Forum dyskusyjne

Była. Bardzo była.

Autor: gregx   Data: 2024-08-29, 21:56:45               

Hej, piszę aby to wyrzucić z siebie. Proszę o litość bo czuję, że mogą być bęcki ale gdzieś muszę to zrobić.
Byłem kiedyś z kobietą. W zasadzie studiowaliśmy razem. Kierunek podobny (jeden wydział), a więc automatycznie sposób myślenia, patrzenia na świat i wszystko praktycznie takie samo.
Nie wiem od czego zacząć i na czym skończyć, dlatego jeśli będziecie mieli dodatkowe pytania - z chęcią odpowiem, bo pierwszy post może być po łebkach.
Wracając... Studiowaliśmy razem, ale poznaliśmy się dopiero po którymś roku. Kompletnie nam odwaliło na swoim punkcie. Nie mam to lepszego podsumowania jak tylko: dwa puzzle się znalazły. Takie uczucie ma się raz w życiu... (och jak znamienne słowa). To starsze czasy a więc i dużo romantyzmu typu listy na papierze, drobne prezenty, mnóstwo kwiatów, spacerów i rozmów. Czasy sprzed wybuchu socjali. Wszystko było na bardzo dobrej drodze. Decyzja o byciu razem na zawsze (2.5 roku związku), pozostały formalności typu oświadczyny itd. W zasadzie jako oświadczyny traktowaliśmy rozmowę, którą mieliśmy. Naprawdę chcieliśmy siebie na zawsze. I w pewnym momencie wystarczyły 3 miesiące i było po zawodach. I po mnie. Odeszła, wyjechała na wyspy i tyle ją widziałem. Na czym polega problem? To było 20 lat temu. Ja do dziś się nie pozbierałem, mimo że chwilami wydawałem się w miarę ogarniać.
Deprecha jak nic. Jakoś funkcjonuję ale tak naprawdę tamte wydarzenia naznaczyły mnie do końca życia. Pojawiały się inne kobiety, ale nic z tego. U mnie to już po prostu nie działa. Skutkiem tego po latach nie mam żony, dzieci, rodziny itd. Nic co razem z tamtą było oczywiste i planowane.
Moje szanse maleją i nikną. Świat gdzieś wystrzelił w jakieś dziwne rejony. Ja wtedy byłem szczęśliwy, nie było żadnych oznak humorów, nostalgii, oddalania się itd. Teraz mam tego wszystkiego w nadmiarze. Były leki antydepresyjne, było półtora roku psychologa. To nic nie daje bo i przecież co ma dać. Ona ustawiona. Mąż, dzieci. Nie wiem co jej "odwaliło", nie znam przyczyn, nigdy się nie dowiedziałem. Związek sypał się z tygodnia na tydzień.
Klimatem tamtych dni jestem przesiąknięty na wskroś, jest tego mnóstwo, zostały mi listy, zdjęcia, maile. Trzymałem je daleko od siebie ale jakiś czas temu pękłem i zacząłem przeglądać, analizować trochę. Nic z tego nie wynika poza tym co wspomniałem - w maju zapewnienia o miłości i przezwyciężeniu wszystkiego, w sierpniu "życzę Ci szczęścia, z całego serca..." i tyle. Wcześniej dziesiątki zapewnień o tym jak jestem ważny, jak dziękuje losowi, że mnie ma i że mam ją natrząsnąć jak przestanie to doceniać. Cóż. I natrząsałem, ale nic to już nie dało. Pamiętam swoją rozpacz. A po niej została trwała dystymia, czy depresja. Na pewno wieczny smutek i rozczarowanie.
Miałem coś wspaniałego, co życzę każdemu. Ale jeśli tak ma się to kończyć to z kolei nie życzę wrogowi bo nie każdy się z tego podnosi. Mi się nie udaje i to pomimo takiego czasu.
Trochę to pobieżnie opisałem, mogę dorzucić mnóstwo szczegółów, ale ogólnie jest jak powyżej. Nie zadaję tu żadnego pytania. To raczej oświadczenie i opis na jakie sposoby można mieć przerąbane.
pozdrawiam Was

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku