Reklamy
Artykuł
Bartłomiej Dzik
Czy „uzależniony” znaczy „gorszy”?
Nigdy w życiu nie wypaliłem nawet jednego papierosa. Dym papierosowy sam w sobie wydaje mi się raczej nieprzyjemny. A jednak coś bardzo mnie różni od większości niepalących. Nie potępiam palaczy, nie biorę udziału w antytytoniowych krucjatach, obecne trendy eliminowania palących z przestrzeni publicznej przyjmuję z niesmakiem. Co więcej – rozważałem nawet świadome rozpoczęcie palenia, bo mogłoby to być przydatne w moich empirycznych badaniach w kasynach gry – bycie bowiem aktywnym palaczem jest chyba przyjemniejsze niż bierne palenie. Widziałem, jaką konsternację wzbudzał mój pomysł wśród znajomych – kuriozalne wydawało im się, że dorosły człowiek spokojnie zastanawia się, czy zacząć od zera pewien nałóg. Ostatecznie nie zdecydowałem się na rozpoczęcie palenia (w kasynach działa bardzo efektywna klimatyzacja), co nie oznacza, że całkiem porzuciłem ten pomysł.
Uzależnienia niewątpliwie nie mają dobrej prasy. Już sama etymologia słowa narzuca negatywne skojarzenie – uzależnienie to przecież przeciwieństwo niezależności, swobody, wolności. Zauważmy jednak, że wolność i swoboda nie są wartościami absolutnie preferowanymi – większość z nas żeni się i wychodzi za mąż, choć stanowi to pewne ograniczenie wolności w stosunku do życia „na kocią łapę”. Większość ludzi pracuje na etatowych posadach, bo wolą bezpieczeństwo umowy o pracę od swobody, jaką dawałoby prowadzenie własnej firmy. Za osobę bardzo niezależną można uznać mieszkającego pod mostem kloszarda, który nie martwi się, za co opłacić czynsz, ani jak żona zareaguje na jego późny powrót do domu. A jednak mało kto dobrowolnie porzuciłby uporządkowane życie, by zostać kloszardem – to się po prostu nie kalkuluje. Chyba jesteśmy zbyt uzależnieni od ciepłego, wygodnego łóżka. Nie wiem jak Czytelnicy, ale ja jestem łóżkoholikiem...
Często sami decydujemy się na ograniczenie niezależności, jeśli służy to naszej wygodzie. Poświęcamy coś tak wzniosłego jak część wolności, na rzecz czegoś tak banalnego jak codzienna, gorąca kawa na śniadanie. Rezygnacja z niezależności dla przyjemności jest typowa, zatem nie można w tym dopatrywać się zła nałogów. A może problem z nałogami polega na tym, że – w przeciwieństwie do pracy czy małżeństwa – nałogi są nieplanowane, popadamy w nie bez głębszego postanowienia? Jednak i to nie wydaje się prawdą, bo choćby tak ważne decyzje jak te o małżeństwie nie zawsze są do końca planowane. To nie my decydujemy, która osoba nas zafascynuje, miłość ma wiele cech nałogu, a jej konsekwencje bywają dużo poważniejsze niż większości uzależnień. Skoro ani sam fakt rezygnacji z niezależności, ani brak zaplanowania nie stanowią zła uzależnienia, to zostaje już tylko jeden aspekt – powszechnie panująca opinia, że nałogi są destrukcyjne dla uzależnionej jednostki i reszty społeczeństwa.
Szkodliwość nałogów dla społeczeństwa wydaje się sprawą dość oczywistą, ale i tutaj obowiązują swego rodzaju podwójne standardy. Niedawno głośno było o badaniach, które sugerowały, że dyslektyczni kierowcy reagują wolniej niż kierowcy po przekroczeniu dopuszczalnej dawki alkoholu. Nawet, gdyby ten wynik uzyskał kolejne mocne potwierdzenie, raczej nie wpłynąłby na nowe kryteria wydawania i weryfikowania praw jazdy dyslektykom, ani tym bardziej na liberalizację przepisów odnośnie prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu dla nie-dyslektycznych kierowców. Palacze spotykają się z coraz większą dezaprobatą w miejscach publicznych. Zwróćmy jednak uwagę, że papieros osoby palącej na przystanku autobusowym emituje nieporównywalnie mniej szkodliwych substancji niż każdy przejeżdżający obok samochód. Na tym przykładzie widać, jak silnie działa mechanizm wybiórczego traktowania zagrożeń, oparty na tzw. heurystyce dostępności – zagrożenia wynikające z nałogów są postrzegane jako bardzo znaczące, ponieważ podlegają powszechnej stygmatyzacji w mediach („obywatel Janusz Z. jadąc po pijanemu potrącił rowerzystę”). Natomiast inne, obiektywnie ważniejsze czynniki ryzyka, są często ignorowane, np. nikt nie napisze, że przyczyną wypadku drogowego była – również wyraźnie obniżająca koncentrację – rozmowa przez telefon komórkowy.
Co więcej – abstynenci w ogóle nie zdają sobie sprawy, że czerpią poważne korzyści z istnienia osób uzależnionych (Lemieux, 2000). Palacze i pijący odprowadzają do skarbu państwa poważne kwoty podatku akcyzowego, który służy wszystkim obywatelom – może nawet w większym stopniu abstynentom. Wypłaty z systemów emerytalnych ustalane są w oparciu o wartości tzw. dalszego trwania życia, uśrednione dla całej populacji. Średnie trwanie życia palaczy jest niższe niż średnia dla populacji, a abstynentów - wyższe. Ze względu na traktowanie palaczy i niepalących jako jedną grupę w aktuarialnych kalkulacjach wysokości emerytur, im większy odsetek palaczy w populacji, tym wyższa emerytura abstynenta. Jest ciekawe, że w codziennej debacie podkreśla się dość nieprecyzyjnie skutki uboczne biernego palenia, a całkowicie pomija ten wymierny aspekt korzyści finansowych z istnienia palaczy dla osób niepalących.
Ostatecznym argumentem przeciw uzależnieniom zostaje więc ich szkodliwość dla samego uzależnionego. Stwierdzenie, że palacz szkodzi samemu sobie rujnując swoje zdrowie niewiele wnosi, bo to samo można powiedzieć choćby o górniku. Nie można obalić analogii między górnikiem a palaczem argumentem, że praca górnika jest ekonomicznie korzystna dla reszty społeczeństwa, bo wyżej pokazałem, że to samo można powiedzieć o istnieniu palaczy. W praktyce, biorąc pod uwagę górnicze przywileje i dopłaty do nierentownych kopalń, może się okazać, że niepalący czerpią większe korzyści z istnienia palaczy niż z pracy górników. Argument o szkodliwości uzależnień musi się odwoływać do czegoś więcej niż samej szkodliwości i przybiera zwykle formę: „uzależniony nie wie, co robi, nie zna prawdziwego bilansu zysków i strat nałogu”. Gdyby uzależniony wiedział, jak bardzo szkodliwy jest dla niego nałóg, robiłby wszystko, łącznie z poddaniem się nieprzyjemnej terapii, by się z uzależnienia wyzwolić. Sprawa jest tylko z pozoru prosta, dotyka bowiem kilku zasadniczych problemów natury psychologicznej i filozoficznej. Problematyczna jest zwłaszcza ocena korzyści i szkód wynikających z uzależnienia dla uzależnionego. Taka ocena bywa punktem wyjścia dla szeregu decyzji o charakterze społeczno - politycznym: osoby mające paternalistyczną wizję państwa ze szkodliwości nałogów mogłyby wywodzić zakaz sprzedaży substancji uzależniających, czy przymusowe leczenie osób uzależnionych – dla ich własnego dobra.
Czy uzależniony naprawdę nie zdaje sobie sprawy z negatywnych skutków uzależnienia? Okazuje się, że bywa dokładnie odwrotnie – Kip W. Viscuti (1990) badał, jak palacze i osoby niepalące oceniały prawdopodobieństwo śmierci z powodu raka płuc wywołanego paleniem. Okazało się, że palacze przeszacowywali to prawdopodobieństwo trzykrotnie, a niepalący – czterokrotnie. Trudno więc mówić, że palący nie dostrzegają ogólnego ryzyka związanego z paleniem. Jednak w wypadku ocen swoich własnych szans, dominować zaczyna nierealistyczny optymizm. Badani przez Schoenbauma (1997) najtwardsi nałogowi palacze (tj. palący więcej niż paczkę papierosów dziennie) przeszacowywali swoje szanse dożycia 75 roku życia nawet dwukrotnie, ale już osoby palące umiarkowane ilości papierosów oceniały to prawdopodobieństwo nadzwyczaj trafnie. Zaniżone oceny śmiertelności u najtwardszych nałogowców mogą stanowić pewien argument za tym, że takie osoby „nie wiedzą co czynią”, należy jednak pamiętać, że nierealistyczny optymizm w ważnych kwestiach życiowych jest niezmiernie popularny w całej populacji, a pewna doza optymistycznego samo-oszukiwania wydaje się wręcz konieczna dla zdrowia psychicznego (Taylor i Brown, 1988).
W sytuacji, gdy uzależniony trafnie ocenia zagrożenia związane z nałogiem, jego błąd może polegać na tym, że nie docenia korzyści wynikających z porzucenia nałogu – np. alkoholik zapomniał, jak wspaniale jest być abstynentem itp. To podejście ma dwie zasadnicze wady – ignoruje ono fakt, że wiele nałogów jest konsekwencją przeżytych traumatycznych wydarzeń – uzależnienie jest w tym przypadku desperacko wybranym środkiem znieczulającym. Twórcy teorii racjonalnych uzależnień, Becker i Murphy (1988) celnie zauważyli, że nie tyle ludzie są nieszczęśliwi, bo są uzależnieni, ale raczej są uzależnieni, gdyż są nieszczęśliwi. Nawet, jeśli nałogowiec czuje, że bez uzależnienia funkcjonowałby dużo lepiej, to zdaje sobie również sprawę, że pozbycie się nałogu to proces bolesny i kosztowny. Korzyści z terapii są nie do końca pewne i oddalone w czasie, a sama terapia kosztowna i traumatyczna. W „Charakterach” (10/2004) pokazywałem, że twierdzenia typu „warto nieco pocierpieć dla długoterminowych korzyści” łatwo wygłasza się, teoretyzując w wygodnym fotelu. W praktyce trudno udowodnić, że nieracjonalna jest postawa rezygnacji z bolesnej terapii, choćby owa terapia miałaby wydłużyć życie jednostki o 20 lat.
Osoby wysuwające argument „uzależniony nie zna prawdziwego bilansu zysków i strat nałogu”, zwłaszcza specjaliści od zdrowia publicznego, zdają się postrzegać całą kwestię bardzo jednostronnie, skupiając się na stratach. Jest jednak oczywiste, że uzależnienie wiąże się z zyskami dla uzależnionego – cechą wspólną uzależniających substancji chemicznych jest silne oddziaływanie na ośrodek przyjemności (Gardner i Dawid, 1999). Twierdzenie, że osoba uzależniona nie ma żadnych korzyści z zażywania substancji uzależniającej są więc w oczywisty sposób absurdalne (Lemieux, 2000). Ciekawe, że o ile skrupulatnie stara się znaleźć wszelkie koszty i negatywne efekty zdrowotne używek, niewiele wysiłku poświęca się próbie zmierzenia przyjemności, jaką używka dostarcza. Zapewne wielu uczonych przeraża perspektywa, że pijaczek spożywający wieczorem tanie wino w bramie mógłby mieć z tej konsumpcji większą przyjemność (mierzoną jakimś wymyślnym hedometrem) niż ta, jaką profesor uniwersytetu czerpie w ciągu całego roku z referatów wygłaszanych na prestiżowych konferencjach – a przecież takiego wyniku wykluczyć nie możemy.
Czy uzależniony znaczy gorszy? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Uzależnieni mogą czasem trafniej oceniać ryzyko związane z nałogiem niż abstynenci. Istnieją jednak przekonujące argumenty, że na początkowe decyzje o zażywaniu uzależniającej substancji jak i późniejsze zachowanie nałogowca wpływają bardzo silne pierwotne popędy biologiczne, które upośledzają procesy racjonalnej oceny sytuacji (Loewenstein, 1999). Z drugiej strony ani upośledzony proces decyzyjny, ani nawet kanibalizowanie przez nałóg innych sfer życia jednostki, w niczym nie przeszkadza, by nałogowiec czerpał z życia większą przyjemność niż abstynent. Czy tak jest w rzeczywistości? Wciąż mało wiemy o tym, jak mierzyć, agregować i porównywać fizyczne cierpienia i przyjemności. Badania w tym zakresie dostarczają nieintuicyjnych rezultatów, zauważono choćby, że dłuższy bolesny zabieg medyczny może być pewnych warunkach zapamiętany jako mniej nieprzyjemny niż niemal identyczny, krótszy zabieg (Kahneman, Wakker, Sarin, 1997). Pytanie o zło nałogów jest w dużej mierze pytaniem o filozoficzną koncepcję ludzkiego szczęścia i ludzkiej racjonalności. Zapewne inną odpowiedź otrzymamy patrząc z punktu widzenia hedonistycznego utylitaryzmu, a inną przyjmując za punktu wyjścia chrześcijański personalizm. Moim celem nie było danie odpowiedzi na postawione w tytule pytanie, ale pokazanie złożoności problemu. O tym, jak mało wiemy o nałogach świadczy najlepiej fakt, że pomimo znacznych zasobów zaangażowanych w prewencję i terapię uzależnień, sukcesy w walce z nałogami okazują się raczej mizerne. Rezygnacja z uproszczonej, „czarno-białej” wizji uzależnień, jaką oferuje nam paradygmat zdrowia publicznego, wydaje się konieczna, by poczynić znaczące postępy w zrozumieniu tej jakże intrygującej problematyki.
Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu
Uzależnienia niewątpliwie nie mają dobrej prasy. Już sama etymologia słowa narzuca negatywne skojarzenie – uzależnienie to przecież przeciwieństwo niezależności, swobody, wolności. Zauważmy jednak, że wolność i swoboda nie są wartościami absolutnie preferowanymi – większość z nas żeni się i wychodzi za mąż, choć stanowi to pewne ograniczenie wolności w stosunku do życia „na kocią łapę”. Większość ludzi pracuje na etatowych posadach, bo wolą bezpieczeństwo umowy o pracę od swobody, jaką dawałoby prowadzenie własnej firmy. Za osobę bardzo niezależną można uznać mieszkającego pod mostem kloszarda, który nie martwi się, za co opłacić czynsz, ani jak żona zareaguje na jego późny powrót do domu. A jednak mało kto dobrowolnie porzuciłby uporządkowane życie, by zostać kloszardem – to się po prostu nie kalkuluje. Chyba jesteśmy zbyt uzależnieni od ciepłego, wygodnego łóżka. Nie wiem jak Czytelnicy, ale ja jestem łóżkoholikiem...
Często sami decydujemy się na ograniczenie niezależności, jeśli służy to naszej wygodzie. Poświęcamy coś tak wzniosłego jak część wolności, na rzecz czegoś tak banalnego jak codzienna, gorąca kawa na śniadanie. Rezygnacja z niezależności dla przyjemności jest typowa, zatem nie można w tym dopatrywać się zła nałogów. A może problem z nałogami polega na tym, że – w przeciwieństwie do pracy czy małżeństwa – nałogi są nieplanowane, popadamy w nie bez głębszego postanowienia? Jednak i to nie wydaje się prawdą, bo choćby tak ważne decyzje jak te o małżeństwie nie zawsze są do końca planowane. To nie my decydujemy, która osoba nas zafascynuje, miłość ma wiele cech nałogu, a jej konsekwencje bywają dużo poważniejsze niż większości uzależnień. Skoro ani sam fakt rezygnacji z niezależności, ani brak zaplanowania nie stanowią zła uzależnienia, to zostaje już tylko jeden aspekt – powszechnie panująca opinia, że nałogi są destrukcyjne dla uzależnionej jednostki i reszty społeczeństwa.
Szkodliwość nałogów dla społeczeństwa wydaje się sprawą dość oczywistą, ale i tutaj obowiązują swego rodzaju podwójne standardy. Niedawno głośno było o badaniach, które sugerowały, że dyslektyczni kierowcy reagują wolniej niż kierowcy po przekroczeniu dopuszczalnej dawki alkoholu. Nawet, gdyby ten wynik uzyskał kolejne mocne potwierdzenie, raczej nie wpłynąłby na nowe kryteria wydawania i weryfikowania praw jazdy dyslektykom, ani tym bardziej na liberalizację przepisów odnośnie prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu dla nie-dyslektycznych kierowców. Palacze spotykają się z coraz większą dezaprobatą w miejscach publicznych. Zwróćmy jednak uwagę, że papieros osoby palącej na przystanku autobusowym emituje nieporównywalnie mniej szkodliwych substancji niż każdy przejeżdżający obok samochód. Na tym przykładzie widać, jak silnie działa mechanizm wybiórczego traktowania zagrożeń, oparty na tzw. heurystyce dostępności – zagrożenia wynikające z nałogów są postrzegane jako bardzo znaczące, ponieważ podlegają powszechnej stygmatyzacji w mediach („obywatel Janusz Z. jadąc po pijanemu potrącił rowerzystę”). Natomiast inne, obiektywnie ważniejsze czynniki ryzyka, są często ignorowane, np. nikt nie napisze, że przyczyną wypadku drogowego była – również wyraźnie obniżająca koncentrację – rozmowa przez telefon komórkowy.
Co więcej – abstynenci w ogóle nie zdają sobie sprawy, że czerpią poważne korzyści z istnienia osób uzależnionych (Lemieux, 2000). Palacze i pijący odprowadzają do skarbu państwa poważne kwoty podatku akcyzowego, który służy wszystkim obywatelom – może nawet w większym stopniu abstynentom. Wypłaty z systemów emerytalnych ustalane są w oparciu o wartości tzw. dalszego trwania życia, uśrednione dla całej populacji. Średnie trwanie życia palaczy jest niższe niż średnia dla populacji, a abstynentów - wyższe. Ze względu na traktowanie palaczy i niepalących jako jedną grupę w aktuarialnych kalkulacjach wysokości emerytur, im większy odsetek palaczy w populacji, tym wyższa emerytura abstynenta. Jest ciekawe, że w codziennej debacie podkreśla się dość nieprecyzyjnie skutki uboczne biernego palenia, a całkowicie pomija ten wymierny aspekt korzyści finansowych z istnienia palaczy dla osób niepalących.
Ostatecznym argumentem przeciw uzależnieniom zostaje więc ich szkodliwość dla samego uzależnionego. Stwierdzenie, że palacz szkodzi samemu sobie rujnując swoje zdrowie niewiele wnosi, bo to samo można powiedzieć choćby o górniku. Nie można obalić analogii między górnikiem a palaczem argumentem, że praca górnika jest ekonomicznie korzystna dla reszty społeczeństwa, bo wyżej pokazałem, że to samo można powiedzieć o istnieniu palaczy. W praktyce, biorąc pod uwagę górnicze przywileje i dopłaty do nierentownych kopalń, może się okazać, że niepalący czerpią większe korzyści z istnienia palaczy niż z pracy górników. Argument o szkodliwości uzależnień musi się odwoływać do czegoś więcej niż samej szkodliwości i przybiera zwykle formę: „uzależniony nie wie, co robi, nie zna prawdziwego bilansu zysków i strat nałogu”. Gdyby uzależniony wiedział, jak bardzo szkodliwy jest dla niego nałóg, robiłby wszystko, łącznie z poddaniem się nieprzyjemnej terapii, by się z uzależnienia wyzwolić. Sprawa jest tylko z pozoru prosta, dotyka bowiem kilku zasadniczych problemów natury psychologicznej i filozoficznej. Problematyczna jest zwłaszcza ocena korzyści i szkód wynikających z uzależnienia dla uzależnionego. Taka ocena bywa punktem wyjścia dla szeregu decyzji o charakterze społeczno - politycznym: osoby mające paternalistyczną wizję państwa ze szkodliwości nałogów mogłyby wywodzić zakaz sprzedaży substancji uzależniających, czy przymusowe leczenie osób uzależnionych – dla ich własnego dobra.
Czy uzależniony naprawdę nie zdaje sobie sprawy z negatywnych skutków uzależnienia? Okazuje się, że bywa dokładnie odwrotnie – Kip W. Viscuti (1990) badał, jak palacze i osoby niepalące oceniały prawdopodobieństwo śmierci z powodu raka płuc wywołanego paleniem. Okazało się, że palacze przeszacowywali to prawdopodobieństwo trzykrotnie, a niepalący – czterokrotnie. Trudno więc mówić, że palący nie dostrzegają ogólnego ryzyka związanego z paleniem. Jednak w wypadku ocen swoich własnych szans, dominować zaczyna nierealistyczny optymizm. Badani przez Schoenbauma (1997) najtwardsi nałogowi palacze (tj. palący więcej niż paczkę papierosów dziennie) przeszacowywali swoje szanse dożycia 75 roku życia nawet dwukrotnie, ale już osoby palące umiarkowane ilości papierosów oceniały to prawdopodobieństwo nadzwyczaj trafnie. Zaniżone oceny śmiertelności u najtwardszych nałogowców mogą stanowić pewien argument za tym, że takie osoby „nie wiedzą co czynią”, należy jednak pamiętać, że nierealistyczny optymizm w ważnych kwestiach życiowych jest niezmiernie popularny w całej populacji, a pewna doza optymistycznego samo-oszukiwania wydaje się wręcz konieczna dla zdrowia psychicznego (Taylor i Brown, 1988).
W sytuacji, gdy uzależniony trafnie ocenia zagrożenia związane z nałogiem, jego błąd może polegać na tym, że nie docenia korzyści wynikających z porzucenia nałogu – np. alkoholik zapomniał, jak wspaniale jest być abstynentem itp. To podejście ma dwie zasadnicze wady – ignoruje ono fakt, że wiele nałogów jest konsekwencją przeżytych traumatycznych wydarzeń – uzależnienie jest w tym przypadku desperacko wybranym środkiem znieczulającym. Twórcy teorii racjonalnych uzależnień, Becker i Murphy (1988) celnie zauważyli, że nie tyle ludzie są nieszczęśliwi, bo są uzależnieni, ale raczej są uzależnieni, gdyż są nieszczęśliwi. Nawet, jeśli nałogowiec czuje, że bez uzależnienia funkcjonowałby dużo lepiej, to zdaje sobie również sprawę, że pozbycie się nałogu to proces bolesny i kosztowny. Korzyści z terapii są nie do końca pewne i oddalone w czasie, a sama terapia kosztowna i traumatyczna. W „Charakterach” (10/2004) pokazywałem, że twierdzenia typu „warto nieco pocierpieć dla długoterminowych korzyści” łatwo wygłasza się, teoretyzując w wygodnym fotelu. W praktyce trudno udowodnić, że nieracjonalna jest postawa rezygnacji z bolesnej terapii, choćby owa terapia miałaby wydłużyć życie jednostki o 20 lat.
Osoby wysuwające argument „uzależniony nie zna prawdziwego bilansu zysków i strat nałogu”, zwłaszcza specjaliści od zdrowia publicznego, zdają się postrzegać całą kwestię bardzo jednostronnie, skupiając się na stratach. Jest jednak oczywiste, że uzależnienie wiąże się z zyskami dla uzależnionego – cechą wspólną uzależniających substancji chemicznych jest silne oddziaływanie na ośrodek przyjemności (Gardner i Dawid, 1999). Twierdzenie, że osoba uzależniona nie ma żadnych korzyści z zażywania substancji uzależniającej są więc w oczywisty sposób absurdalne (Lemieux, 2000). Ciekawe, że o ile skrupulatnie stara się znaleźć wszelkie koszty i negatywne efekty zdrowotne używek, niewiele wysiłku poświęca się próbie zmierzenia przyjemności, jaką używka dostarcza. Zapewne wielu uczonych przeraża perspektywa, że pijaczek spożywający wieczorem tanie wino w bramie mógłby mieć z tej konsumpcji większą przyjemność (mierzoną jakimś wymyślnym hedometrem) niż ta, jaką profesor uniwersytetu czerpie w ciągu całego roku z referatów wygłaszanych na prestiżowych konferencjach – a przecież takiego wyniku wykluczyć nie możemy.
Czy uzależniony znaczy gorszy? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Uzależnieni mogą czasem trafniej oceniać ryzyko związane z nałogiem niż abstynenci. Istnieją jednak przekonujące argumenty, że na początkowe decyzje o zażywaniu uzależniającej substancji jak i późniejsze zachowanie nałogowca wpływają bardzo silne pierwotne popędy biologiczne, które upośledzają procesy racjonalnej oceny sytuacji (Loewenstein, 1999). Z drugiej strony ani upośledzony proces decyzyjny, ani nawet kanibalizowanie przez nałóg innych sfer życia jednostki, w niczym nie przeszkadza, by nałogowiec czerpał z życia większą przyjemność niż abstynent. Czy tak jest w rzeczywistości? Wciąż mało wiemy o tym, jak mierzyć, agregować i porównywać fizyczne cierpienia i przyjemności. Badania w tym zakresie dostarczają nieintuicyjnych rezultatów, zauważono choćby, że dłuższy bolesny zabieg medyczny może być pewnych warunkach zapamiętany jako mniej nieprzyjemny niż niemal identyczny, krótszy zabieg (Kahneman, Wakker, Sarin, 1997). Pytanie o zło nałogów jest w dużej mierze pytaniem o filozoficzną koncepcję ludzkiego szczęścia i ludzkiej racjonalności. Zapewne inną odpowiedź otrzymamy patrząc z punktu widzenia hedonistycznego utylitaryzmu, a inną przyjmując za punktu wyjścia chrześcijański personalizm. Moim celem nie było danie odpowiedzi na postawione w tytule pytanie, ale pokazanie złożoności problemu. O tym, jak mało wiemy o nałogach świadczy najlepiej fakt, że pomimo znacznych zasobów zaangażowanych w prewencję i terapię uzależnień, sukcesy w walce z nałogami okazują się raczej mizerne. Rezygnacja z uproszczonej, „czarno-białej” wizji uzależnień, jaką oferuje nam paradygmat zdrowia publicznego, wydaje się konieczna, by poczynić znaczące postępy w zrozumieniu tej jakże intrygującej problematyki.
- Autor jest ekonomistą, doktorantem PAN. Jego główne zainteresowania naukowe to racjonalność decyzji, samokotrola i psychologia hazardu. Prowadzi badania empiryczne w polskich kasynach gry.
Bibliografia
- Gary S. Becker, Kevin M. Murphy (1988), A Theory of Rational Addiction, Journal of Political Economy, 98: 1253–1269.
- Bartłomiej Dzik (2004), Ile ja w Ja, Charaktery, 10(93): 27–28.
- Eliot L. Gardner, James David (1999), The Neurobiology of Chemical Addiction, w: J. Elster, O.-E. Skog, Getting Hooked: Rationality and Addiction, Cambridge University Press.
- Pierre Lemieux (2000), The Economics of Smoking, dostępne na: http://www.econlib.org/library/Features/feature5.html
- George Loewenstein (1999), A Visceral Account of Addiction, w: J. Elster, O.-E. Skog, Getting Hooked: Rationality and Addiction, Cambridge University Press.
- Shelley E. Taylor, Jonathon D. Brown (1988), Illusion and Well-Being: A Social Psychological Perspective on Mental Heath, Psychological Bulletin, 103: 193–210.
- Michael Schoenbaum (1997), Do Smokers Understand the Mortality Effects of Smoking? Evidence from Heath and Retirement Survey, American Journal of Public Health, 87: 775–779.
- Daniel Kahneman, Peter P. Wakker, Rakesh Sarin (1997), Back to Bentham? Exploration of Experienced Utility, Quarterly Journal of Economics, 112: 375–405.
- W. Kip Viscuti (1990), Do Smokers Underestimate Risk?, Journal of Political Economy, 98: 1253–1269.
Opublikowano: 2005-10-26
Zobacz komentarze do tego artykułu
Czy „uzależniony” znaczy „gorszy”?
Autor: bl150152 Data: 2006-05-16, 22:17:59 OdpowiedzInteresujacy artykol duzo filozofii,uzaleznienia sa sprawa wyboru i norm spoleczenstwa w ktorym zyjemy,moga sprzyjac naszemu rozwojowi lub dzialac dekonstruktywnie ale pewnie warto sie zastanowic i poddac nasze uzaleznienia przemysleniu.... Czytaj dalej
- RE: Czy „uzależniony” znaczy „gorszy”? - ziemnior31, 2006-05-30, 16:59:39
- RE: Czy „uzależniony” znaczy „gorszy”? - krysiaczek, 2006-06-06, 22:37:42