiały o tym, co to znaczy stracić dla kogoś głowę? Czy to oznacza, że gdy się zakochujemy, odbiera nam rozum?

Ewa:

Dokładnie tak jest, jak mówisz. Wyłącza się rozsądek, a zaczyna szaleć ukryte w nas zwierzątko. "Myślimy" ciałem, dajemy się ponieść emocjom. I choć brzmi to bardzo mało wzniośle, jest to bardzo fajna sprawa :-))) Zresztą niezwykle ważna w tworzeniu mocnych więzi międzyludzkich. Dzięki tej "ślepocie" możemy nawiązać kontakty, które nie miałyby szans w zwyczajnych okolicznościach. Dajemy też szansę partnerowi - w tej fazie romantycznych uniesień częściej dostrzegamy zalety partnera niż jego wady.

Renata:
Czy to nie jest przypadkiem tak, że widzimy w partnerze kogoś nierealnego, a nie człowieka z krwi i kości? Kochamy się w kimś wirtualnym, wymarzonym? W wyobrażeniu, a nie w nim samym?

Ewa:

Jasne, że kochamy się w ideale. Kochałaś się kiedyś w kimś innym? ;-) Zresztą to cecha namiętności. Romantyzm tej miłości bardzo często wymaga wyrzeczenia się wszystkich innych spraw - zapominamy więc o rozumie, rodzinie, obowiązkach itd. - istnieje tylko ON czy ONA! Nie dostrzegamy wtedy wad, wyolbrzymiamy zalety. Myślimy zupełnie nieracjonalnie. I to jest bardzo miłe, ale trzeba pamiętać, że to obraz sielankowy i rzeczywiście możemy się bardzo mylić. Wartościowe jednak zawsze będzie to, że te chwile uniesień pokazują nam, czego szukamy, co jest dla nas ważne. I nawet jeśli obiekt naszych westchnień ostatecznie okaże się porażką, to na przyszłość będziemy bogatsi o wiedzę na temat nas samych. Łatwiej będzie wtedy rozejrzeć się za właściwym partnerem.

Renata:
Łatwo o pomyłkę w takich zauroczeniach. Z drugiej strony - można znać się wiele lat, a okazuje się, że partner potrafi niemiło zaskoczyć.

Ewa:

Myślę jednak, że te późniejsze niespodzianki wynikają z innych przyczyn niż "ślepota" z okresu utraty głowy. Jak mawia stara mądrość ludowa: "Miłość jest ślepa, a małżeństwo dobrym okulistą". Dłuższy i poważniejszy związek dość szybko pokazuje codzienne oblicze partnera. Rzecz w tym, że czasem nasz partner znowu traci głowę - niestety nie dla nas. I wtedy znowu się uruchamiają nieracjonalne zachowania. Próbujmy zatem tak podsycać namiętność, żeby czasem stracić głowę dla naszego "odwiecznego" partnera.

Renata:
Jakie są objawy "stracenia głowy"? Słyszałam, że temperaturę uczuć można mierzyć dosłownie - zdarzają się stany gorączkowe jak w chorobie.

Ewa:

Coś w tym jest. Niektórym rzeczywiście słupek rtęci podskakuje do góry. Zwłaszcza, jeśli to nieszczęśliwa miłość. Jak z romantycznych opowieści o niespełnionych uczuciach. Najczęściej jednak czujemy się "nakręceni", pełni energii. Serce wali jak oszalałe, w brzuchu rodzą się motyle. A przede wszystkim zaczynamy przewartościowywać nasze potrzeby. Na pierwsze miejsce wysuwa się obiekt uczuć i to jemu zaczynamy podporządkowywać całą resztę. To znak, że naprawdę tracimy głowę!

Renata:
Dlaczego nie śpimy? Nie jemy? Tracimy na wadze?

Ewa:

Namiętna miłość wyzwala w nas całą burzę hormonalną. Wzbudza w nas też instynkt walki - o ukochanego partnera, o jego zainteresowanie itd. A każda walka wiąże się z uwalnianiem adrenaliny. Ten koktail hormonalny powoduje taką mobilizację organizmu do działania, że zmniejsza się zapotrzebowanie na sen. Jeść też nie trzeba aż tyle, bo organizm korzysta ze zgromadzonych rezerw (zresztą szkoda czasu na jedzenie, kiedy tyle ważnych spraw ma miejsce). A skoro nie jemy, a organizm działa na podwyższonych obrotach, to nic dziwnego, że i waga spada.

Renata:
Antropolodzy mówią, że ten obłęd trwa maksymalnie 1,5 roku. To jest ten czas, gdy powstają najbardziej żarliwe dzieła sztuki, możemy umrzeć za ukochanego/ukochaną. Co potem?

Ewa:

Nie wiem czy można aż tak bardzo ufać antropologom. Znam takich, którym to przechodzi lub nie w innym czasie niż owo 1,5 roku. Ale coś w tym jest, że okres największych romantycznych uniesień jest okresem niezwykle twórczym. Choćby dlatego, że chcemy wtedy zaimponować czymś wybrankowi, a i nasza uwaga jest skierowana na inne, mniej materialne sprawy. Rozum też wtedy idzie na urlop, więc pomysły umierania za ukochanych nie należą do rzadkości. A potem - jeśli przeżyjemy - przychodzi moment refleksji czy te chwile uniesień rzeczywiście są aż tak bardzo warte naszych wysiłków. Zaczynamy szukać czegoś więcej niż tylko namiętność. Zaczynamy poszukiwać głębi w naszym związku, zaufania, poczucia bezpieczeństwa. Jeżeli to znajdziemy, miłość przechodzi w spokojniejszą ale i głębszą fazę - fazę w której dominuje intymność i zaangażowanie, a nie tylko fajerwerki emocji i przeżyć. Jeżeli nie znajdziemy tych głębszych wartości - budzimy się ze zbolałym sercem i głową. Odzyskujemy rozsądek i... powoli zaczynamy poszukiwania na nowo. To trochę jak narkotyk - tęsknimy za uniesieniami, a gdy ich przez dłuższy okres brak - pojawiają się objawy abstynencyjne: rozdrażnienie, smutek, złość, ból...

Renata:
To może na wiosnę taki mały zawrocik głowy dobrze nam zrobi? W końcu krew szybciej krąży, dotleniamy organizm, no i te endorfiny w powietrzu... :-)

Ewa:

Hmm, pierwsze słyszę, żeby endorfinami się inhalować, ale nie da się ukryć, że w wirze namiętności endorfiny wydzielają się w większych ilościach. I bardzo dobrze - nastrój wtedy nam dopisuje, a i odporniejsi jesteśmy. Mówiąc krótko - jeśli dobrze ulokować uczucie - zyskuje na tym nie tylko nasza dusza, ale i ogólny stan zdrowia. Nieco gorzej, jeżeli ostatecznie przytrafi się nam uczuciowa klęska, ale... kto by się tam tym na zapas przejmował! ;-)))



    Z Ewą Wojtyną, psychologiem i lekarzem rozmawiała Renata Mazurowska. Rozmowę opublikowano w czasopiśmie Cogito.




Opublikowano: 2007-12-02



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu