Forum dyskusyjne

RE: Związek z partnerem DDD

Autor: kamido   Data: 2020-05-04, 01:27:13               

Mimbla, siedzę i zbieram szczękę (żuchwę ;) ) z podłogi...
Kurczę, nie potrafiłam tak tego ująć, ale masz 100%... no, może 95% racji.

Piszesz: "Twoje postawy też wymagają zmiany? Poniekąd tak. Ale zmiany by wymagała akurat ta postawa terapeutki męża, a tego to on Ci nie wszczepił, wręcz przeciwnie. Taka terapeutyczna Twoja postawa względem potencjalnego partnera spowodowała, iż weszłaś w związek z takim a nie innym człowiekiem i w tym związku trwasz."

To prawda, że ta postawa wymaga zmiany. Ale nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić. Bo jakim cudem mam ignorować to, co widzę tak ostro i jasno jak za przeproszeniem psią kupę na środku chodnika... Przepraszam za tak dosadne porównanie, ale wyjątkowo mi tu ono pasuje :) Jak mam przechodzić obojętnie wobec zachowań, których genezę rozumiem, które wiem, że krzywdzą dzieci i mnie - mam udawać, że nie wiem, skąd to się bierze i dokąd prowadzi?
Faktycznie, w tej sytuacji pewnie separacja byłaby jakimś wyjściem - ale tylko jakimś, bo przy braku relacji problem zniknie. Bo to nasz kontakt generuje ten problem.

Z jednym się nie zgodzę. Ja nie byłam taka "terapeutyczna" od początku. Pamiętaj, że jak weszłam w ten związek, miałam 15 lat... Ja się nauczyłam to rozumieć i próbować zmieniać w trakcie, bo tak się akurat złożyło, że mam talent w tę stronę i w sumie szkoda, że nie zostałam psychologiem (chociaż niewiele brakowało).

Piszesz: "Po prawdzie to jesteś jak "terapeutka na superwizji" na forum. Taka jaka jesteś teraz. Ludzie, terapia mi się nie udaje, pomóżcie jak mam do tego pacjenta dotrzeć bo mi się pomysły kończą."
Fakt. Dokładnie tak.
Ja mam świadomość, że trudno być - a właściwie jest to niemożliwe - jednocześnie żoną i terapeutką tego samego człowieka. Zresztą nawet mu o tym mówiłam... Jakoś jednak nie udało mu się trafić na sensownego terapeutę na zewnątrz... I też w sumie trudno się dziwić, bo jak przyszedł na jedną z terapii, to na pytanie terapeuty, po co przyszedł, powiedział, że właściwie to nie wie. I potem dodał, że chyba po to, aby uratować małżeństwo... On nie ma zielonego pojęcia, gdzie tkwi problem, a mi chyba najzwyczajniej w świecie nie do końca wierzy.

Piszesz: "Przy separacji jest miękko - jest łatwo odwracalna, daje dużą zmianę, ale nie zmianę kończącą. Uwalnia z kociokwiku codzienności. Byłaby daniem mężowi przestrzeni dla jego własnych przemyśleń nie determinowanych codziennością."
I tak i nie - jak pisałam wyżej, problem poniekąd zniknie, bo zniknie nasz kontakt na co dzień, ale jak kontakt wróci, to wróci i problem. To trochę tak, jak ktoś uczulony na słońce siedzi w domu i próbuje dojść do tego, na co jest uczulony - ale w domu nie ma objawów, więc nie da się tego stwierdzić.

"Separuje się małżonków, mąż wszak może sprawować opiekę nad dziećmi i możliwe, ze przy opiece okresowej będzie znacznie sympatyczniejszym ojcem?"
Myślę, że jest spora szansa...

"A może się zbiesi i oleje dzieci?"
Nie, na pewno nie, on jest z nimi bardzo związany.

"Tak sądzę, że i Ty i dzieci żyjecie pod codzienną presją "jaki będzie humor męża/taty". To wykańcza. I Ciebie i dzieci. To jest zwyczajne zbiorowe uzależnienie od jego nastroju. Wszyscy w domu w stałej gotowości do odpowiedniego reagowania."
Dokładnie tak jest...
Wychodzi na to, że sami jesteśmy rodziną z deficytem... Nasze dzieci wyjdą z domu prosto do gabinetów psychoterapeutów :(

"W uzależnieniu wiadomo - zaczyna się od abstynencji."
Trudne to wszystko...

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku