Artykuł

Adam Kadmoński

Szkic pedagogiczny


Zgodnie z tradycją nowa szefowa MEN postanowiła przeprowadzić dogłębną reformę edukacji. Co prawda trudno przewidzieć, co się z tych pomysłów ostatecznie wykluje, kierunek jednak wydaje się taki: uczniowie będą mniej obciążeni nauką. Można powiedzieć - i dobrze. Ostatecznie im kto więcej wie, tym ma więcej powodów do zmartwień. Co prawda John Stuart Mill twierdził, że lepiej być niezadowolonym Sokratesem, niż zadowoloną świnią, ale da się dowieść, że jest akurat odwrotnie, i że rację ma raczej Eklezjasta, który naucza: "z wielkiej mądrości - wiele utrapienia, a kto przysparza wiedzy - przysparza i cierpień". Jeśli więc produktem zreformowanej szkoły byłyby zadowolone świnie, czy - mówiąc mniej obrazowo - zadowoleni konsumenci popkultury, to rozwiązanie takie nie byłoby najgorszym z możliwych. Przynajmniej na gruncie teorii utylitaryzmu, głoszącej, że motorem działania winna być możliwie duża ilość szczęścia dla możliwie dużej grupy ludzi. A jeśli największą masę ludzką da się uszczęśliwić przez ogłupienie - to już trudno...

Z drugiej jednak strony nie każdy jest utylitarystą, a do tego brak wykształcenia co prawda sprzyja tępemu zadowoleniu, ale go nie gwarantuje, więc na edukację tak lekko ręką machnąć się nie da... Ostatecznie, z dwojga złego, już lepiej być niezadowolonym Sokratesem, niż niezadowoloną świnią. Co zatem robić?

Otóż, można nie przejmować się "edukację publiczną" i uczyć dzieci w domu. Patrząc z tej perspektywy im uboższy program szkolny - tym lepiej. Dzieci będą miały więcej czasu na naukę pokątną i nieoficjalną. A mamy tu niezłe tradycje. Bohdan Cywiński w "Rodowodach niepokornych" powołując się na policyjny raport z epoki pisze, że w roku 1901 nielegalnie uczyło się 33 procent ludności wiejskiej Kongresówki. Skoro można było w zaborze rosyjskim, to dlaczego nie dałoby się w brukselskim? Tyle, że współczesne państwo wtrąca się w relacje rodzice - dziecko dużo mocniej, niż państwa sprzed 100 lat. Oto media donoszą, że szykuje się kolejny zamach na klapsa. "Kary fizyczne" mają zostać zakazane jako barbarzyńskie. A, że nie można dzieci tresować tylko przy pomocy warunkowania pozytywnego, rodzicom pozostawi się pewnie tzw. "kary psychologiczne" jako bardziej cywilizowane...

Racjonalnie rzecz biorąc - jest to dziwactwo. "Kary fizyczne" dają przecież efekt "psychologiczny", kary "psychologiczne" zaś mają aspekt fizyczny, czy - ściśle rzecz ujmując - fizjologiczny. Impulsy, bodźce, reakcje mózgu - przy rozpatrywaniu spraw na tym poziomie granica między "fizycznym" a "psychicznym" mocno się rozmywa i trudno byłoby dowieść, że drażnienie nerwów falami dźwiękowymi jest czymś zasadniczo lepszym od drażnienia nerwów ręką. Na nic tu fizjologia! By zrozumieć, dlaczego poczciwy klaps stał się bluźnierstwem, musimy go rozpatrzyć w perspektywie niejako filozoficznej. Otóż, klaps, który może wydawać się rzeczą błahą, uderza nie tylko w dziecięce pupy, ale i w trzy potężne fetysze współczesnej popkultury. Jednym z tych fetyszy jest ciało. Stało się ono fetyszem tak potężnym, że jego nienaruszalność uchylić może tylko inny fetysz, czyli - przyjemność. Tak więc dążenie do przyjemności, to bodaj jedyny powód, który w oczach człowieka nowoczesnego usprawiedliwia naruszenie ciała. W związku z tym ktoś, kto biczuje się co wieczór, by osiągnąć jakiś rodzaj przyjemności erotycznej, może liczyć na pełne zrozumienie ze strony ludzi nowoczesnych, tymczasem ktoś, kto biczowałby się z powodów - powiedzmy - religijnych, uchodził będzie w ich oczach za skończonego wariata (chyba, że człowiek nowoczesny wytłumaczy sobie podobne praktyki w sposób: "widać sprawia mu to jakąś przyjemność"). Innym ze współczesnych fetyszy jest "samostanowienie o sobie". Ten fetysz pozwala męczyć dla przyjemności ciało własne, ale zabrania tego samego w stosunku do ciała innego, o ile ciało to nie wyrazi zgody. Jeśli więc uświadomimy sobie, że klaps to wywołujące NIEPRZYJEMNE odczucie naruszenie ciała "INNEGO" BEZ jego zgody to zrozumiemy na czym polega bluźnierczy charakter klapsa we współczesnej popkulturze.

I wszystko to jakoś może trzymałoby się kupy, gdyby było konsekwentne. Ale - nic z tego. Bo oto czytam w prasie, że rodzice stosujący kary fizyczne sami będą karani. Ja wiem, że nie "karami fizycznymi", ale - co z tego? Zaryzykuję twierdzenie, że dziecko czuje się mniej poniżone klapsem otrzymanym od rodzica, niż rodzic dyscyplinowany przez państwo. Traktowanie rodziców jako dręczycieli własnych dzieci i karanie ich za byle klapsa, z całą pewnością może być przez nich odczuwane jako poważne naruszenie godności (rodzica). Państwo będzie więc stosować w odniesieniu do rodziców zabiegi, których stosowania zabronić chce rodzicom w odniesieniu do dzieci. A wszystko po to, by rodzice oduczyli się stosowania wobec dzieci zabiegów, jakich wobec krnąbrnych rodziców używać będzie państwo, to jest zabiegów naruszających cudzą godność. Słowem państwo przy pomocy metod naruszających godność rodziców, będzie ich wychować tak, by wychowywali swoje dzieci nie naruszając ich godności. Jest w tym żelazna logika, a przede wszystkim jest to przyznanie, że kary są skutecznym środkiem wychowawczym, niemniej autorzy projektu sami stawiają państwo w roli surowego rodzica stosującego "toksyczne", potępiane przez siebie metody.

Co ciekawe - chociaż może jest to pewna prawidłowość - im bardziej infantylizuje się dorosłych, tym mocniej "oddziecinnia" się dzieci.. W szkołach pojawiają się automaty z prezerwatywami, są kraje, gdzie lekarz może bez pytania rodziców o zdanie poczęstować nastolatkę pigułką poronną, w Holandii mówi się już nawet o prawie dzieci do eutanazji, media pełne są programów dla młodzieży głoszących pochwałę obyczajowej swobody, a tymczasem dla dorosłych produkuje się purytańskie kodeksy, godne wiktoriańskich szkół dla dziewcząt, traktując ich jak nastolatków o głowach pełnych "kosmatych myśli". Wszystko po to, by nie świntuszyli, to jest - nie "molestowali". Albo - kto nie pamięta bojów toczonych przez nauczycieli z uczniami - palaczami? Teraz ciężkie czasy nadeszły dla pełnoletnich miłośników nikotyny. Ściga się ich jak uczniaków przeganiając z ulic, knajp i w ogóle wszelkich miejsc publicznych... Do tego sypią się jak z rękawa państwowe i społeczne akcje edukacyjne (krążące zwykle wokół tematu "tolerancji"), w których wymyślaniu celują rzecznicy ds. takiej czy innej równości (Platforma przywróciła urząd ds. zrównania płci, można więc spodziewać się następnych tego typu akcji). W efekcie relacje obywatela z państwem coraz mocniej przypominają relację rodzic - dziecko, czy też nauczyciel - uczeń. Ja wiem, że to wszystko po to, by uczynić z nas zadowolone świnie.... To znaczy, rzecz jasna - lepszych obywateli, ale - mimo wszystko...

Nie traćmy jednak nadziei - skoro dzieciom w końcu zaczynają obniżać edukacyjną poprzeczkę, to może i dorosłym kiedyś odpuszczą...







Sonda

Czy jesteś za wprowadzeniem ustawowego zakazu stosowania klapsów przez rodziców?



Opublikowano: 2008-04-20



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł