Forum dyskusyjne

Sortuj:     Pokaż same tytuły wpisów w wątku
  • Skomplikowany problem.

    Autor: nosacz88   Data: 2020-03-08, 12:06:35               Odpowiedz

    Cześć, pisałem tu już kiedyś, ale nawet nie pamiętam tytułu...

    Mój problem jest rozciągnięty na całe życie, więc postaram się go nakreślić najkrócej i najczytelniej, jak to możliwe.

    No więc tak... Wychowałem się w domu na osiedlu wykształconych ludzi w jednym z wojewódzkich miast blisko niemieckiej granicy, ale mój dom taki nie był - dziadkowie i ojciec wychowali się na wsi i wprowadzili się do miasta dopiero, kiedy mój ojciec miał już 18 lat (a był najmłodszy z czwórki rodzeństwa). Razem z nami mieszkała psychicznie chora ciotka, moja matka (prosta kobieta z kompletnie "czerwonego" wówczas miasta na Wschodzie. Mieszkałem tam do 15 roku życia, z jednej strony na codzień obcując z kompletnie zamkniętymi umysłami, których życie sprowadzało się "masz się słuchać i dziękować że jeść co masz, gówniarzu" i wiecznych awantur a rozmów z dobrze wychowanymi kolegami z inteligenckich rodzin, gdzie mój wyrabiany w domu charakter często sprawiał, że mnie od siebie odsuwali, gdyż byłem dla nich "zbyt chamski". Również rodzice tych dzieci separowali je ode mnie.

    W wieku 12 lat dowiedziałem się, że ojciec bankrutuje. W wieku 13 lat było już biednie, był komornik, a babka zaczęła pracę jako klozetowa. W wieku 14 lat dowiedziałem się, że się zakochał i od tamtej pory całkiem otwarcie ojciec nocował u kochanki i żył z nią jak mąż z żoną, matka straciła 25 kilo, u drzwi stał komornik, o 2 zł na pączka w szkole można było zapomnieć, a mną i siostrą zainteresowało się kuratorium i groziło nam pójście do domu dziecka. Oczywiście, moje zainteresowanie nauką i ocenami w takiej sytuacji poszło w kąt. Ostatecznie, miesiąc po piętnastych urodzinach przeniosłem się z matką i siostrą do wyżej wspomnianego miejsca pochodzenia matki. Nigdy się tam nie odnalazłem, gdyż pomimo trudności wcześniej dorastałem z osobami, których interesowało coś więcej niż telewizja i kopanie piłki. Sam zacząłem wtedy rozwijać w miarę możliwości swoje pasje, czemu przeprowadzka dała diametralny koniec. Nowe miasto miało ponad 30% bezrobocia, gdyż całe żyło z jednej huty - a to oznacza niemal kompletny brak inteligencji, prócz nauczycieli i urzędników "z awansu społecznego" kilka dekad wcześniej. Sa byłem wtedy już w ostatniej klasie gimnazjum i zanim się zorientowałem, w jakim miejscu jestem, okazało się, że trafiłem do najgorszego liceum, a stamtąd na prowincjonalne studia do jeszcze bardziej prowincjonalnego, choć wojewódzkiego miasta (Kielce).

    Nie potrafiąc się odnaleźć wśród widzianych wcześniej przez tydzień-dwa w roku w okresie wakacji dziadków ani wśród rodziny matki na świętokrzyskiej wsi, uciekałem w swój świat, jednocześnie ciągle czując się częścią tamtego świata. Toteż kiedy "nowi" koledzy od swoich robotniczych rodziców mieli fachy w rękach itp., ja chciałem rozwijać coś, co dziś wiem, że nie miało żadnej przyszłości - chciałem być egiptologiem albo archeologiem, albo informatykiem - ale i do większych miast było daleko, i ja nie miałem nikogo, z kim mógłbym te pasje dzielić. Dal porównania, kilka miesięcy przed wyjazdem zaraziłem swoimi pasjami paru kolegów i dziś oni mają w tym zawody a ja improwizuję, jak musiałem improwizować przez całe życie.

    Nielepiej było ze związkami - robotnicze miasto i robotnicze rodziny, dla dziewczyn byłem "miękki". Nie chciałem brać udziału w solówkach z bachorami ze szkoły jako publicznością bo nie rozumiałem, że tutaj tak się ustala hierarchie - ludzie najprostsi, jakich można sobie wyobrazić. Potem zaczęły się "studia" gdzie bardzo się starałem zanim zrozumiałem, gdzie jestem - magistra już nie dokończyłem. W międzyczasie związałem się z osobą z domu podobnego jak mój rodzinny - jak to głęboko w człowieku siedzi, że wychowawszy się między kompletnie ograniczonymi ludźmi, sam takich szuka. Ona mieszkała u rodziców 100 km dalej, ja musiałem wynajmować (w "nowym" domu w w/w mieście nie było zwyczajnie miejsca). W międzyczasie wziąłem dotację na własną działalność i udało się - zaczęła przynosić owoce. Ponieważ z dziewczyną (zakochaną bez pamięci we własnej matce) byłem już wtedy ponad 2 lata, to w pewnym momencie zdrowie zaczęło mi siadać z nadmiaru pracy - poprosiłem ją o pomoc, a ta obiecywała, obiecywała i nic nie robiła - bo mamusia krzyczała, że "nie masz żadnego obowiązku jemu pomagać" (sama zarabiała minimalną krajową, ale mieszkając u mamusi i nie miała pojęcia, co to wynajem, rachunki, pokrycie ewentualnej szkody i w tym wszystkim nierzadko brak pieniędzy na buty). Moim celem było zgromadzenie kapitału, by wynająć mieszkanie na kilka miesięcy z góry i potem wszystko, co się zarobi inwestować w naukę moją i jej. W końcu się wkurzyłem i by z nią zamieszkać, oświadczyłem, że jadę do Warszawy i albo jedzie ona ze mną, albo tu zostaje. Pojechała. Zachłysnęła się ofertami prac i zostałem sam w dużo droższym mieszkaniu. Seksu zero, bo oddała się bez reszty pracy. Ja w tym czasie musiałem pracować jeszcze ciężej mając jeszcze więcej klientów i stało się - siadły nerki, pękło jelito, nie mogłem chodzić przez zapalenie rozcięgien w stopach, przybrałem na wadze i wszystkie pieniądze przepadły, gdyż ile razy zarobiłem, by odłożyć, tyle razy musiałem te pieniądze wydawać na lekarzy, a ona nie pomagała mi ich pomnożyć czy chociaż utrzymać. Oczywiście, zleceń dla klientów nie byłem w stanie kończyć na czas, co sprawiło, że straciłem zarówno ich, jak i reputację (a byli oni z Kanady, USA, Izraela, Australii, Brazylii i innych krajów).

    W końcu zerwałem z nią. Na 30 urodziny miałem krwawiące jelita, utrudnione chodzenie, chory pęcherz, zniszczoną psychikę, dół finansowy i po kilku latach rozwijania własnej, perspektywicznej działalności trafiłem do call center, usłyszawszy od mojej zarabiającej minimalną krajową byłej już dziewczyny, że "teraz wreszcie wiesz, co to PRAWDZIWA praca". Tam mobbing od 24-letnich smarkuli tuż po studiach, które przesiąknięte feminizmem na studiach humanistycznych, mną akurat gardziły (jestem bardzo nieatrakcyjny z twarzy i byłem całkowicie rozbity psychicznie). Wytrzymałem 5 miesięcy i odszedłem. Straciłem klientów i reputację, firma dalej istnieje, ale robią szczątkową część tego, co kiedyś. Musiałem w międzyczasie zamieszkać w ciasnej klitce z 20-letnią gówniarą LGBT i córeczką bogaczy, która potrafiła robić awanturę o to, że jogurty na mojej półce w lodówce są w plastikowych kubkach "bo oceany". W międzyczasie zacząłem lepiej zarabiać i teraz wynajmuję samodzielnie całe mieszkanie - stare i z meblami z PRL, ale wreszcie duże i jasne.

    I tu się pojawia kolejny problem. Dla osób tutaj pracujących na budowie, kierowców, pracowników fizycznych i dziewczyn z podobnym pochodzeniem społecznym jestem "miękka faja". Chodzę na spotkania językowe, gdzie wszyscy robią ogromne kariery (po to tam chodzą, by te języki tam wykorzystać). Zapoznawanie kobiet mija się tam z celem - dziewczyny z bogatym pochodzeniem, przyzwyczajeniem do wygód, mogące skupiać cała swoją uwagę na nauce i randkowaniu, widzę mnie jako brzydkiego życiowego nieudacznika. Jakbym utknął między warstwami społecznymi. Ani z miasta, ani ze wsi. Anie z dużego, ani z małego, ani z wielkiego miasta. Ani klasa robotnicza, ani rolnik, ani przedsiębiorca, ani naukowiec.

    Mam 32 lata. Skutków tego, co napisałem powyżej, jest znacznie więcej. Nie wiem, w którą iść stronę, nie wiem, co dalej z życiem, nie mam kompletnie motywacji, by czegokolwiek w życiu nowego się nauczyć, bo będę w okolicach czterdziestki, gdybym coś ukończył. Całe życie to absolutna improwizacja i to na kilku gruntach które znam ja, ale na pierwszym nikt mnie nie znał już po 15 roku życia, a na drugim nikt mnie nie znał po 15 roku życia. Czuję się zawieszony między warstwami społecznymi i nie przynależę do żadnej, co skutkuje samotnością, bo przecież kobiety budują relacje na zasadzie sieci znajomych, a tych z kolei łączy status materialny, bo to sprawia, że jeden co chwila jest w innym kurorcie i ma znajomych, z którymi i tam pojedzie, i o tym porozmawia. Dla każdego jestem teraz dziwadłem i odmieńcem. A przyjechawszy do Warszawy, by skonsolidować swoje życie, utraciłem je zupełnie. Całe dni teraz spędzam na pracy, która ograniczyła się do przepisywania tabelek (na szczęście freelance). Najbardziej żałuję tego, że nigdy nie mogłem pójść prostą ścieżką, a moje życie od początku to ponury żart, nad którym nie jestem w stanie zapanować. Z jednej strony cenię sobie wolność i niezależność (i dawni znajomi gardzą mną jako szwendającym się po świecie bumelantem, chociaż sami pozakładali rodziny w mieszkaniach odziedziczonych po dziadkach), a z drugiej strony, samemu pochodząc z dysfunkcyjnej rodziny, chcę rodziny z wyraźnymi rolami kobiety i mężczyzny w celu zagwarantowania szczęścia dzieciom (czego sam nie miałem) i jej trwałości oraz poleganiu na sobie w trudnych chwilach, czym nie zyskuję w oczach warszawskich karierowiczek nastawionych na przygodny seks z Tindera i na własną przyjemność i "samorealizację" ponad wszystko.

    Wiem, że wielu z Was mnie teraz oceni. Nie dbam o wszelkie pogardliwe komentarze, bo słucham ich całe życie. Może ktoś się zainteresuje i napisze do mnie osobiście, nie wiem. Napisałem to, bo kilka razy szukałem pomocy u psychologów, dla których tak rozciągnięty w czasie i dokonujący się na różnych terytoriach proces jest trudny do ogarnięcia. Chciałbym mieć problem typu "dziewczyna mnie rzuciła" czy "żona mnie zdradza" - to przynajmniej można zrozumieć i ogarnąć (sam szanuję ludzi, którzy mają tego typu problemy). Ja niejednokrotnie myślę o targnięciu się na życie. Nie potrafię sobie tego w głowie poukładać, swojej inności, odmienności, gdzie normalność jest dla mnie czymś, czego nie znam i nawet już się nie nauczę. Najbardziej się boję, że już się niczego nie dorobię i będę sam, a jak coś mi się stanie, to dopiero straż pożarna po 2 tygodniach mnie znajdzie, kiedy sąsiedzi zaczną uskarżać się na dochodzący z mieszkania smród...

    No nic. To tyle. Dzięki, jeżeli ktokolwiek będzie chciał to przeczytać. Już samo to wiele dla mnie będzie znaczyć.

    Pozdrawiam.



    • RE: Skomplikowany problem.

      Autor: bezogonka   Data: 2020-03-08, 14:02:36               Odpowiedz

      nosacz

      Strasznie wszystko skomplikowałeś w swojej głowie.
      Twierdzisz, że dla psychologów Twój problem jest"zbyt rozciągnięty w czasie" ale ten problem to Ty więc to raczej nietrafiona ocena. Jesteś labilny i niekonsekwentny(jak wielu z nas). Skupiony na sobie do maksimum.
      Nie podałeś najważniejszych, aktualnych informacji dot.Twojego fizycznego zdrowia(???).
      Psychicznie powinieneś zdecydowanie korzystać z terapii indywidualnej.
      To, jak piszesz o ludziach, z którymi przyszło Ci żyć(spotkać się w życiu dotychczas), informuje o kompletnym braku osobowości. Jesteś zlepkiem potrzeb i żądań od świata, sam zachowując miejsce męczennika.
      Jedno Ci powiem: w życiu nigdy nie jest za późno,by spełniać marzenia,kończyć szkoły, zakładać rodziny ale najpierw trzeba pozbierać się samemu i stworzyć siebie solidnie(zbudować dom swój na skale).
      Nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.



    • RE: Skomplikowany problem.

      Autor: sysRq2   Data: 2020-03-10, 20:41:35               Odpowiedz

      "Nie wiem, w którą iść stronę, nie wiem, co dalej z życiem,"

      Jak najdalej od świata i jego wartości.



    • RE: Skomplikowany problem.

      Autor: Krzysztof32   Data: 2020-03-11, 10:18:06               Odpowiedz

      Moj ojciec mawial: to co sie dzieje w Twoim zyciu to tylko projekcje Twobego umyslu, wiec zadbaj o to by byly dobrej jakosci.

      Jestes ambitny i pracowity, wiec kto Ci pokiereszowal Twoje ego? Ta dziewucha z ktora byles , a moze Warszawka-ze swoim narybkiem?

      Dam Ci dobra rade, badz soba w tym zepsutym swiecie, a nie proboj byc kims kim nigdy nie bedziesz, bo tak naprawde w glebi siebie nie chcesz nim byc - Nosaczem z wielkiego miasta, z firma, wielkim mieszkaniem i pusta laska u boku.

      Sam pochodze z bogatej rodziny, jestem po studiach technicznych, ale wybralem zycie na wiosce, gdzie mam maly dom, spokojna zone no i warsztacik w ktorym robie zabawki dla dzieci. I dopiero teraz jestem szczesliwy bo mam to czego chce moje serce...