Forum dyskusyjne

Sortuj:     Pokaż same tytuły wpisów w wątku
  • ratowanie toksycznej relacji

    Autor: HelenKa   Data: 2020-10-30, 17:56:48               Odpowiedz

    Chciałabym uratować swój związek. Moje toksyczne zachowanie jest powodem rezygnacji partnera.
    Mam 44 lata i właśnie rozsypał mi się cały świat. Mój partner powiedział mi, że ma dość. Wyprowadził się. Twierdzi, że nie wie co dalej, nie wie czego chce, co i czy jeszcze do mnie czuje. Z dnia na dzień zostałam sama z dwójką dzieci.
    W związku jesteśmy od 17 lat, właściwie przez całe moje dorosłe życie. Nie mam wątpliwości, że przez te wszystkie lata kochaliśmy się. Ja kocham do dziś.
    Wiem, że kiedy w związku nie układa się, to wina zazwyczaj leży po obu stronach. I mam poczucie, że tak właśnie jest. Ale też zdaję sobie sprawę, że większy ciężar tej winy leży po mojej stronie. Biorę za to pełną odpowiedzialność.
    Moje główne grzechy: zaniżona samoocena, brak wiary w siebie i swoje możliwości - to sprawiało, że byłam np. bezzasadnie zazdrosna. Nie robiłam scen, ale zbyt często zadawałam głupie pytania w "czy ktoś Ci się podoba", "czy nowa koleżanka w pracy jest ładna", etc. Wiem, że to głupie, niepotrzebne, wręcz żałosne. Wiem, że "bezpieczna" odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna - "nie". I taką dostawałam. Naprawdę nie wiem po co to robiłam...
    Dodatkowo - widzę to teraz - nie doceniałam swojego partnera. Za mało Go chwaliłam, wspierałam, motywowałam. Zbyt często czepiałam się o to, że zbyt dużo pracuje (w pracy, a potem w domu - często również w weekendy, czy noce w tygodniu) - brakowało mi jego czasu dla mnie, dla dzieci.
    Dlaczego powiedział, że ma dość? Chodzi o nasze "kłótnie". To były rozmowy - inicjowane przeze mnie (nigdy nie miałam intencji, żeby się kłócić) - które niestety kończyły się kłótnią i ogromnymi emocjami. Te emocje, szczególnie w ostatnim czasie, były ogromne i nie pozostawały bez wpływu na nasze zdrowie. Padały ostre sformułowania z mojej strony np. "może powinniśmy się rozstać?". Nigdy tego tak naprawdę nie chciałam - to był desperacki sposób na to, żeby pokazać Mu, że powinniśmy działać, naprawiać nasz związek. On z kolei zawsze twierdził, że to najgorsze rozwiązanie i że tego nie chce. We wrześniu zasugerowałam terapię dla par - poprosiłam, żeby nas umówił. Niestety, tak się nie stało.
    Nigdy nie kłóciliśmy się przy dzieciach. To były nasze wieczorne "rozmowy". O czym? O brakach. O tym, że brakuje mi Jego zaangażowania, o tym, że chciałabym, żeby od czasu pokazał (nie tylko powiedział), że mnie kocha, że Mu na mnie zależy. Chciałam zobaczyć/wiedzieć, że się stara, że Mu się jeszcze chce. Mówił, że nie wie, że nie ma pomysłu, czasu, etc. Ok. Dawałam Mu pomysły - zaskocz mnie w ciągu dnia, zabierz gdzieś (nasze prace na to pozwalają), nawet krótki spacer. Dawałam mnóstwo pomysłów - żaden, w przeciągu ostatnich dwóch lat nie został wykorzystany. Organizowałam krótkie wyjazdy, bez dzieci. Chciałam żebyśmy mogli nacieszyć się sobą, być razem tu i teraz - bez dzieci, pracy i codzienności. Nie udało mi się uprosić Go, żeby zostawił pracę, maile, etc. To również powodowało spięcia. On nie rozumiał co złego jest w sprawdzaniu maili, a mnie było po prostu przykro.
    Z biegiem lat - takie mam wrażenie - dostawałam od Niego coraz mniej. I to w najprostszych sprawach, takich jak np. kontakt w ciągu dnia. W pierwszych latach mój partner zawsze dzwonił do mnie w ciągu dnia. Krótka rozmowa, przerywnik w pracy. Uwielbiałam to, bo wiedziałam, że myśli o mnie nawet, kiedy jest w pracy. Z czasem telefony były rzadsze. Potem się skończyły. W naszych "rozmowach/kłótniach" poruszałam wielokrotnie ten temat, mówiłam, że mi tego brakuje... Najpierw nic się nie zmieniło, a potem - po iluś tam kolejnych rozmowach - doczekałam się kilku telefonów (wymuszonych? nie wiem). Brak tych telefonów (czy smsów) zawsze był tłumaczony brakiem czasu w pracy ( a w pracy spędza min. 9-10 godzin)... Zawsze też dostawałam informację zwrotną, że jeśli mi tego brakuje, to ja mogę do Niego zadzwonić... Tłumaczyłam, że to nie to samo... Ale On zdaje się tego nie rozumiał... Nie potrafiłam i nie potrafię też znaleźć odpowiedzi na pytanie - dlaczego, kiedy spędzaliśmy czas razem to znajdował czas na kontakt z kolegami, a z drugiej strony - kiedy był z kolegami, to nie znajdował czasu na kontakt ze mną? Czy muszę wspominać, że strefa naszych kontaktów intymnych też pozostawiała wiele do życzenia?
    Mój partner lubi pracować, mówi, że to Jego pasja. Ostatnie miesiące to czas, kiedy tej pracy było naprawdę dużo. Wychodził przed 8.00, wracał po 18.00. Około 20.00 znów zasiadał do komputera i pracował do rana. Potem znowu szedł do pracy, wracał i znów włączał komputer. Spał 4-5 godzin. Dzieci widziały Go głównie zza komputera. Te ostatnie miesiące, to wyłącznie praca i związany z nią stres. I stres w domu - bo kłótnie były coraz częstsze. Bo czułam się jeszcze bardziej zaniedbana. A to rodziło moją frustrację. I jego. Twierdził, że nie może "pokazać", że mnie kocha. Że za często o tym mówię, że potrzebuje na to przestrzeni. A ja nie rozumiałam. I nadal nie rozumiem - mówi, że kocha, ale nie jest w stanie tego okazać. Jak to? Dlaczego? Przecież to chodzi o małe rzeczy - karteczka z serduszkiem wsunięta za wycieraczkę samochodu...
    Pomiędzy tymi kłótniami zawsze było dobrze. Zawsze czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie, zawsze zapewnialiśmy się o swoich uczuciach. Naszym wspólnym marzeniem było zestarzeć się razem i spędzać czas na werandzie naszego domu (przez całe tegoroczne wakacje szukaliśmy odpowiedniego miejsca na ten dom)...
    Trzy tygodnie temu miała miejsce nieprzyjemna sytuacja, w związku z Jego pracą. Poprosiłam, żeby wrócił wcześniej (mieliśmy wyjechać). Nie udało się. Nie było kłótni, ale byłam na Niego zła. Nie odzywaliśmy się do siebie przez cały weekend. W poniedziałek, po pracy chciałam załagodzić sytuację. Wtedy się zaczęło. Wtedy dowiedziałam się, że On ma już dość. Dość tych kłótni, rozmów, pretensji i żalów. Że nie wie czy mnie jeszcze kocha, a na pewno nie tak jak kiedyś. Że ta sytuacja z piątku coś w nim zmieniła. Że poczuł, że wszystko z niego uszło. Że nie rozumie co się dzieje, ale że nie chce już tak żyć, że musi się wyprowadzić.
    Byłam w szoku. Bo z jednej strony wiem, że ciśnienie w ostatnim czasie było ogromne (dla nas obojga), ale z drugiej strony - nie mogę w to uwierzyć: najważniejszy i najbliższy mi człowiek na świecie mówi, że już nie wie czy kocha? Jak to możliwe?
    Poprosiłam, żeby został, umówiłam nas do psychologa. Zgodził się, choć powiedział, że to bez sensu, że nie wierzy już, że cokolwiek może się jeszcze zmienić. Wizyta nic nie dała, psycholog stwierdził, że mój partner jest absolutnie zamknięty i ponieważ jest zrezygnowany i nie widzi szans dla tego związku, to - przynajmniej na tym etapie - nie może nam pomóc. Poprosiłam Go, żeby się nie wyprowadzał. Zgodził się mówiąc, że zostanie do pierwszej kłótni - i wszystko jedno czy będzie ona miała miejsce za tydzień czy za rok. Został w domu jeszcze kilka dni, do żadnej kłótni nie doszło. Z każdym dniem Jego stosunek do mnie zmieniał się coraz bardziej. Przestał się do mnie zwracać tak jak dotychczas, nie używał też imienia. Odwrócił się ode mnie zupełnie, na każdym kroku pokazywał, jak bardzo moja obecność jest dla Niego nie do zniesienia. Z kochającego, czułego przyjaciela, stał się obcym, oziębłym człowiekiem. Wyprowadził się, mówiąc mi, żebym pracowała nad sobą (robię to, chodzę na psychoterapię) i że dziś nie wie jeszcze co zrobi, ale żebym nie liczyła na to, że wróci.
    Nie jestem w stanie uwierzyć, że po tylu latach związku nie chciał nawet podjąć próby ratowania go. W życiu nie przypuszczałabym, że tak z dnia na dzień podejmie decyzję o zostawieniu mnie i swoich dzieci (tym bardziej, że sam wychowywał się bez ojca, więc wie, jak jest to ciężkie). Dzieciom jest szczególnie ciężko, bo dla nich - z ich perspektywy - nic nie zapowiadało takiej sytuacji. Napisałam nawet do Niego w sprawie dzieci, że cierpią (płacz w nocy, etc.) - napisał, że to również dla nich najlepsze rozwiązanie. Że postara się mieć dla nich więcej czasu, że postara się nie pracować w nocy - żeby mieć więcej siły do życia, etc. ... Zapytałam tylko, dlaczego nie mógł tego zrobić wcześniej, dla nas wszystkich? Nie dostałam odpowiedzi.
    Mój świat się zawalił, fundament (tak, zawsze myślałam, że nasza miłość, to fundament, którego nie da się ruszyć) rozpadł się. Jestem zrozpaczona. Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Staram się, przy pomocy Matki, aby codzienność dzieci była w miarę "normalna"... Nie zawsze się to jednak udaje - często nie mogę powstrzymać płaczu. Nie mogę jeść, spać, etc. Mimo wszystko pracuję - chodzę na psychoterapię, dużo czytam, uważnie się sobie przyglądam, wyciągam wnioski.
    Wiem, że jestem winna. Mam żal do siebie, że wcześniej nie zrobiłam nic, aby się i nas ratować. Chciałabym to naprawić. Chcę i potrzebuję tej zmiany w sobie, aby móc być ze sobą szczęśliwa.
    Moje życie teraz jest zawieszone - mój partner się wyprowadził. Powiedział, że nie wie na ile - może dwa tygodnie, może pół roku a może 2 lata... Odciął się ode mnie na wiele sposobów. Nie mam pojęcia, gdzie przebywa. Obiecał pomoc przy dzieciach, ale poza spotkaniami w weekendy, nie wiem jak taka pomoc mogłaby wyglądać? Dotychczas wszystko robiliśmy razem, dzieliliśmy się obowiązkami. Teraz wszystko spadło na mnie. Na dodatek przeraża mnie wizja przyszłości bez Niego. Być może to nie zdrowe, ale w tej chwili tak jest. Stres jest tak ogromny, że każdego ranka muszę stoczyć walkę ze sobą, żeby pomimo mdłości, wstać i zrobić dzieciom śniadanie...
    Kontakt ze sobą mamy wyłącznie w sprawie dzieci. Wczoraj odbyły się urodziny syna, które zakończyły się krótką rozmową. Dowiedziałam się, że partner czuje się źle i nieswojo w naszym domu, że po miesiącu od kiedy miała sytuacja, w której powiedział dość i że nic nie czuje - nadal jest wyjałowiony z uczuć, że po wyprowadzce z domu czuje się lepiej psychicznie i fizycznie... i że nie wierzy w moją zmianę zachowania. Po miesiącu czy dwóch, jeśli jego uczucia się nie zmienią, to powiedział, że odejdzie...
    Wiem, że nie można prosić o miłość. Wiem, że to tak nie działa. Ale ja Go naprawdę kocham i jest mi bardzo ciężko pogodzić się z tym, że sytuacja dziś wygląda tak a nie inaczej.
    Staram się też zrozumieć Jego. Rozumiem, że te ciągłe rozmowy były wykańczające. Dla nas obojga. Rozumiem zmęczenie, stres.
    Ale czy rzeczywiście możliwe jest takie "nagłe" odkochanie? Że w jednym tygodniu słyszę zapewnienia o uczuciach, a w następnym o jego braku?
    Chciałabym wiedzieć, jaki mechanizm działa tu w człowieku? Czy ktoś przeżył coś podobnego? Czy jest szansa, że mój partner będzie chciał podjąć próbę ratowania naszego związku?



    • RE: ratowanie toksycznej relacji

      Autor: lovesalsa2   Data: 2020-10-30, 19:09:05               Odpowiedz

      nie masz alkoholika, to masz pracoholika. to samo. tylko co innego cpa. a Ty jestes wspoluzalezniona. bardzo dobrze, ze sie leczysz!!!!! mam nadzieje, ze psycholog zrobi dobra robote.



      • RE: ratowanie toksycznej relacji

        Autor: Anielaa   Data: 2020-10-30, 20:50:03               Odpowiedz

        To ja odeszlam juz lata temu od mojego partnera, bo przestalam jego kochac. A moze nigdy nie kochalam, tylko sobie to wtedy uswiadomilam?
        Milosc nie wrocila, pomimo, ze zylam kilka lat sama.



    • RE: ratowanie toksycznej relacji

      Autor: fatum   Data: 2020-10-31, 00:04:53               Odpowiedz

      HelenKa na początek powiedz mi kiedy Twój partner dzielił się z Tobą obowiązkami,jeżeli jak sama napisałaś pracował od 8.00 do 18.00 a od 20.00 znów był przy komputerze i pracował do rana?Spał jak napisałaś 4-5godzin.Chcesz powiedzieć,że dzielił się z Tobą obowiązkami w czasie tej 2godzinnej przerwy?A skąd się wzięły te dzieci?Przecież partner był zajęty pracą i pracą i pracą.Mam oczywiście więcej pytań,ale zanim je tutaj napiszę chcę poznać Twoją odpowiedź na początek na to ww.pytanie.Ok? Pozdrawiam.



    • RE: ratowanie toksycznej relacji

      Autor: SiostrzyczkaDiesel   Data: 2020-10-31, 15:59:09               Odpowiedz

      Tak zachowuje się facet, któremu inna kobieta mąci w głowie. Współczuję, ale jedyne co można i należy zrobić, to się od niego odkleić. Zająć się sobą, zamiast ratowaniem związku i zastanawianiem, jaki sens mają jego pretensje. Jeśli faktycznie jest inna pani, to sensu nie mają większego, za zagłuszaniem wyrzutów sumienia o rozbicie rodziny.