Forum dyskusyjne

RE: Jak pogodzić się z brzydotą?

Autor: Kubekherbaty   Data: 2021-10-02, 11:58:22               

Może odpowiem wszystkim (mam nadzieję, że nikogo nie pominę) zbiorczo, żeby nie śmiecić. Pozwólcie, że będę cytowała po prostu fragmenty z Waszych wypowiedzi, do których po prostu chcę się odnieść, które do mnie przemawiają.

123she - "Może gdybym była idealnie piękna i inteligentna to miałabym przez to paskudny charakter i na innych bym z góry patrzyła" - nie obraź się, ale jest to pusty sposób patrzenia na ludzi. Przykro mi, że tak wprost piszę, ale taka jestem - bezpośrednia. Naprawdę uważasz, że piękny, ładny człowiek = pusty, zepsuty, zły? Wybacz, ale to jest właśnie typowe postrzeganie świata przez ludzi mniej łaskawie obdarzonych przez naturę ludzi. Też kiedyś tak myślałam, ale był to tak okropny błąd, że dzisiaj się tego wstydzę i z tym walczę.

123she - " niepowodzenie w związkach z jakiegokolwiek powodu (..)" - tak, to też jest moja bolączka, ale główną bolączką jest sam fakt bycia paskudną. To jest jakby "core" problemu.

Czterdziestolatek - "Tym bardziej że masz dopiero 23 lata. To że teraz nikt na Ciebie nie patrzy wcale nie oznacza że tak będzie wiecznie. Musisz być cierpliwa i to bardzo. Zobaczysz że za 5-10 lat będzie inaczej." (...) "Jedyne co mogę Ci doradzić to sporo cierpliwości. Pamiętaj że nie tylko uroda się liczy." - Po kolei, ale od końca, tak mi będzie łatwiej. Uroda jest ważna, wygląd jest ważny. Tak jest skonstruowany świat i ludzie i tego nie zmienimy. To nie jest oczywiście najważniejszy aspekt, ale jeden z najważniejszych. Taki jest świat, ja tak uważam sama (mimo że los pokarał mnie takim wyglądem). Napisałam zdaje się wyraźnie, że ja nie chcę takiego pocieszania głupiego, że kiedyś będzie inaczej itd. Nie będzie. Mam JUŻ 23 lata. Przykro mi, nie pomogłeś mi. Napisałam wyraźnie, jakiej rady oczekuję od Was czy potencjalnego psychologa - nie podniesienia samooceny, nie wkładania w głowę, że to jeszcze najwidoczniej nie mój czas. Nie tego. Chcę się z tym pogodzić po prostu tak, jak ludzie godzą się z chorobą. Jest na pewno wiele osób, które mają raka. To, ten proces godzenia się z faktem, jest taki sam w naszych przypadkach. Problem w tym, że te osoby już to zrobiły, ja nie potrafię, mimo że próbowałam tyle lat sama. Nie udało mi się to. Nie sądzę, żeby osoba, która ma raka codziennie płakała po trzy godziny, nie mogła patrzeć w lustro czy na zdrowych ludzi, nie wychodziła z domu, nie oglądała telewizji po to, żeby tych zdrowych ludzi nie widzieć. Tak zachowuję się ja w tym momencie. A chciałabym być taką "pogodzoną chorą osobą" - jasne, czasem czuć złość, niesprawiedliwość, czasem płakać, ale nie codziennie. Nie pomogłeś mi swoją radą, przykro mi to pisać, nie odbieraj tego personalnie. Po prostu piszę szczerze, co sądzę o Twojej radzie. Mimo wszystko dziękuję, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie mojego okropnie długiego wpisu. Doceniam to.

Fatum - "Umiałabyś się wczuć w rolę psychologa? (....) jak Ty byś pomogła takiej osobie jaką Ty jesteś?" - ciekawe pytanie. I dobrze, że padło, bo to pozwoli może Wam zrozumieć, czego oczekuję, może trafniej mi pomóc, może sprecyzować, czy jakikolwiek psycholog może to dla mnie zrobić. Tak naprawdę gdzieś w moim wpisie już to napisałam, ale teraz skupię się tylko na tym. Psycholog musi być szczery. Więc oczekuję od niego, że powie mi wprost "ok, słuchaj, no masz rację. Nie jesteś urodziwa, ale to przecież wiesz. Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę". Tak, chcę brutalnej szczerości, postawienia kawa na ławę, wprost. Nie chcę wciskania mi bzdur, nie chcę wciskania mi, że moje życie kiedyś się zmieni, że pewnego poranka obudzę się jako ładna dziewczyna - tak nie będzie. Mam świadomość, że będę tak wyglądać do końca życia i to się nie zmieni. Stąd głupie pocieszanie typu "oj zobaczysz, będzie lepiej" albo "daj sobie czas", "człowiek zmienia swój wygląd przez całe życie" niczego nie zmieni, a pogorszy sprawę. Również teksty typu "zobaczysz, gdzieś tam na pewno jest osoba, której się podobasz" nie są na miejscu i nie chcę tego słyszeć. Zresztą... Brak partnera to nie jest główny problem. Głównym problemem jest mój wygląd. Nie płaczę przez brak chłopaka co wieczór, nie przez brak chłopaka przełączam kanały, gdy widzę ładną dziewczynę w telewizji czy nie przez brak chłopaka mam problemy z codziennym, normalnym funkcjonowaniem, bo ciągle o tym myślę, nie mogę normalnie wychodzić z domu. Brak chłopaka to jakby konsekwencja mojego problemu, której nie zmienię. Jestem skazana na samotne życie. I śmiem twierdzić, że z tym faktem się pogodziłam, choć czasem jest przykro, wiadomo. Myślę, że to co mi przeszkadza i jest prawdziwym problemem to to, że nie mogę się pogodzić z tym, jak wyglądam. Dlaczego akurat mnie to spotkało.

Nie chcę też, o czym pisałam wyżej, pracować nad samooceną. Tę mam poprawną i jak najbardziej adekwatną. Wiem, że psycholodzy chcieliby zapewne pójść najprostszym szlakiem i pracować nad moją samooceną, co tydzień inkasując grube pieniądze za coś, czego nie chcę, czego nie potrzebuję i co absolutnie mi nie pomoże i nie da efektu. Zastanawiam się jednak, bo nie miałam z nimi nigdy do czynienia, czy moje oczekiwania co do ich pracy są w ogóle realne.
Nie chciałabym też słyszeć czegoś w stylu "znajdź sobie zajęcie", bo te akurat mam. To nie tak, że myślę o tym, gdy się nudzę. Po prostu mam myśli o tym, niemalże non-stop, bo mam z tym problem. Przeszkadza mi to w normalnym, codziennym funkcjonowaniu. Ten brak pogodzenia się z tym faktem.
Chyba trochę zatraciłam sens Twojego pytania. Odpowiadając jednak bezpośrednio na to, jak pomogłabym tej osobie... Nie wiem. Gdybym wiedziała, nie pisałabym tutaj tego.



Teraz już ogólnie - Zastanawiam się w zasadzie, czy można mi pomóc. Czy z taką rzeczą można się pogodzić. To jest w zasadzie pierwsze pytanie, które powinnam sobie postawić przed napisaniem tu. Czy mi w ogóle da się pomóc? Czy da się pogodzić z czymś, co przecież jest absolutnie straszne, niesprawiedliwe i bolesne. Ale ludzie godzą się z chorobami jakoś... Starają się normalnie z nimi funkcjonować. Ja też chcę.

Nie chcę słuchać tych wszystkich powyższych rzeczy, o których napisałam, bo zwyczajnie jeszcze gorzej się po nich czuję. Dlatego proszę, nie piszcie mi ich. Po prostu omińcie ten wpis, jeśli nie macie innej rady. Może to nietypowe, że tak piszę, może wręcz niegrzeczne, ale nie pomagają mi takie słowa, a jeszcze bardziej krzywdzą. Nie chcę tego. Wystarczająco już cierpię. Nie wiem, czy jest w ogóle jakaś szansa, że ktokolwiek pomoże mi w sposób, w jaki chcę. Doskonale wiem, co byłoby dla mnie najlepsze, ale nie wiem, jak to osiągnąć. Liczę, że mi pomożecie i uszanujecie wszystko co wyżej napisałam. Ewentualnie, że napiszecie mi wprost "słuchaj, ale nie da się z takim czymś pogodzić, niestety, takie sprawy zawsze bolą i nie pogodzisz się z nimi, bo one nie przemijają, to jest Twój wygląd przecież i żaden, nawet najlepszy psycholog Ci w ten sposób, w jaki oczekujesz nie pomoże" (to jest trochę to, co ja sama podejrzewam, ale chcę to jeszcze zwyczajnie zweryfikować, stąd napisanie tutaj). Przepraszam, że być może wydaję się niegrzeczna lub za bardzo bezpośrednia, ale nie potrafię inaczej. Nie odbierajcie tego personalnie, jak już napisałam. Doceniam, że ktokolwiek w ogóle przeczytał mój pierwszy wpis, bo był bardzo długi. Podobnie jak ten.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku