Porady psychologiczne

Czy sąd weźmie pod uwagę odpowiedzialność kobiety za moje uczucia?

Witam, krótko opiszę swoja historię, później zadam pytanie i bardzo prosiłbym o odpowiedź. Mam 25 lat, jestem pracownikiem umysłowym w urzędzie. W maju 2011 roku rozpocząłem pracę w pewnej firmie. Po miesiącu pracy zauważyłem wyraźne zainteresowanie moją osobą, które okazywała kobieta posiadająca dziecko i męża. Na początku nie chciałem utrzymywać z nią kontaktu, później jednak, pod wpływem jej działań, wręczania prezentów, karteczek z serduszkami, powoli zacząłem zmieniać zdanie. Pani ta twierdziła, że kiedy przestaję pisać, to łamię jej serduszko, że jestem dla niej całym światem. Ona była osobą, która przejęła inicjatywę, ona proponowała terminy i miejsca spotkań. Twierdziła, że do męża nic nie czuje, ze łączy ich tylko kredyt. Wielokrotnie upewniała mnie i obiecywała, że od niego odejdzie. Rozkochała mnie w sobie.

Pewnego dnia mąż dowiedział się o naszym romansie. Od tamtego czasu Pani ta chciała zakończyć nasz romans. Postanowiłem poinformować męża o zaistniałych sytuacjach między nami. Wtedy, w pracy, stałem sie obiektem wyszydzania, śmiechu ze strony tej Pani i jej koleżanki. Wtedy zacząłem straszyć tą Panią, że poinformuję osoby z jej towarzystwa o naszych kontaktach intymnych. Niestety, dodatkowo przez okres ok. 3 miesięcy pisałem do tej Pani i prosiłem o spotkania. Czułem, że brakuje mi tej osoby, która darzyłem ogromnym uczuciem.

Niestety, Pani ta wróciła do męża, co oczywiście było dla mnie ogromnym upokorzeniem. Wtedy zwolniłem się z pracy i poinformowałem drogą mailowa znajomych z jej pracy o naszych intymnych spotkaniach. Dodatkowo, w okresie rozstania, korzystałem z pomocy psychologa. Byłem również badany przez biegłych sądowych.

Pytanie, jak sąd patrzy na takie zachowanie, kiedy ta Pani była odpowiedzialna za uczucie, które wzbudziła we mnie? Wiem, że dopuściłem sie nieodpowiedniego zachowania w stosunku do tej Pani. Czy w takiej sytuacji i okolicznościach sąd weźmie pod uwagę okoliczności łagodzące, czy bez względu na wszystko zostanę skazany za stalking?

Pozdrawiam -

odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta

Witam serdecznie,

zasadniczo psycholodzy nie zajmują się moralnym ocenianiem ludzkich zachowań, ani wchodzeniem w rolę sądu, ale, skoro Pan o to prosi, postaram się odpowiedzieć na to Pana oczekiwanie i spróbować wyobrazić sobie, jak sąd może widzieć Pana postępowanie.

Wygląda na to, że kobieta, z którą miał Pan romans, okłamywała Pana co do jej rzeczywistych relacji z mężem. Piękne słowa, w które Pan uwierzył, nie były szczególnie wyszukanym kłamstwem, lecz raczej typową opowieścią w takich sytuacjach. Być może ona rozważała rozwód, być może tylko chciała sprawdzić swoją atrakcyjność dla innego mężczyzny, być może chciała mieć romans i posłużyła się kłamstwem, by się usprawiedliwić w Pana oczach.

Jej kłamstwa to coś, za co ona ponosi odpowiedzialność (zaznaczmy, że wyłącznie moralną odpowiedzialność, gdyż oczywiście nie ma odpowiedzialności karnej za tego typu zachowania).

Ponieważ jednak jej kłamstwa nie były szczególnie trudne do przejrzenia, zaś jej teksty o "łamaniu serduszka" i "byciu dla niej całym światem" były jak z kiczowatego romansu, Pan także ma swój udział w odpowiedzialności za zaistniałą sytuację - że dał się Pan na to nabrać. Przypuszczam, że trzeba było z Pana strony sporo naiwności, myślenia życzeniowego bądź niedojrzałości, że tak łatwo uwierzył Pan w jej opowieść i tak bardzo zaangażował w relację z nią. Gdyby postępował Pan rozsądnie i chciał być w porządku wobec jej męża, w odpowiedzi na jej zaloty powiedziałby Pan, że kryzysy w małżeństwach się zdarzają i że Pan nie chce przyczyniać się do rozpadu jej związku, zwłaszcza, że jest jeszcze dziecko, które potrzebuje obojga rodziców. Mógłby Pan co najwyżej zadeklarować, że być może będzie Pan nią zainteresowany, ale dopiero po jej rozwodzie (jeśli faktycznie do niego dojdzie). Wchodząc zaś w relację z mężatką powinien Pan być świadomy ryzyka - że romans może się tak właśnie skończyć, jak się skończył. Kolorowa prasa i fora internetowe są pełne podobnych historii.

W Pana liście znalazło się ważne zdanie, które pokazuje istotę Pana problemu. Napisał Pan mianowicie: "[ona] rozkochała mnie w sobie." To zdanie pokazuje, że nie bierze Pan odpowiedzialności za własne uczucia, lecz przerzuca Pan tą odpowiedzialność na nią. Tymczasem ona odpowiada wyłącznie za swoje zachowanie, ale nie za Pana reakcje. Za Pana reakcje odpowiada Pan. Ona jest odpowiedzialna za to, że Pana okłamywała i uwodziła. Nie odpowiada natomiast za to, że Pan się zakochał. Ani za to, że gdy już poznał Pan prawdę, nie chciał przyjąć jej do wiadomości i nie chciał się odkochać. Miał Pan do wyboru inne reakcje i mógł Pan wybrać inaczej. To, że naiwnie i nierozsądnie zaangażował się Pan emocjonalnie w związek z mężatką - to wyłącznie Pana odpowiedzialność.

W pewnym momencie mąż dowiedział się o romansie i Pani postanowiła go zakończyć. Gdyby cała historia skończyła się na tym, sprawy karnej by nie było, zaś sympatia otoczenia zapewne byłaby po Pana stronie ("naiwny, młody mężczyzna dał się omamić czułymi słówkami i nieszczęśliwie się zakochał").

Niestety, dalej było tylko gorzej. Zamiast pogodzić się z tym, że romans się skończył, Pan poinformował męża o szczegółach romansu, być może przyczyniając się do jego cierpienia. Czym on Panu zawinił? Nie wiemy nic o tym, czy mąż chciał poznać te szczegóły, czy też raczej pragnął wybaczyć żonie i ratować ich związek. Obawiam się, że jego uczucia Pana nie interesowały, lecz kierował się Pan pragnieniem odzyskania kochanki, bez względu na interes jej męża i ich dziecka. Być może chciał Pan zniszczyć ich związek, licząc na to, że w ten sposób uda się ją odzyskać, a jeśli nie, to przynajmniej ukarać ją za odejście od Pana. Obawiam się, że takie Pana postępowanie nie będzie budziło sympatii dla Pana w sądzie.

To oczywiście nieładnie z jej strony, że ona wówczas zaczęła z Pana szydzić wspólnie z koleżanką, lecz Pana reakcja na to znów była nadmiarowa i nierozsądna. Z jednej strony, szantażował Pan ją, że poinformuje jej znajomych o Państwa intymnych kontaktach, z drugiej - prosił Pan ją o spotkania i nękał ją. Czy naprawdę spodziewał się Pan, że za pomocą szantażu "odzyska" Pan miłość kobiety? W tym momencie powinien Pan już zdawać sobie sprawę z tego, że jej "miłość" prawdopodobnie była tylko iluzją i że nie było niczego, co mógłby Pan "odzyskać". Jak Pan chciał zmusić szantażem do miłości osobę, która prawdopodobnie nigdy Pana nie kochała, która chciała wrócić do męża (w końcu to jemu, a nie Panu, przysięgała miłość) i która dopiero co z Pana szydziła?

Oczywiście nie pochwalam szyderstw z czyjejś naiwności. Niech Pan jednak spróbuje się zastanowić i sam odpowie sobie na pytanie, jaka reakcja kobiety jest psychologicznie bardziej prawdopodobna, gdy jest szantażowana ze strony byłego kochanka:

    a) ucieczka, izolowanie się, depresja,
    b) szyderstwo,
    c) pokochanie szantażysty?

Na co Pan liczył? Jeśli liczył Pan na reakcję (c), to niestety, nie miał Pan zupełnie kontaktu z rzeczywistością. Nie było na to szans, by uzyskał Pan to, czego Pan pragnął, zaś cel, jaki Pan sobie postawił, nie uświęcał środków, jakich Pan użył.

Obawiam się, że od tego momentu traci Pan sympatię przeciętnego, postronnego obserwatora Pana historii. Przestaje Pan jawić się jako naiwny, nieszczęśliwie zakochany, młody człowiek, lecz sprawia Pan wrażenie desperata, nie liczącego się z realiami, ani z innymi ludźmi.

Niestety, to ciągle jeszcze nie jest koniec Pana błędów. Zrealizował Pan swoje groźby i poinformował Pan wspólnych znajomych z pracy o intymnych szczegółach romansu. To także raczej nie przysporzy Panu sympatii w sądzie. Art. 8 przedwojennego kodeksu honorowego autorstwa Boziewicza wyklucza ze społeczności ludzi honorowych m.in. szantażystów oraz mężczyzn "kompromitujących cześć kobiet niedyskrecją". W dawnych czasach człowiek honoru mógł wdać się w romans z mężatką. Było to wprawdzie moralnie naganne, ale nie pozbawiało go honoru, ani nie wykluczało ze społeczności. Z ówczesnego punktu widzenia czynem znacznie gorszym od samego romansu było rozgłaszanie tego faktu przez kochanka i szkodzenie w ten sposób kobiecie.

Wprawdzie kodeks ten już nie obowiązuje, ale nadal są żywe niektóre obyczaje, które kiedyś w nim znajdowały swój sformalizowany wyraz. Dlatego przypuszczam, że to Pańskie zachowanie także nie będzie budziło życzliwości ani zrozumienia dla Pana w sądzie, niezależnie od tego, czy sędzią będzie kobieta, czy mężczyzna.

Ostatnie Pana zachowania, takie jak szantaż, czy uporczywe nękanie (stalking) podlegają już nie tylko moralnej, ale też odpowiedzialności karnej.

Teraz możemy wrócić do Pana pytania: "jak sąd patrzy na takie zachowanie, kiedy ta Pani była odpowiedzialna za uczucie, które wzbudziła we mnie?"

Ta Pani nigdy nie była odpowiedzialna za Pana uczucia. Była odpowiedzialna za swoje zachowania wobec Pana, lecz jej zachowania (mimo, że niewłaściwe) nie podlegają odpowiedzialności karnej. Pan natomiast odpowiada za swoje uczucia i za swoje reakcje. Pana reakcje na jej zachowania nie tylko były niewłaściwe, nieadekwatne i nadmiarowe, ale ponadto podlegają odpowiedzialności karnej.

Przypuszczam, że sąd tak będzie to widział jak to opisałem wyżej, choć oczywiście w Polsce zdarzają się wyroki sprzeczne nie tylko z prawem, ale też ze zdrowym rozsądkiem. Dlatego powinien Pan skontaktować się z prawnikiem i zapytać go, jaka jest praktyka prawna w takich przypadkach, gdyż niepisane zwyczaje przyjęte w sądach w praktyce stoją niekiedy wyżej, niż prawo.

Nie chcę wchodzić w rolę Pana prawnika i podpowiadać Panu linii obrony. Myślę jednak, że jeśli zrozumie Pan swoje błędy, to być może będzie Pan umiał przekonać sąd, że czegoś się Pan nauczył z tej całej historii. Jeśli jednak nie widzi Pan swojej części odpowiedzialności za zaistniałą sytuację i zamierza Pan nadal obwiniać kobietę za własne uczucia i zachowania, to obawiam się, iż należałoby liczyć się z tym, że sąd może zdecydować się dać Panu trochę czasu na przemyślenia.

Pozdrawiam serdecznie -
:-)
Bogusław Włodawiec





Inne porady